Czy Europa Wschodnia jest już „miejscem do życia”?

Choć na początku swoich rządów premier polski Donald Tusk buńczucznie zapowiadał, że dzięki jego polityce, wkrótce Polacy będą masowo powracać do kraju z Wielkiej Brytanii i Irlandii, to jak na razie tego zaobserwować się nie da, a i sam premier jakby zmiękł i do tematu nie powraca. Mimo tego jednak, coraz większa grupa ludzi, w tym także z Europy Zachodniej, wybiera sobie Europę Wschodnią jako miejsce do życia. Zapytałem kilkoro z nich jakie są ich wrażenia i czy są zadowoleni ze swojej decyzji.

IMG_2555Na początek poznajcie Dave’a, Anglika, który pewnego dnia postanowił sprzedać swoją firmę i cieszyć się zasłużoną emeryturą w bardziej słonecznych okolicach. Całkiem przypadkiem znalazł w internecie ofertę domu na sprzedaż w Bułgarii i pobieżnie poczytawszy o tym, jak się żyje w tym kraju zdecydował się na jego zakup.

Nieco innymi ścieżkami trafił do Europy Wschodniej rodak Dave’a, Andy, który pewnego dnia, odurzony pięknym polskim latem, uznał, że przeprowadzka do małej wioski pod Częstochową i pomoc swojej dziewczynie (a dziś żonie) w budowie domu to dobry pomysł na życie.

Podobnie za głosem serca przywędrował do Polski Barış, Turek który swoją przyszłą polską żonę poznał w Wielkiej Brytanii.

Okazuje się też, że Europa Wschodnia może być miejscem docelowym emigracji za pracą. Tak właśnie było w przypadku Giuseppe, który zdecydował się podjąć pracę w czeskiej Pradze. Podkreśla on jednak, że Czesi są bardzo uczuleni na tym punkcie, i prosi, aby napisać, że według nich Praga to żadna Europa wschodnia, ale właśnie sam środek Europy. „I nie jest to bez racji – jeśli spojrzy się na mapę, to Praga jest bardziej na zachód niż miasto w południowych Włoszech z którego pochodzę” – dodaje.

Natomiast niewątpliwie na zachód od miejsca pochodzenia leży dla Swietłany Kraków, w którym żyje już około 20 lat, a do którego przyjechała, będąc nastolatką, w celach edukacyjnych.

Swoją opinią zgodziła się także podzielić Paulina, Kanadyjka polskiego pochodzenia która także przez pewien czas mieszkała w Warszawie.

A że żadne poważne badania nie mogą obyć się bez grupy kontrolnej, ostatnim członkiem mojego prywatnego panelu ekspertów stał się Jarek, którego poznałem w początkach mojej emigracji, a który po latach powrócił do Szczecina, gdzie rozkręca własny biznes.

***

Na początek rozmowy zapytałem, czy życie w nowym kraju było tym, czego się spodziewali i jak się ma rzeczywistość do wizerunku wschodniej Europy panującego w ich krajach. Znajomi Dave’a z trwogą obserwowali jego szalony pomysł wyprowadzki do Bułgarii – w końcu w popularnej opinii Brytyjczyków jest to kraj występku i zbrodni, kontrolowany całkowicie przez mafię. Rzeczywistość okazała się odmienna. Bułgarscy znajomi Dave’a pytani o mafię wskazują na polityków („Ale czy to nie jest prawdą we wszystkich krajach?” – pyta Dave), pogłoski o wszechobecnej korupcji okazały się wyssane z palca, a jeśli chodzi o przestępczość to jedyną „zbrodnią” w wiosce, w której osiedlił się Dave była kradzież kurczaka – w rezultacie której cała rodzina młodocianego zbrodniarza musiała wyprowadzić się ze wstydu. Dave jest pod wrażeniem uczciwości Bułgarów: „Kiedy mój przyjaciel podczas wizyty w mieście upuścił portfel z grubą gotówką i kompletem kart kredytowych, Bułgar rzucił się za nim w pościg aby oddać mu zgubę w stanie nienaruszonym. Takie rzeczy nie zdarzają się w Wielkiej Brytanii”.
Dave był pod takim wielkim wrażeniem atmosfery panującej w tym kraju i życzliwości jego mieszkańców, że choć dom kupowali z zamysłem spędzania w nim jedynie urlopów i wakacji, a ich wiedza o kraju była szczątkowa, wystarczyło im dwa tygodnie aby podjąć decyzję o zwinięciu interesu i przeniesieniu się do Bułgarii na stałe.

Fot. David Driver
Dom Dave’a w Bułgarii. (Fotografia z archiwum Dave’a.)

Również dla Andy’ego przeprowadzka do Polski była skokiem na głęboką wodę. Wcześniej mieszkał w Danii, która w jego oczach jest krajem, w którym bardzo łatwo się żyje – ludzie są zrelaksowani, nie przepracowują się, a pieniędzy wystarcza im, aby cieszyć się życiem, relacje społeczne i rodzina są wciąż silne… Na tym tle Polska wydała mu się krajem znacznie bardziej chaotycznym. Stosunek cen do zarobków jest wysoce niekorzystny: „Mój monitor do komputera, choć zbudowany w Polsce, kupiłem znacznie taniej w Wielkiej Brytanii” – mówi. „To, w połączeniu z biurokracją, byłoby praktycznie nie do pokonania dla brytyjskiej rodziny, która chciałaby się przeprowadzić do Polski i zacząć tu nowe życie, pracując w Polsce za polskie pieniądze…”. Andy odwiedzając Polskę regularnie, na długo przed przeprowadzką na stałe, był w stanie zauważyć wiele zmian. „Czasem są to zmiany na lepsze, czasem na gorsze” – mówi. Najbardziej ceni sobie rzeczy, których zmian by nie chciał: „Poczucie wspólnoty u nas w wiosce, niespotykane już w Wielkiej Brytanii, gdzie młodzi ludzie uciekają do miast w poszukiwaniu pracy lub dostępu do kultury. Tu wydaje się, że rodziny są osiadłe w tym samym miejscu od pokoleń, i czuć tą jedność i wzajemne wspieranie się. Być może w miastach wygląda to inaczej – choć lubię małe sklepiki i targowiska obserwuję coraz liczniej powstające katedry handlu i tą przenikającą z zachodu kulturę „Kupuj więcej!”. Mam nadzieję, że dzięki życiu na wsi uda nam się pozostać z boku”.

Największą niespodzianką dla Andy’ego było piękno krajobrazu. „Zawsze myślałem, że jest tu zimno i szaro – lato było dla mnie objawieniem. Owszem, centra miast potrafią przytłaczać betonem, ale krajobraz za miastem powala na kolana. Uwielbiam jeździć tu samochodem – zwykle wybieram boczne drogi, bo sprawia mi przyjemność jazda przez wsie i miasteczka, lasy i pola z prędkością o jakiej w Wielkiej Brytanii można by tylko pomarzyć, a po drodze zatrzymać się w jednej z niezliczonych restauracji na posiłek. Jedzenie także było zaskoczeniem. Brytyjczycy patrzą z góry na polską kuchnię, ale ja ją uwielbiam. Wokół czuć historię, czasem bardzo niedawną. Polska okazała się interesującym krajem, jest tu mnóstwo do odkrycia, także jeśli chodzi o wyrafinowaną kulturę, w tym religijną. Nigdy nie widziałem czegoś tak wspaniałego, jak dzień Wszystkich Świętych. Uwielbiam podróżować po tym kraju, chyba głównie dlatego, że poza znajomymi elementami takimi jak McDonald’s czy KFC, jest ono wciąż egzotyczne dla kogoś z Zachodu”.

Dla Barışa głównym zaskoczeniem były różnice kulturowe. „Po pierwsze to, że polskie dziewczyny są takie wygadane” – śmieje się jego żona. – „ale też zaradne. Nie mógł się nadziwić, że my zawsze planujemy wszystko na dwa kroki do przodu, podczas gdy Turcy żyją chwilą. Dla nich nic nie jest problemem, bo w Turcji wszystko da się załatwić łapówką – tutaj nie, i z tym nie bardzo umieją sobie poradzić. Słowa się „nie da się, nie można” są chyba najbardziej dla nich znienawidzonymi polskimi wyrazami”.

Sytuacja Swietłany była nieco inna, bo ona znalazła się w Polsce „wypchnięta” przez rodziców, którzy w dobie Jelcyna nie widzieli dla swojej córki przyszłości. Co prawda trochę było jej wstyd przed znajomymi, że nie jedzie do „prawdziwej zagranicy” (bo, jak mówi stare rosyjskie powiedzenie „Kura nie ptak, Polska nie zagranica”), a do tego była wcześniej nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech Zachodnich, i o ile widziała różnicę między Polską i Rosją, to była też świadoma jak wielka przepaść dzieli ją jeszcze od Zachodu. Początkowo skupiona była na nauce dorosłego życia, bo w wieku 17 lat została rzucona na głęboką wodę, ale po pewnym czasie zaczęła dostrzegać komfort i wyjątkowy traf losu, że znalazła się właśnie tam. Przede wszystkim dzięki nieporównywalnie wyższemu komfortowi studiowania na polskiej uczelni. Ale także pewne elementy życia codziennego… Polaków wciąż narzekających na swoich rodaków z pewnością zaskoczyłaby jej pozytywna opinia o polskich kierowcach, czystości na ulicach czy codziennych uprzejmościach. „Wasze problemy z dziurawymi drogami czy pijanymi kierowcami to nic w porównaniu do tego, co dzieje się w Rosji” – zdecydowanie mówi Swietłana.

Swietłana (fot. archiwum prywatne).
Swietłana (fot. archiwum prywatne).

Życie w Pradze nie przynosi Giuseppe żadnych zaskoczeń, poza jednym. „Pizza. Jest wszędzie, a mimo tego chyba nikt w byłej Czechosłowacji nie jest w stanie przygotować jej dobrze. A przecież to nic trudnego. Mimo to wciąż zaskakują mnie nowymi sposobami na to, jak ją spieprzyć. A kiedy pytają mnie; czy z chcę ją zjeść z keczupem, chce mi się płakać”. Podobnie jak Andy, Włoch obawia się, że walec kapitalizmu zniszczy to, co w Czechach najlepsze – życie kulturalne. Praga ma wiele do zaoferowania, ale dla Giuseppe najwspanialsze jest to mnogość muzeów rozsianych po całym kraju. „Nawet najmniejsza wioska ma jakieś muzeum, choćby i śmiesznie małe. Uwielbiam je, ale obawiam się, że gospodarka rynkowa wkrótce to zniszczy. Raczej wątpliwe, aby państwu opłacało się utrzymywać te wszystkie starsze panie, które sprzedają bilety za mniej niż euro, tuzinowi odwiedzających na tydzień. Szczerze się boję, że kiedy te starsze panie odejdą, te wiejskie muzea znikną wraz z nimi”. Giuseppe żył już w kilku krajach – we Francji, w Hiszpanii więc ma porównanie, i to właśnie w Pradze było mu się stosunkowo łatwo osiedlić.

Natomiast Jarek zamienił Pragę na Szczecin. Od czasu kiedy dwoma ciężarówkami przemierzaliśmy brytyjskie autostrady minęło trochę czasu. Jarek pokręcił się po świecie i wylądował w Pradze. Wciąż jednak czuł, że to Polska jest jego domem, więc kiedy złożyło się tak, że mogli ze swoją dziewczyną wspólnie zamieszkać w mieszkaniu po dziadku, zdecydowali się na powrót do Szczecina. Pomysłem na życie było otworzenie kawiarni na kółkach. „Pomysł wziął się z Niemiec – w Rostoku widziałem kawiarnie w starym Volkswagenie Camperze i na początku myślałem o takim rozwiązaniu. Po wkręceniu się w temat okazało się jednak, że lepiej będzie zrobić to na rowerze”. Choć wydawałoby się, że największym zmartwieniem takiego rikszarza-baristy będzie pogoda, głównym problemem okazała się biurokracja: „Chciałem otworzyć w maju czy w czerwcu, ale ciągle były jakieś problemy: a to Sanepid, a to brakuje jakiegoś urządzenia…” W końcu, kiedy wydawałoby się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik, sprawa utknęła w martwym punkcie: okazało się, że polskie prawo nie przewiduje sytuacji, w której ktoś sprzedawałby kawę jeżdżąc na rowerze.

„Zaskoczyła mnie ich niechęć do rozwiązywania tych problemów na moją korzyść – przecież prawo tego nie zabrania, więc mogli powiedzieć od początku “tak”. No ale wtedy by wyszło, że oni są dla nas.” – wspomina Jarek – „Oczywiście nie wszyscy urzędnicy są tacy – wielu próbowało nam pomóc, ale widać było cały sposób działania i myślenia “urzędniczego” – non stop powoływanie się, że “my się możemy zgodzić, ale co na to…” i tam była lista dyrekcji, kolejnych wydziałów miasta, urzędów. Bo jeśli powiedzą “nie” to mają spokój, a jak dadzą pozytywną decyzję to mogą mieć kłopoty – a to że łapówkę wzięli, a to że znajomy itp.”

Dopiero spontaniczne wsparcie Szczecinian i akcja na Facebooku przekonała urzędników do wydania pozytywnej decyzji. A skoro nie było łatwo Jarkowi, Polakowi z krwi i kości, to co mają powiedzieć obcokrajowcy?

„Obcokrajowiec bez pomocy Polaków nie pokona biurokracji. Bez mojej żony jestem jak bez ręki – to ona prowadzi mnie przez gąszcz procedur i urzędów. Próbowałem otworzyć tu biznes – to był koszmar biurokratyczny a ZUS to wcielenie Szatana. Bycie przedsiębiorcą kosztuje niesamowite ilości czasu i pieniędzy, jakikolwiek kontakt z urzędem doprowadziłby zachodniego Europejczyka do skrajnej frustracji a papiery wypełnia się z poczuciem kompletnej bezcelowości i jest to jednocześnie męczarnia i strata czasu. Dziś prowadzę interesy z Wielkiej Brytanii – jest to znacznie łatwiejsze”.

Również dla Barışa, jeśli chodzi o prowadzenie interesu, Polska to Afryka… i to raczej Somalia niż Bostwana. „Żeby cokolwiek załatwić musisz odwiedzić po kilka razy każdy urząd, a nawet to nie daje gwarancji, że się uda”. Labirynt urzędowych zawiłości jest dla obcokrajowca nie do przeskoczenia: na przykład jak to jest, że podatku za sprowadzony samochód nie można zapłacić w najbliższym urzędzie skarbowym, tylko trzeba jechać do sąsiedniego miasta, a pomimo tego lokalny urząd skarbowy od nieświadomego biznesmena nie dość że pieniądze przyjął, to jeszcze nie chce oddać? Choć jednak Barış, podobnie jak Andy, z rozrzewnieniem wspomina luksusy prowadzenia interesów w Anglii, nie poddaje się i właśnie w tej chwili otwiera drugą kebabiarnię…

Swietłana własnego biznesu nie prowadzi, ale i jej nie jest łatwo. Pomimo tego, że mieszka w Polsce blisko 20 lat, do niedawna – wciąż co roku – musiała przechodzić przez biurokratyczne piekło – najpierw we współpracy z pracodawcą pozwolenie na pracę, a następnie na jego podstawie zezwolenie na pobyt czasowy…

Wygląda na to, że Polska zajmuje poczesne miejsce w Hall of Glory biurokracji, bo mieszkający w Bułgarii Dave, choć przyznaje, że Bułgaria to kraj biurokratów, wypowiada się o niej w kontekście „małych, irytujących drobiazgów” a dla Giuseppe czeska biurokracja nie jest nawet warta wzmianki. Analizę tej sytuacji stara się przeprowadzić Paulina. Dla niej biurokracja także należy do jednych z największych minusów życia w Polsce, ale zwraca ona również uwagę na inne, niekiedy pokrewne zjawiska: „tu na każdym kroku są jakieś uciążliwości – nieważne czy chodzi o załatwienie czegoś, czy dojechanie z punktu A do punktu B. Irytująca jest także tolerancja dla wszelkiego typu oszustwa i ściągania”. Według Pauliny przyczyną takiego stanu rzeczy może być fakt, że Polska jest niesamowicie uzależniona od zagranicznego kapitału – czy to unijnego, czy prywatnego. W rezultacie powstał cały biznes wyciągania jak największej części tych pieniędzy dla siebie, oparty na wykorzystywaniu niewiedzy zagranicznych inwestorów. „Sądzę, że podobnie jest we wszystkich krajach z dużym wpływem zagranicznych finansów. W Polsce jeszcze się na to nakłada typowe podejście „jak dają, to trzeba brać”, cwaniactwo i kompletny brak poczucia wspólnoty – przykładem tego są piękne samochody na drogach, które się sypią, bo wykonawcy kradną materiał i sprzedają na lewo, a nadzorcy zainteresowani są tylko własnym interesem. W rezultacie biedny Kowalski tłucze się swoim starym fiatem po dziurawych drogach, na które łoży ciężkie pieniądze i z zazdrością patrzy na luksusy w jakich żyją budowniczy dróg. Ale Kowalski nie potępia zachowania sąsiada, nie zgłasza kradzieży, tylko się zastanawia „Też bym chciał mieć taką chatę, jaki przekręt ja mógłbym zrobić?” To, moim zdaniem jest prawdziwa katastrofa. A tymczasem Polacy zajmują się takimi bzdurami jak kwestia krzyża na Krakowskim Przedmieściu…”

Giuseppe (ze zbiorów prywatnych)
Giuseppe (fot. ze zbiorów prywatnych)

W odróżnieniu jednak od Pauliny czy Jarka, obcokrajowcom problemy może sprawiać bariera językowa. Wyjątkiem jest tu Swietłana, absolwentka polonistyki, która  językiem posługuje się lepiej niż niejeden Polak. Guiseppe uczy się czeskiego już dwa lata, ale wciąż nie uważa się za komunikatywnego. „A najwyżej w połowie jest to wina mojego lenistwa – reszta to wina nieziemskiej trudności języków słowiańskich” – śmieje się. Dla Dave’a przed wyprowadzką do Bułgarii angielski był językiem ojczystym i jedynym. „Powoli uczę się języka, i regularnie staram rozmawiać się z sąsiadami. Czasem muszę wspomóc się papierem i ołówkiem, ale to tylko zwiększa „fun factor” tej operacji – tak czy tak, zawsze dajemy radę i mamy z tego wiele radości. A jeśli trzeba czegoś więcej, w wiosce mieszkają ludzie którzy mówią po angielsku i chętnie śpieszą z pomocą kiedy potrzebujemy tłumaczenia lub porady”. Podobnie dla Andy wciąż daleki jest od pełnego opanowania języka polskiego: „W sklepie czy w restauracji się wymagam, ale jeśli przychodzi do czegoś, to nie pozostaje mi nic innego, jak tłumaczyć się, że większość czasu spędzam pracując za granicą.”

Jednak to nie język decyduje o jakości życia i to właśnie Swietłana rozważa powrót do Rosji. „Sytuacja w Rosji, szczególnie ekonomiczna, się zmieniła. Zarobki są prawie takie same, szczególnie w porównaniu do kosztów życia, ludzie masowo zaczynają podróżować. Jednocześnie zaczyna doskwierać mi brak kontaktu z rodziną, z którą jestem bardzo związana, a podróż do domu to trzy dni jazdy pociągiem… Poza tym jakoś tak z wiekiem coraz bardziej zdaję sobie sprawę, ile mnie zdążyło ominąć w moim kraju i to może ostatnia chwila, żeby to nadrobić”.

Z powrotu do swojego kraju na pewno zadowolony jest Jarek. Nie bez znaczenia jednak są doświadczenia które wyniósł ze swoich wojaży po świecie. „Ludziom brakuje w Polsce, a w szczególności w Szczecinie, czegoś nowego. Istotne też jest, że nie pracuje tu student za 5 złotych na godzinę, który ma gdzieś to, czy klient jest zadowolony. Ja pracuję sam, z każdym porozmawiam, interesuję się tym, co się w mieście dzieje, do mnie ludzie przychodzą nie tylko na kawę. Tu przydały się moje podróże po świecie, bo tylko u nas w Polsce właściciela w knajpie prawie nigdy nie ma, a barman i kelner to praca tymczasowa. Co ma więc przyciągać ludzi? Piwo czy kawa to za mało, to usługa jaką jest czas pracownika jest podstawą biznesu. Tego właśnie nauczyłem się między innymi w Glasgow. I biznes się kręci”.

Do swojego kraju na pewno nie chce wracać Dave. „Wnerwia mnie jak Bułgaria przedstawiana jest w brytyjskich mediach. Ta cała kampania nienawiści. Bułgarzy to dobrze wykształceni, ciężko pracujący ludzie. Owszem, Bułgaria to wymierający kraj, młodzi uciekają w poszukiwaniu pracy i całe wsie wymierają… Bez zagranicznych inwestycji na poprawę sytuacji nie ma co liczyć. Pewnie dlatego kiedy wprowadziliśmy się do naszej, witano nas jak jakichś wybawicieli. Dziś, po trzech latach, czuję, że jestem traktowany jak człowiek stąd, zawarłem wiele przyjaźni, cieszę się pogodą i luźnym stylem życia, jestem traktowany niemalże jak członek rodziny. Wiem, że to jest moje miejsce na Ziemi i przeraża mnie myśl o tym, że sytuacja mogłaby się zmienić i musiałbym wrócić do Wielkiej Brytanii…

Jeśli czegoś jest pewna Paulina, to tego, że jej miejsce na Ziemi na pewno nie jest w Polsce. Dziś znów mieszka w Kanadzie i cieszy się spokojnym, komfortowym życiem. „Stan dróg, komplikacje przy załatwianiu spraw, bezczelność księży, poziom publicznego dialogu – wieczne awantury o takie głupoty, że się w głowie nie mieści, a całkowite olewanie spraw, które tak naprawdę dotyczą poziomu życia przeciętnego Polaka, ostentacyjna demonstracja bogactwa, przedmiotowe traktowanie kobiet i męski szowinizm, wszechobecna pornografia…” – wszystko to nie przestawało ją szokować. „W końcu zdecydowałam, że wolę jednak być Kanadyjką polskiego pochodzenia”

Wątpliwości wciąż ma Andy, dla którego życie w Polsce okazało się jednak znacznie dalsze od ideału, niż mu się na początku wydawało. W takich chwilach udaje się na spacer: „Zachodzę do wujostwa, mieszkającego kilka domów dalej i zasiadam przy stole w ich spartańskiej kuchni, gdzie w zimie także śpią, bo jest to jedyne miejsce w całym domu, w którym jest wystarczająco ciepło. Jeszcze niedawno moja polska rodzina używała konia do prac w polu i korzystała z wychodka na zewnątrz, ów wujek wciąż chodzi do studni po wodę – powiedziałbym, że ma bardzo ciężkie życie, jednak uśmiech nigdy nie znika z jego twarzy. Ten uśmiech, potem długi spacer po lesie i już wiem, czemu wciąż tu jestem”.

 

Niektóre imiona bohaterów zostały zmienione


Tekst ukazał się w portalu gazetae.com

Comments

comments