Internetowa rewolucja, którą przegapiliśmy

Dramatyczne wydarzenia ostatnich tygodni na Ukrainie przykleiły mnie i większość moich przyjaciół do ekranów komputerów i smartfonów. Z kakofonii plotek, niesprawdzonych newsów i wpisów reporterów-amatorów próbowaliśmy wyłuskać prawdziwy przebieg wydarzeń. Równolegle do wydarzeń na kijowskim placu odbywała się wirtualna rewolucja w internecie. Facebooka zalewała fala wzruszających zdjęć, ckliwych historii o powstańcach oraz nawoływań „żeby ktoś coś zrobił, bo ludzie giną”. Jaką jednak rolę naprawdę odgrywał w niedawnych rewolucjach Internet?

euromaidan_in_kiev_2014-02-19_12-03vJuż przy okazji niedawnej arabskiej wiosny coraz częściej pojawiały się głosy, że te wielkie zrywy narodowe nie byłyby możliwe bez Twittera i Facebooka. Twierdzenie to jest oczywistą bzdurą, jeśli przypomnijmy sobie, że bez Twittera i Facebooka poradziła sobie w Polsce Solidarność, że o mediach społecznościowych nie słyszano podczas powstania węgierskiego w 1956 roku, a tak wielką akcję jak Powstanie Warszawskie zorganizowano nie tylko bez internetu, ale podczas brutalnej okupacji miasta przez hitlerowców. Niezbędność internetu jest także wątpliwa w kontekście niesienia pomocy i choć niektórzy z moich znajomych twierdzą, że bez internetu masowa pomoc dla rannych na Ukrainie nie byłaby możliwa, warto przypomnieć, że akcję pomocy powodzianom w 1997 czy pierwsze finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy z powodzeniem zorganizowano jedynie przy użyciu tradycyjnych mediów i poczty pantoflowej. A pomoc dzisiejszej Ukrainie to pikuś w porównaniu z pomocą, jaką cały świat niósł zniszczonej podczas Drugiej Wojny Światowej Europie.

Owszem, Internet pomaga nagłośnić sprawę. Ale czy to coś zmieni? Lwia część internautów przejmie się tak bardzo, że kliknie „like” pod co bardziej wstrząsającym zdjęciem, może nawet puści dalej apel pięknej Ukrainki… Serwery przemielą parę gigabajtów dodatkowych danych, ale czy będzie to miało jakikolwiek wpływ na losy ukraińskiej rewolucji? Internet jest taką modlitwą naszych czasów: można poczuć, że się zrobiło dobrą robotę, choć nie zrobiło się absolutnie nic co by miało realny wpływ na rzeczywistość. A następnie powrócić do przeglądania newsów na pudelku, nowego odcinka Top Gear albo śmiesznych filmików z kociętami.

Większość z nas nawet nie zastanowi się dwa razy nad tym, ile prawdy jest w krążących po internecie materiałach. Przedstawiana sytuacja wygląda na dość czarno-białą – zły Janukowycz i jego przydupasy gnębili dumny, wolny i proeuropejski naród Ukraiński. Ale przecież to jest tylko jedna strona medalu. Ta druga jakoś wydaje się mieć znacznie mniejszą siłę przebicia. Niewielu ludzi pamięta o tym, że Janukowycz cieszył się do swoich ostatnich chwil dużym poparciem na wschodzie i południu kraju, gdzie nawet odbywały się kontrmanifestacje, nawołujące do zakończenia protestów na Majdanie. Nawet dziś wielu ludzi uważa, że dokonano nielegalnego przewrotu i zapewne gdyby nie głupota rządzących, którzy zdecydowali się na rozwiązanie siłowe rząd wciąż miałby dość silne poparcie. Wbrew obrazowi wylewającego się z przekazywanych dalej i dalej na portalach społecznościowych linkach, wstąpienie do Unii Europejskiej wcale nie jest marzeniem każdego Ukraińca. Część z nich czułaby się znacznie lepiej w bliższej relacji z Moskwą… Skoro właśnie przez ten podział w ukraińskim społeczeństwie nie udała się Pomarańczowa Rewolucja, dlaczego nagle dziś miałoby być inaczej i nagle wszyscy Ukraińcy mieliby znaleźć się po jednej stronie? Także Julia Tymoszenko wypuszczona z więzienia na fali niedawnych wydarzeń nie jest przecież święta. Owszem, jej proces urągał wszelkim regułom państwa prawa, ale to nie znaczy, że stawiane jej zarzuty były całkowicie bezpodstawne. Jak to jest, że nagle jej powrót do głównego nurtu Ukraińskiej polityki przedstawia się jako zmianę jakościową?

Po przemówieniu do zgromadzonych na Majdanie, Tymoszenko wsiadła do auta i próbowała wyjechać pod prąd, ignorując organizację ruchu wprowadzoną przez aktywistów. Porządkowi zatrzymali kolumnę i pouczyli byłą premier, że czasy, w których na Ukrainie byli równi i równiejsi już się skończyły i że musi przestrzegać zasad tak jak wszyscy. Trzymam kciuki, aby to właśnie ten fakt stał się proroczy i żeby idee tej rewolucji nie rozwiały się wraz z dymem palonych opon.

To już jednak pozostaje w rękach Ukraińców. Pamiętając o tym, że wielu z rannych potrzebuje pomocy, a kraj stoi na krawędzi bankructwa róbmy co możemy – czy to udzielając się w powstających komitetach pomocy Ukrainie, czy to poprzez naciski na naszych polityków, aby zaczęli spójnie działać na arenie unijnej. Warto jednak skorzystać z tego, że emocje opadły i zastanowić się, co tak naprawdę wiemy o wydarzeniach w Kijowie i czy internet i media społecznościowe uczyniły nas choć trochę mądrzejszymi?

Żyjemy w takich czasach, że niewielu z nas ufa temu, co może przeczytać w oficjalnych mediach. Z kolei inne dostępne w Internecie źródła – takie jak blogi czy niszowe portale internetowe – łatwo skreślamy jako niewiarygodne. Wiedzę o wydarzeniach staramy się czerpać z pierwszej ręki, korzystając z tego, że dzięki dobrodziejstwom współczesnej technologii bezpośrednie relacje z ważnych wydarzeń możemy zobaczyć niemalże natychmiast. Skutkiem ubocznym jest fakt, że możemy siedzieć przed komputerem całymi dniami i oglądać kolejne filmiki z walk ukraińskich rewolucjonistów z Berkutem, ale choćbyśmy obejrzeli wszystkie filmy, które komórkami nakręciły tysiące obecnych w Kijowie ludzi, nie zbliżymy się ani o jotę do lepszego zrozumienia sytuacji. Tak już jest, że raczej nikt z nas nie jest specjalistą od ukraińskiej polityki czy stosunków międzynarodowych w Europie Wschodniej. Nawet ja, mając dyplom z dokładnie tej dziedziny, nie czułbym się kompetentny do tego, aby przedstawić Wam obiektywny obraz całości. A nawet jeśli bym to zrobił, kto z Was skłonny byłby uwierzyć w to co piszę ja, siedzący sobie wygodnie w moim domu i spoglądający przez okno na nieśmiało pojawiającą w parku nieopodal mojego szkockiego domu wiosnę?

W dzisiejszych czasach oczekujemy informacji z samego centrum wydarzeń. Najlepiej podanej w zwięzły, przystępny i przyjemny dla oka sposób. Dlatego właśnie furorę zrobił krążący po internecie dramatyczny apel wygłaszany z Majdanu przez śliczną studentkę Julię. Przez te kilka dni stała się ona niemalże, jeśli stosowne jest to porównanie w tym kontekście, celebrytką i kreowana jest na bohaterkę, która poszła w sam środek walk i komórką, którą na co dzień robi sobie przed lustrem słit focie na fejsbuczka, nagrała dramatyczny apel. Ale zaraz, zaraz…

Ten filmik dramatycznie odbiega standardem wykonania od innych materiałów z ukraińskiej rewolucji. Technicznie jest nawet o niebo lepszy niż filmowy materiał o Julii, który dostępny jest na stronach onetu (tutaj) Na świetnie skadrowanym, nagranym profesjonalną kamerą w wysokiej rozdzielczości spocie-apelu profesjonalnie oświetlona Julia w nienagannym makijażu płynnie wygłasza płomienny apel. To nie wygląda jak amatorski film nakręcony pod wpływem emocji… I najprawdopodobniej jest to prawda. Jak podają różne źródła, autorem klipu z Julią jest amerykański dokumentalista Ben Moses, a za wypromowaniem filmu stoją profesjonalne agencje PR, co także nie powinno nikogo zaskoczyć. Każdy, kto kiedyś próbował zapewnić popularność swoim materiałom w internecie wie, że to nie tylko urodzie Julii, akurat ten klip z setek materiałów apelujących o wsparcie dla protestujących z Majdanu zawdzięcza tak niesamowitą popularność – obejrzało go już ponad osiem milionów osób…

Można zapytać: co w tym złego? W końcu idea była słuszna, sprawa warta poparcia, a jeśli do ludzi łatwiej dotrzeć reklamówką, w której występuje piękna dziewczyna niż apelem mało przystojnego opozycjonisty po czterdziestce, to czemu tego nie wykorzystać? Wszystko to prawda, ale pojawia się pytanie: skoro nawet ten materiał nie jest autentyczny, to co jest? Po upadku Janukowycza Internet zalała fala zdjęć z jego prywatnej rezydencji, epatująca przykładami rekordowego wręcz bezguścia i marnotrawstwa. Większość z najbardziej jaskrawych przypadków okazała się fałszywkami, z których wiele od dłuższego już czasu krąży po Internecie, pojawiając się w różnych kontekstach. Jak zatem rozpoznać co z tego, co wylewa się na nas z Twittera czy Facebooka, a pośrednio także z portali informacyjnych, jest prawdą?

Zakończenie walk na ulicach Kijowa nie przynosi zamknięcia sprawy – wręcz przeciwnie: otwiera setki nowych pytań, z którymi musi teraz zmierzyć się ukraińska demokracja. Również my, odbiorcy internetowych informacji musimy zmierzyć się z nowymi problemami: zasypująca nas lawina internetowych doniesień musi zostać w jakiś sposób uporządkowana. W dotychczasowym modelu rolę tę pełniły tradycyjne media, dostarczające nam analiz zamawianych u ekspertów oraz materiałów z pierwszej ręki zdobywanych przez reporterów znajdujących się na miejscu. Dziś miejsce ekspertów w mediach coraz częściej zajmują celebryci, a szukające wszędzie oszczędności redakcje, brak swoich ludzi na miejscu próbują nadrabiać relacjonowaniem w czasie rzeczywistym tego, co dzieje się na Twitterze. Nie jest już jednak ważna jakość dostarczanych – dziś liczy się tylko kto pierwszy. W rezultacie internetowe portale stają się jedynie przedłużeniem mediów społecznościowych, relacjonując jedynie kto gdzie i kiedy wrzucił coś do internetu.

Klasyczny model papierowych mediów miał swoje wady, ale przynajmniej zasady były jasne: wiadomości podawane przez Gazetę Polską były przepuszczane przez pryzmat poglądów jej redakcji i czytelników, wiadomości publikowane w Gazecie Wyborczej prezentowały spojrzenie na sprawę z innego punktu mapy polityki i interesów różnych grup. Klasyczne media obowiązywały także zasady rzetelności dziennikarskiej. W dobie Internetu nigdy nie wiemy ani tego, czy dana informacja jest prawdziwa, ani tego, czy ktoś za nią stoi i czy ma w rozprzestrzenianiu akurat tych faktów czy wersji jakiś interes. Czy na pewno więc jesteśmy dziś lepiej poinformowani niż byliśmy 15 lat temu?


Tekst ukazał się w portalu gazetae.com

Fot: Amakuha (Euromaidan in Kiev, 19 February 2014. Protesters are standing on a pile of fractured pavement and looking into lines of policemen – CC)

Comments

comments