Czas na samomasakrację

Kiedy, podczas zeszłorocznego Woodstocku, młodociany aktywista wdarł się na scenę, żeby zaatakować Grzegorza Miecugowa pierwszą reakcją były oklaski, wkrótce jednak zagłuszone przez gwizdy. Kolegów atakującego, skandujących „on jest z nami”, zagłuszyła większość obecnych okrzykiem „przepraszamy”. Choć widać było, że większość zebranej młodzieży nie akceptuje takiego zachowania, trudno było ocenić jakiemu procentowi akcja przeciwnika TVN-u się podobała.

331px-Janusz_Korwin_Mikke_w_KoninieNiestety rok później chuligańskie działania weszły już do głównego nurtu polityki. Po tym, jak jeden europoseł strzelił w twarz drugiego, konkretne reperkusje tego zjawiska możemy oglądać przez pryzmat sondaży popularności. Okazuje się, że zachowanie Janusza Korwin-Mikkego tylko przysposobiło mu zwolenników. Media, które do tej pory z chęcią zapraszały kontrowersyjnego polityka do każdego możliwego programu, ciesząc się z tego, że zapewnia im oglądalność nagle zorientowały się, że są współodpowiedzialne za to, że tego rodzaju zachowanie stało się akceptowalne. Hipokryzja mediów jest tak uderzająca, bo jakoś dotychczas nie przeszkadzało im zapraszanie do programu człowieka, obrażającego swoich adwersarzy i rzucającego na lewo i prawo słowami takimi jak „idioci”, „złodzieje” czy „pederaści”. Tymczasem nagle dziennikarze apelują o bojkot polityka, gotowi do takich nawet poświęceń, jak zrezygnowanie z oglądalności zapewnianej przez jego obecność – bo poza liczną grupą jego wyznawców, programy z udziałem Korwin-Mikkego ściągają przez ekrany ludzi zwyczajnie oczekujących awantury.

Warto jednak przypomnieć sobie, jaka jest rola mediów w demokratycznym społeczeństwie. Choć co niektórym gazetom wydaje się, że ich rolą jest kreowanie rzeczywistości, ich podstawowym zadaniem jest informowanie. Dlatego zamiast bojkotować Korwina, czy po prostu dostarczać mu platformę do głoszenia jego opinii do szerszej publiczności, media powinny zabrać się za prawdziwe dziennikarstwo. A podstawowym, choć trochę już zapomnianym dziś niestety, elementem warsztatu dziennikarza jest sprawdzanie informacji. Docieranie do źródeł, konfrontowanie ich z drugimi źródłami, następnie z trzecimi, w przypadkach niejasnych zwracanie się do ekspertów w danej dziedzinie z prośbą o zajęcie stanowiska, a następnie przekazanie odbiorcy wyników takiego dochodzenia. Ja wiem, ja wiem. Kto ma na to dzisiaj czas – znacznie łatwiej jest napisać „artykuł” zestawiając ze sobą wypowiedzi co bardziej kontrowersyjnych osobistości umieszczone na Facebooku czy Twitterze…  Ale może jednak warto by było choć raz zrobić coś, co sprawiłoby, że chwalenie się dziennikarzy tym, jak odpowiedzialna jest ich misja nie byłoby tylko pustym frazesem?

Janusz Korwin-Mikke co rusz sam podkłada się swoimi nieprzemyślanymi wypowiedziami, które aż proszą się o merytoryczny komentarz. Mediom jednak wystarczy chwilowe podkręcanie atmosfery skandalu bez zagłębiania się w treść wypowiedzi (tu Korwin nie jest wyjątkiem, podobnie zachowują się media w kwestii afery podsłuchowej, całkowicie ignorując istotne treści ujawnionych rozmów polityków). Tymczasem sam zainteresowany próbuje racjonalizować je po fakcie na swoim blogu czy Facebooku przy aplauzie swoich wyznawców. Wyznawców, którzy, jak każda z co bardziej fanatycznych grup, nie jest zainteresowana konfrontowaniem wypowiedzi swojego lidera z niezależnymi źródłami. Wystarczy im jedynie pobieżna świadomość, że opiera się on o coś, o czego istnieniu mają mgliste pojęcie, a następnie założenie, że „facet wie o czym mówi”. Takim przykładem jest np. powszechny aplauz dla żalów Korwin-Mikkego, który wyraził swój zawód faktem, że uderzony przez niego Boni nie wysłał do niego sekundantów. Dodając do tego jego wypowiedzi o honorze nietrudno domyślić się, że nawiązuje do słynnego Kodeksu Honorowego Boziewicza. Jest w tym pewna ironia, że idol młodzieży, uważany za polityka przyszłości, kieruje się w życiu zasadami, które już kiedy spisano je sto lat temu, uważane były za archaiczne… Co by się jednak stało, gdybyśmy poszli tym tropem i zapoznali się bliżej z Kodeksem Boziewicza?

Niespodzianka! Okazuje się, że żale Janusza Korwin-Mikkego są niesłuszne, bo akurat Janusz Korwin-Mikke człowiekiem honorowym nie jest, więc nie ma prawa do żądania satysfakcji:

Po pierwsze: Kodeks Boziewicza (art. 53) jasno mówi o tym, że żądanie satysfakcji powinno nastąpić niezwłocznie po obrazie. W tym kontekście uderzenie w twarz człowieka uprzejmie mówiącego „dzień dobry” po dwudziestu latach od rzekomej obrazy nie jest godne gentlemana, a jest zwykłym chuligaństwem. Fakt, że Janusz Korwin-Mikke nie żądał satysfakcji 20 lat temu sprawia, że nie jest człowiekiem honorowym, a zatem dziś nie ma prawa oczekiwania satysfakcji ani w tej sprawie, ani w żadnej innej (art 8, pkt. 6).

Po drugie: Janusz Korwin-Mike jest oszczercą i paszkwilantem. (art. 8, pkt.. 16, 21 i 22). Wiele z jego licznych felietonów, a jest publicystą dosyć płodnym, można zakwalifikować jako paszkwil zgodnie z definicją, że jest nim utwór „skierowany przeciw konkretnej osobie, ośmieszający ją w sposób oszczerczy i obelżywy”. Niewiele z felietonów Janusza-Korwin-Mikke uznać można za rzeczową krytykę osób czy instytucji publicznych…

Po trzecie: Zarówno Michał Boni jak i sam Janusz Korwin-Mikke mieli w momencie starcia w MSZ ponad 60 lat, a zatem nie mogą dawać satysfakcji (Art. 48). Dodatkowo Boni ma prawo uchylić się od satysfakcji, ponieważ został napadnięty podstępnie (Art. 50 – uderzenie w twarz raczej nie jest typową reakcją na powiedzenie innemu parlamentarzyście „dzień dobry” podczas oficjalnej uroczystości).

Oczywiście, tak naprawdę szkoda czasu na rozpatrywanie zawiłości absurdalnie archaicznego kodeksu honorowego w drugiej dekadzie XXI wieku. Jednak poglądy i zachowanie Korwina w wielu dziedzinach mają się tak do faktów, jak jego pojęcie honorowości do tego zawartego w Kodeksie Honorowym Boziewicza. Zamiast bojkotować jego osobę, dziennikarze powinni analizować jego wypowiedzi i działania i zderzać je z obiektywnymi faktami. W ten sposób żadna „walka z Korwinem” nie będzie potrzebna, miłośnik muszek zmasakruje się sam.

Pytanie, czy takie działanie trafi do jego wyborców? Cóż, wydaje się, że dzielą się oni na dwie główne podgrupy. Pierwsza z nich, to ludzie starsi, którzy głosują na Nową Prawicę niejako w wyniku rozgoryczenia tym, co dzieje się w naszym kraju. Wielu z nich już pierwsze wyskoki Janusza Korwin-Mikkego w Europarlamencie otworzyły oczy na błąd, jaki popełnili. Okazuje się, że nie wystarczy „częściowo zgadzać się z tym, co mówi Korwin”, bo głosując na niego otrzymuje się całość jego poglądów w pakiecie.

Drugą, i wydaje się największą grupą zwolenników Korwina, są ludzie młodzi. Ludzie, którzy mało o świecie jeszcze wiedzą, którzy w większości nie doświadczyli jeszcze dorosłego życia i ponieważ nie mieli okazji jeszcze samodzielnie zderzyć się z rzeczywistością, radykalne nawoływania Korwina-Mikkego do radykalnego cięcia podatków i ograniczenia roli państwa w życiu obywatela rezonują z ich najczęściej nastoletnimi duszami, rwącymi się do tego, aby zaznać jak najwięcej wolności. Nie znaczy to, że należy patrzeć na nich z góry – wszyscy kiedyś byliśmy młodzi. Ja sam wiem dokładnie co oni czują, bo i ja bodajże w ósmej klasie podstawówki przeżyłem przelotną fascynację pomysłami Korwina. Moja kariera Korwinisty zakończyła się błyskawicznie, kiedy moja mama zadała mi proste pytanie „jeśli wszystko sprywatyzujemy i zniesiemy podatki, to kto będzie płacił strażakom i kto będzie łatał dziury w drogach?”. Zacząłem się głębiej zastanawiać nad praktycznymi aspektami wprowadzenia pomysłów Korwina-Mikkego w życie i bardzo szybko mi przeszło. Później, podczas mojej pracy w harcerstwie obserwowałem jeszcze kilka przelotnych romansów z Korwinizmem, na które najlepszym lekarstwem było czytanie książek.

Bojkotowanie polityka w mediach i traktowanie jego zwolenników z góry, jako „gówniarzy, którzy nic nie wiedzą o życiu”, pogardliwie z jakiegoś powodu określanych kucami (być może od spiętych w kucyk długich włosów?) jedynie utwierdzi ich w przekonaniu, że Janusz Korwin-Mikke ma rację. “Bo jeśliby nie miał”, dlaczego establishment tak się go boi, że chce go usunąć z życia publicznego? Poza tym, bojkot Korwina-Mikkego przecież w żaden sposób nie utrudni jego sympatykom dostępu do jego mądrości, bo polityk ów od dwóch dekad znajdując się na marginesie życia politycznego konsekwentnie budował swoją pozycję dzięki działalności w internecie i spotkaniom z publicznością. Wręcz przeciwnie, jedynie pomoże im zamknąć się w bąblu samonapędzającego się wzajemnego utwierdzania w swoich przekonaniach. Nowi będą napływać coraz szerszym strumieniem, namawiani przez obecnych wyznawców. Nawet sam Janusz Korwin-Mikke nie przepuści żadnej okazji, aby głosić swoje poglądy, czego doświadczył mój znajomy, któremu udało się kiedyś pojechać z Januszem Korwin-Mikke na stopa. Podczas wspólnej podróży jadący oczywiście bez pasów ekscentryczny polityk wyłożył mu swoją teorię bezpieczeństwa ruchu drogowego argumentując, że gdyby wszyscy jeździli dwa razy szybciej, byliby dwa razy szybciej u celu, a zatem w danej chwili na drogach znajdowałoby się dwa razy mniej pojazdów, co znacząco wpłynęłoby na poprawę bezpieczeństwa. Swoją niezgodę dla wtrącania się państwa w nieswoje sprawy poprzez narzucanie ludziom ograniczeń prędkości Korwin-Mikke konsekwentnie wyrażał także czynem, dzięki czemu po trwającej niecałą godzinę podróży na dystansie Wrocław – Jelenia Góra mój kolega wysiadł z samochodu blady jak ściana i ruszył na spotkanie oczekującym go przyjaciołom na uginających się nogach… Abstrahując od wrażeń z szaleńczej jazdy, bezpośrednia rozmowa i poważne traktowanie młodego człowieka to coś, czego młodym ludziom nie ma do zaoferowania żadna z głównych partii – lider, który poświęca im czas, który mówi do nich ich językiem, używając ich narzędzi, i który jest na wyciągnięcie ręki.

Dlatego zamiast ignorować czy ośmieszać media powinny Korwina-Mikkego potraktować poważnie. Zamiast pasywnie pozwalać mu na wyskoki na ekranie, ciesząc się z rosnących słupków oglądalności, w skupieniu wsłuchać się w to, co on mówi i powiedzieć „sprawdzam”, zestawiając jego teorie z twardymi naukowymi danymi. Poza oczywistym skutkiem wyjaśnienia co poniektórych jego teorii, pozwoli to także ściągnąć go z piedestału człowieka, który jest „ponad to wszystko”, zwyczajnie wymagając od niego odpowiedzialności za swoje słowa, tak jak powinno wymagać się jej od każdego poważnego polityka. Wybije to jego zwolennikom z ręki argumenty o tym, że Korwin-Mikkego nie traktuje się poważnie, lub że unika się starcia z nim w merytorycznej dyskusji w obawie przez „zmasakrowaniem”. Niepotrzebne będzie żadne  stronnicze działanie, wystarczy rzetelna i obiektywna dziennikarska dobra robota, aby w starciu z rzeczywistością poglądy Korwina-Mikkego dokonały spektakularnej „samomasakracji”.

W ten sposób problem psucia standardów dyskusji przez faceta w muszce rozwiąże się sam. Do najbardziej radykalnych wyznawców Korwinizmu oczywiście dotrzeć się raczej nie uda, ale to akurat jest normalne – w każdym kraju są jakieś ekscentryczne partyjki oscylujące wokół 1% poparcia. I tylko niestety dopuszczenie do „samomasakracji” Korwina-Mikkego nie rozwiąże problemów trapiących polską czy europejską gospodarkę. Ale to już osobny problem.


Tekst ukazał się w portalu gazetae.com oraz na stronie internetowej fundacji Wolność i Pokój

Grafika: “Janusz Korwin Mikke w Koninie” autorstwa Flyz1Praca własna. Licencja GFDL na podstawie Wikimedia Commons.

Comments

comments