Masłowska wielką artystką jest, więc nas zachwyca

Nieco ponad dziesięć lat temu, kiedy wyszła „Wojna polsko-ruska pod flagą biało czerwoną” byliśmy świadkami nowego w Polsce zjawiska. Nie, nie mówię o przenikliwej rzekomo analizie polskiego społeczeństwa przeprowadzonej przez młodą pisarkę, ani o jej nowatorskim podejściu do języka. Mówię o tym, że nagle jedynym możliwym powodem, dla którego ktoś może nie lubić Masłowskiej stało się to, że widocznie jest za głupi, aby zrozumieć przesłanie młodej pisarki. Tymczasem Dorota Masłowska nie jest przecież ani pierwszą, ani ostatnią artystką, co do której twórczości zdania są tak skrajnie podzielone, nie mogłem więc zrozumieć dlaczego nagle odmawiało się jednej z tych grup posiadania własnego zdania.

Fot. Mariusz Kubik, http://www.mariuszkubik.pl
Fot. Mariusz Kubik

W owym czasie w jednym z moich felietonów w studenckim magazynie „Semestr” (kopia tutaj) apelowałem „Pozwólcie mi nie lubić Masłowskiej!”. Był to jeden z tych moich tekstów, które sprowokowały największą reakcję czytelników. Z jednej strony tekst był linkowany i kopiowany dalej na dość dużą, jak na pre-facebookową erę, skalę, z drugiej strony zostałem zasypany stosem oburzonych e-maili, w którym oskarżano mnie (a jakże!) o to, że się nie znam, że nie zrozumiałem, a także wyrażano oburzenie, że ośmieliłem się polemizować z samym Pilchem, który Masłowską wychwalał pod niebiosa. Chodziło o fragment, w którym wyraziłem swoje powątpiewanie dla optymizmu Pilcha twierdzącego, że Polacy już zaczynają „mówić masłem” i wkrótce będą na każdym kroku rzucać cytatami z „Wojny polsko-ruskiej…” tak, jak od lat „mówią Bareją”.

Tymczasem minęło już 10 lat i cytaty z Barei trzymają się mocno, a upowszechnienia się cytatów z „Wojny Polsko-Ruskiej” jakoś nie widać. Chyba, żeby wziąć pod uwagę postępującą wulgaryzację języka, ale tu akurat Masłowska jest raczej objawem tego zjawiska, niż jego przyczyną. Rewolucji zapowiadanej przez Pilcha nie było, nawet pomimo nagrody Nike, którą młoda pisarka otrzymała za swoją drugą książkę. Z jakiegoś jednak powodu wciąż, jeśli ktoś odważy się krytykować Masłowską, robi to pokątnie i mimochodem, zaznaczając, że nawet jeśli coś jest słabe, to jest słabe jedynie jak na Masłowską. Wciąż kreowana jest ona na największą intelektualistkę swojego pokolenia, ikonę wręcz, otwierającą przed starszymi niedostępny dla nich wcześniej świat (patrz wywiad Żakowskiego z Masłowską w niedawnej „Polityce”), a niezachwycanie się świadczy o defektach intelektu. A przecież na rynku jest wielu młodych zdolnych pisarzy nowego pokolenia, za żadnym z nich nie stoi jednak tak zmasowana akcja medialna kreująca ich na arcymistrzów pióra i głos całej generacji… Co prawda od dłuższego czasu było dość cicho także o samej Masłowskiej, być może dlatego, że jej ostatnia książka nie spełniła pokładanych w niej przez wielu fanów oczekiwań, ale ostatnio autorka zalewa media i internety z siłą wodospadu przy okazji promocji swojej płyty. A ja mam wrażenie deja vu.

Znowu wszyscy recenzenci, albo wprost rozpływają się nad jej muzycznopodobnym wyrobem, albo uprawiają cyrkowe akrobacje, żeby tylko nie powiedzieć wprost, że produkt jest zwyczajnie do dupy. I tak wyczytać możemy, że nawet jeśli płyta nie jest dobra, to jest ciekawa. Albo że, choć tego nie widać, przesłanie w niej zawarte jest bardzo głębokie, a to, że go nie widać tylko dowodzi tego, jak głębokie jest to przesłanie. I tak dalej i tak dalej: ponieważ nie da się Masłowskiej chwalić za zdolności muzyczne, pisze się, że zasługuje na uznanie jej odwaga i dystans do siebie. W desperackiej próbie powiedzenia czegokolwiek pozytywnego o wokalu Masłowskiej pisze się, że „śpiewa od serca, a to dziś rzadkość”. Nawet, jeśli płyta nie podoba się samemu recenzentowi, to przyjmuje on za pewnik, że „muzyczne ekscesy pisarki spodobają się na pewno jej rówieśnikom”.

Nieliczni, którzy nie boją się powiedzieć, że król jest nagi spotykają się z falą hejtu wyznawców jedynie słusznej tezy, że Masłowska genialna jest i dlatego nas zachwyca. I tak Kacper Peresada z Aktivista (tutaj) dowiaduje się, że jest grafomanem dającym upust fali goryczy, żalu i zazdrości. Z podobną reakcją spotyka się Robert Pruszczyński z portalu xiegarnia.pl (tutaj), ale tu komentujący obierają także bardziej klasyczną taktykę fanów Masłowskiej: „Zarzuty o tandetny antruaż czy płytkie teksty projektu Mister D świadczą jedynie o niezrozumieniu założeń przez autora tekstu”. Czyli tradycyjnie: go nie zachwyca, znaczy głupi.

Oderwijmy się może zatem od kontekstu i zastanówmy się, co tak rewolucyjnego zaproponował nam Mister D, czyli muzyczne wcielenie pisarki? Z pewnością nie jest pierwszą osobą na naszym rynku, która porywa się na nagranie płyty nie umiejąc śpiewać oraz nie mając co śpiewać. W czym zatem jest wyjątkowa? W swoim niezgrabnym podśpiewywaniu do podkładu opartego na prymitywnych dźwiękach z syntezatora? Ale to przecież zaproponował nam jakiś czas temu projekt Ballady i Romanse czyli Siostry Wrońskie. Więc może chodzi o pełne wulgaryzmów teksty rzekomo niosące głębsze przesłanie? Także żadna rewolucja, to od lat standard w Hip Hopie i okolicach. Parodiowanie blokowiskowo-remizowego rynku muzycznego w połączeniu z inteligentną krytyką otaczającej nas rzeczywistości? Przez lata serwował nam to Paweł Kukiz i to znacznie lepiej zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej. Z kolei kompletnie surrealistyczny absurd to znak firmowy Pawarottiego, znanego także jako The Syntetic. Nawet jeśli zwyczajnie chodziło o zrobienie z siebie kompletnego pajaca to nowy projekt Masłowskiej do pięt nie dosięga temu, co od blisko 30 lat serwuje nam (w połączeniu ze wszystkimi powyższymi elementami) legendarny Zacier. Więc o co cały ten szum? Jeśli sztuczka zwyczajnie polegała na podaniu publiczności byle czego i obserwowaniu jak się tym zachwyca, to ten numer, w postaci „Fontanny” Duchampa, od dawna leży na półce podpisanej „klasyka”.

Ale ok, ja wiem, gusta nie podlegają dyskusji. I kim ja jestem, żeby krytykować uznaną pisarkę? Chciała sobie nagrać płytę to nagrała – kto bogatemu zabroni. Wielu ludziom się ona podoba – też dobrze, lubię, kiedy ludziom coś sprawia radość. Jednak chodzi mi o rzecz trochę odmienną: dlaczego posiadanie zdania odmiennego zaraz spotyka się z taką agresją? Czyżby twórczość Masłowskiej nie była jednak wystarczająco dobra, żeby się samodzielnie obronić i potrzebowała wsparcia internetowych brygad zagorzałych fanów? A może zwyczajnie chodzi o typowe polskie piekiełko, w którym nie można zwyczajnie czegoś lubić, tylko trzeba poprzez lubienie danej rzeczy okazywać wyższość tym, którzy jej nie lubią? Niedawno znajoma pięknie podsumowała często spotykaną postawę miłośników biegania: zamiast „biegam bo lubię” jest „biegam, a ty masz grubą dupę od chipsów”. Może z Masłowską jest to samo? Wystarczy powiedzieć komuś „ja lubię Masłowską, a ty jesteś głupi” i człowiek od razu czuje się lepiej?

Jak widać w naszym kraju wciąż niewiele się zmienia. 10 lat po moim apelu o prawo do nielubienia Masłowskiej wciąż w oczach wielu ludzi odmienne od większości wypowiadających się w temacie zdanie na temat jej twórczości to publiczne przyznanie się do braków intelektualnych. Bo przecież nie może być tak, żeby ktoś zwyczajnie miał inne zdanie. Cóż, tacy już są nasi rodacy: „tolerują i Żydów, i czarnych, i gejów, a córki Rydzyka nie akceptują / sama siedzi w ławce, sama obsługuje pierwszą menstruację.”* Marny mój los…

*) ładnie jest zakończyć tekst pasującym do wypowiedzi cytatem ze znanego pisarza. Powyższy fragment, cytat z Masłowskiej, to podobno błyskotliwa obserwacja tego, że w Polsce każdy, kto odstaje od normy jest do odstrzału. Wygląda na to, że pasuje jak ulał.


Tekst ukazał się w portalu gazetae.com

Fotografia Mariusza Kublika (http://www.mariuszkubik.pl) użyta na licencji CC BY 2.5 na podstawie Wikimedia Commons

 

Comments

comments