Czy warto bać się tutejszego fachowca?

„Poszukuję polskiego mechanika” Ogłoszenia o tej treści pojawiają się regularnie na polonijnych forach. Polski mechanik, polski serwis, polski instruktor, polska kosmetyczka… Skąd bierze się ta niechęć do zapoznania się z ofertą lokalnych usługodawców? Czy chodzi o to, że chcemy wspierać rodaków? Z drugiej jednak strony vademecum emigranta uczy, że to, czego należy unikać na emigracji to są inni Polacy. Więc jak to właściwie jest?

IMG_0356Można zrozumieć jeszcze problem ludzi słabo mówiących po angielsku. Niedokładne wyjaśnienie fryzjerce swojej wizji może zakończyć się katastrofą na głowie. Ale czym kierują się ludzie po angielsku mówiący wyśmienicie? W powszechnej opinii szkoccy fachowcy w porównaniu do Polaków wypadają blado, a o ich „wyczynach” krążą już legendy. Sam przez długie lata pracując w branży transportowej naoglądałem się historii, w które moi znajomi w Polsce nie chcą uwierzyć. Niedokręcone koła, wlanie zbyt dużo oleju, pozycja „wymiana płynu chłodniczego” na fakturze za przegląd garbusa, odmowa wymiany zużytego sworznia argumentowana „to jest nowy samochód i to normalne, że stuka, bo to się wszystko musi ułożyć”, podczas gdy pojazd należący do firmy przez kilka miesięcy od zakupu wybijał plomby swoim kierowcom, wożąc ich po dziurawych duktach, wiodących do zagubionych we wrzosowiskach farm wiatraków…

Dlatego wielu z nas mając oddać samochód w ręce mechanika wybierze Polaka, nawet jeśli będzie musiało jechać do sąsiedniego miasta. Na szczęście wraz z „zakorzenianiem się” naszych rodaków na wyspach, poważnych zakładów usługowych prowadzonych przez Polaków samodzielnie lub wspólnie z Brytyjskimi wspólnikami jest coraz więcej. Wciąż jednak wielu z nas korzysta usług fachowców, których cały warsztat mieści się w bagażniku, a napraw dokonują na ulicy. Nawet jednak najlepszy mechanik nie wykona tych prac w warunkach „polowych” tak dobrze, jak zrobiłby to mając do dyspozycji dobrze wyposażony warsztat. Poza tym przecież wśród naszych rodaków także można trafić na partaczy, więc sama narodowość jeszcze o niczym nie świadczy.

Może więc zatem głównym czynnikiem branym pod uwagę przy poszukiwaniu rzemieślnika, zamiast jego narodowości, uczyńmy inne istotne kwestie? W końcu zasady poszukiwania dobrego rzemieślnika są w gruncie rzeczy podobne tak w kraju, jak i na obczyźnie… A nawet, jeśli problemem jest język, to czy na pewno wolimy takiego fachowca, który zrozumie jak mu tłumaczymy co się stało z naszą pralką, ale niekoniecznie naprawi, od takiego któremu może nie będziemy w stanie wyłuszczyć w czym problem, ale będzie na tyle dobry, że usterkę znajdzie sam? Czy lepiej jest poświęcić 10 minut na tłumaczenie dobrej fryzjerce – choćby i na migi – jaką wymarzyliśmy sobie fryzurę, czy może lepiej chodzić z wiechciem na głowie przez tygodnie, ponieważ polska fryzjerka pomimo tego, że mówi w tym samym języku co my nie podołała w przełożeniu naszych oczekiwań na rzeczywistość?

Brytyjscy fachowcy to przecież nie są sami partacze. Nie powinniśmy mieć problemu ze znalezieniem jakiegoś wartego zaufania, jeśli świadomi będziemy pewnych rzeczy. Po pierwsze: unikajmy jak ognia wielkich, sieciowych warsztatów, przez które przewijają się dziesiątki pracowników, więc nikt się nie czuje za nic odpowiedzialnym. Lepiej znaleźć takie miejsca, w których menadżer lub właściciel odpowiada własnym nazwiskiem i reputacją za jakość swoich usług. Owszem, sieciowe stacje szybkiej obsługi często kuszą korzystnymi promocjami, ale potrafią też zaskoczyć w inny sposób: kiedyś skorzystałem z promocji jednej z takich sieciówek na wymianę tarczy i klocków hamulcowych. Ostrzegano mnie, ale pomyślałem „przecież wymienić tarcze i klocki w samochodzie to nawet ja potrafię, tu się nie da nic spieprzyć”. Okazało się, że wykazałem się poważnym brakiem wyobraźni technicznej – saga z wadliwymi hamulcami trwała ponad tydzień, a niedokręcone koło o którym wspominałem wcześniej było tylko jednym z licznych jej rozdziałów. W końcu zmęczony bodaj siódmą wizytą w warsztacie, podczas której nieudolnie próbowano doprowadzić moje auto do cywilizowanych standardów machnąłem ręką i pojechałem do małego osiedlowego warsztatu, ukrytego w podwórku nieopodal miejsca w którym wówczas mieszkałem. Za 20 minut auto nadawało się do bezpiecznej jazdy, rozwiązanie banalnego problemu spowodowanego nieuwagą sieciowego mechanika kosztowało mnie 25 funtów – ale za znaczną oszczędność czasu i własne bezpieczeństwo warto było tyle zapłacić.

Od tego czasu korzystam z warsztatu poleconych przez znajomego Szkotów, który wygląda jak skrzyżowanie slumsu ze złomowiskiem, a mimo tego dzięki usługom dobrej jakości za przyzwoitą cenę parkują pod nim samochody, za które często można by pewnie kupić całą działkę z budynkami i wyposażeniem…

Po drugie: Zapomnijmy o „panu od wszystkiego”. W branży samochodowej, jak i zresztą w większości innych w Wielkiej Brytanii, obowiązuje wysoka specjalizacja. Nawet jeżeli nasz mechanik jest wybitnym maestro jeśli chodzi o silniki, to w przypadku problemów z elektrycznością odeśle nas gdzie indziej, bo on się w tym zakresie naprawami nie para. Trochę to niedogodne, że trzeba mieć osobne telefony do wszystkich fachowców, ale w dzisiejszych czasach w komórkach mieszczą się setki numerów. Jak więc znaleźć takie zaufane warsztaty? Najlepiej popatrzmy po okolicy i podpytajmy sąsiada, który ma stary, ale zadbany samochód. Na pewno chętnie poleci nam swojego mechanika.

Warto jeszcze wspomnieć, że wbrew powszechnemu przekonaniu usługi w profesjonalnym warsztacie często są nawet tańsze od wielu wykorzystujących naszą naiwność i niewiedzę „panów Heniów”. Do tego naprawiając w legalnie działającym warsztacie w przypadku problemów mamy za sobą pełne wsparcie np. organizacji obrony praw konsumenta. Jeżeli robotę spartaczy nam „Pan Heniu” to kupi sobie nową kartę sim za 99p i szukaj wiatru w polu…

Jeżdżąc po brytyjskich drogach mijamy wiele starych, często zabytkowych pojazdów. Na ulicach widzimy wiele pięknie ostrzyżonych kobiet i mężczyzn. Miliony Brytyjczyków mieszkają w domach, które są wymalowane, wytapetowane i mają zadbane ogrody. Ktoś te wszystkie auta naprawia, głowy strzyże, ściany maluje i tapetuje, ogrody pielęgnuje… Nawet, jeśli faktycznie na stu fachowców u Brytyjczyków znajdziemy więcej partaczy, to porównując ich całkowitą liczbę do liczby fachowców z naszego kraju, wciąż jest w czym wybierać.


Tekst ukazał się w portalu gazetae.com

Comments

comments