Kultura nie tylko dla studentów

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

j Tato jest od lat nauczycielem akademickim. Ostatnio coraz więcej skarży się na chamstwo, panujące wśród studentów. Mówi, że poprzednie pokolenia miały dużo wyższą kulturę osobistą. Niestety dotyczy to także kadry naukowej. A przecież przykład idzie z góry.

Ostatnio w SEMESTRZE mieliśmy okazję przeczytać kilka artykułów, omawiających kulturę akademicką. Ja chciałbym zabrać głos na ten temat, ale rozumiany nieco inaczej – chodzi mi o kulturę osobistą. Przedstawię tu kilka moich doświadczeń z przedstawicielami “elity intelektualnej kraju”, czyli kadry pewnego wydziału nauk ścisłych.

Typy wykładowców

Pozwolę sobie tutaj na pewne uproszczenie – podzielę kadrę naukową na różne grupy. Pierwszą z nich będzie grupa “profesorów starej daty” – są to osoby niezwykle kulturalne, uprzejme i życzliwe, choć często bardzo wymagające. Egzamin u takiego profesora jest przeważnie ustny, bo mu się chce i wie, że jest to najlepszy sposób sprawdzenia wiedzy. Student pytany jest w sposób życzliwy, co nie znaczy, że pobłażliwie. Jeżeli student czegoś nie wie, zostanie na to naprowadzony, dostanie parę podpowiedzi, bo przecież może wszystkiego nie pamiętać, ale jak rozumie czy umie wyprowadzić, to dlaczego nie dać mu trójki? W przypadku profesora starej daty, jeżeli student zauważy jakiś błąd w jego wykładzie, to przeważnie uznane jest na jego korzyść.

      Przeciwieństwem takiego człowieka jest ktoś, kogo określę mianem “młody przemądrzały”. Ten będzie pytał tak długo, aż znajdzie coś, czego student nie będzie wiedział i da mu to pretekst do “uwalenia” go. Chcecie przykładu – proszę bardzo. Dostajecie pytanie, które polega na opisaniu pewnego prostego i ciekawego zjawiska. Jest to wasz ulubiony dział z tego przedmiotu, jesteście nie tylko obkuci z podręcznika, ale czytaliście o tym parę publikacji popularnonaukowych. Myślicie, że umiecie wszystko? Bzdura! Będziecie maglowani 50 minut (przeciętny egzamin u tego doktorka: godzina na 3 pytania), aż okaże się, że nie wiecie, jakie rozdzielczości mają najlepsze dostępne na rynku spektroskopy! Dyskwalifikacja! Nieważne, że działu “instrumenty” nie zdążyliście na wykładzie przerobić, a książki do tego przedmiotu pochodzą z lat 70… A już najgorsze, co możecie zrobić, to zaprzeczyć, jeżeli ów doktor twierdzi, że używacie błędnego wzoru. Jego wyprowadzenie i udowodnienie waszych racji tylko go rozjuszy i wylecicie za drzwi…

Ćwiczeniowcy

Następnym ciekawym tematem będą typy złych ćwiczeniowców:

1. “Nic mi się nie chce” – przychodzi na ćwiczenia nieprzygotowany i oznajmia: róbcie sobie.

2. “Jaki ja jestem mądry” – to student jest od tego, żeby się uczyć. Jak śmiesz prosić go o wytłumaczenie zadania! On nie ma czasu, on robi habilitację! Wersja hardcorowa: “Ktoś umie jakieś zadanie z listy? Nikt nic nie umie? To ja nie widzę sensu prowadzenia ćwiczeń, wszyscy dostają po dwójce i do widzenia”

To po co są ćwiczenia, jeśli nie po to, żeby studentowi coś wytłumaczyć? Od odpytywania jest przecież egzamin.

Egzamin

Opowiem wam, jak wyglądał mój ostatni egzamin z matematyki… Doktor przyszedł na egzamin spóźniony 40 minut. To znaczy przechodził wcześniej kilka razy i nawet zagadywał czekających na niego studentów, ale nie pomyślał, żeby przeprosić czy wytłumaczyć swoje spóźnienie. W rezultacie zadania zobaczyliśmy 50 minut po czasie. Ale nie było nam dane zacząć je rozwiązywać, bo na kartkach były błędy, więc: “W zadaniu 3. proszę sobie skreślić punkt a) i napisać… ” Na zaliczenie trzeba zrobić dobrze trzy zadania od początku do końca (z pięciu). Tylko po pewnym czasie okazuje się, że w zadaniu czwartym wychodzą granice całkowania 3/4 do potęgi 2/3. Widocznie doktor nie przeliczył wcześniej tych zadań. “No dobra, to w tym zadaniu wystarczy napisać wzór ogólny”.

Potem przechodzimy do omówienia wyników. Doktor nie rozumie, czemu się uparliśmy na metodę, którą od dwóch miesięcy tłuczemy na ćwiczeniach. Przecież on na wykładzie w ramach dygresji podawał inną. “Nie obchodzi mnie, co robicie na ćwiczeniach. Egzamin macie ze mną.” Rezultat: same pały. Oprócz kilku osób, które wchodziły po indeks ostatnie (było to zależne od tego, gdzie kto siedział, a nie od wyników) – one dostały szansę na dopytkę. No tak, bo jakby była tylko jedna ocena pozytywna, to egzamin byłby nieważny. I to jest sprawiedliwość?

Wydawałoby się, że sprawiedliwe są testy. Ale też niekoniecznie. Studenci wiedzą, że na zaliczenie trzeba odpowiedzieć na 50 pytań, aż nagle przy podawaniu wyników profesor mówi “Dobrze państwu poszło, więc podniosłem poprzeczkę do 55”. Czyl

 

i zmieniamy warunki umowy podczas jej trwania. Żeby przypadkiem za dużo osób nie zdało…

Jak cię słyszą…

To jest moim zdaniem po prostu zwykła arogancja. Ale w końcu czego się spodziewać? Skoro doktor potrafi powiedzieć studentom: “Nie chce mi się z wami użerać, to wam dam wszystkim tróje. I tak was wykładowca ujebie na egzaminie”. Studentka nieśmiało: “Ja bym chciała 3.5… ” “Chyba cię popierdoliło” – odpowiada Pan Doktor. Smutne? Dla mnie smutniejsze jest to, że większą sensacją jest inny doktor: “Zauważyłeś, że dr Ł. nie mówi:zrób to, niech pani zrobi, tylko: proszę zrobić?” – mój kolega jest naprawdę pod wrażeniem. Faktycznie, to ostatnio zdarza się coraz rzadziej…

      Oczywiście są i wspaniali wykładowcy, są i chamscy studenci. Ale proszę, kadro naukowa! Zanim zaczniecie narzekać na studentów, rozejrzyjcie się wśród swoich kolegów…


Tekst ukazał się w  miesięczniku studenckim “Semestr” w numerze marcowym 2003

Comments

comments