Pasożyty ekonomii

to-let-housing-signsEkonomia i życie społeczne w pewnym stopniu odwzorowuje przyrodę. Mamy tu wrogów, mamy współpracę i symbiozę, mamy konkurencję w której wygrywa najsilniejszy, mamy więc także pasożyty. Tak jak w naturze, czerpią one korzyści kosztem innych, nie dając nic w zamian. I nawet nie chodzi mi o złodziei – bo ci bardziej przypominają drapieżniki a ewentualne korzyści okupione są pewnym ryzykiem. Nie chodzi mi także o polityków, bezrobotnych z wyboru żyjących z zasiłku czy pazernych szefów. Moim zdaniem ekonomicznym pasożytem XXI wieku są agencje.

Na początku pomysł wydawał się słuszny. Agencja zajmowała się dostarczeniem klientowi poszukiwanego pracownika czy lokalu. Na przykład stare poczciwe Driver Hire było zbawieniem dla firm, które nagle dowiadywały się że ich kierowca jest chory i nie przyjdzie dzisiaj do pracy. Jeden telefon i już po godzinie ciężarówka mogła wyruszyć w trasę z zastępczym kierowcą za kółkiem. Problem zaczął się, kiedy agencje rozrosły się w niekontrolowany sposób – niby komórki rakowe – i zdominowały rynek pracy. Dziś wystarczy zajrzeć na dowolną stronę internetową z ogłoszeniami o pracę aby zauważyć, że lwią część ofert wystawiają agencje. Osoba zatrudniona przez agencję będzie mogła być pewna jednego – brak stabilizacji życiowej, spowodowany faktem, że praca w agencji może skończyć się z dnia na dzień, “wynagrodzony” mu będzie niższymi zarobkami – bo przecież agencja czymś musi się pożywić. A ponieważ praca wykonywana przez agecję polega na dobraniu klientowi odpowiedniego pracownika a zapłatą jest procent od każdej przepracowanej przez danego pracownika godziny, więc im dłużej dany pracownik pracuje na jednym stanowisku, tym dłużej agencja pobiera wynagrodzenie de facto za nic (obsługa finansowa pracownika nie jest w tym przypadku wartością dodaną, bo jest dublowana – wynajmująca siłę roboczą firma i tak musi śledzić przepracowane przez niego godziny i zaksięgować wypłacane pieniądze, jedyną różnicą dla niej jest to, że owe pieniądze wypłaca pośrednikowi a nie bezpośrednio osobie która pracę, za którą należy się zapłata, wykonywała).

Co prawda coraz więcej poważnych firm zaczęło zdawać sobie sprawę z faktu, że trudno jest liczyć na lojalność pracownika zatrudnionego na śmieciowej umowie który wiedząc, że dana praca w każdej chwili może się skończyć spędza wciąż czas na poszukiwaniu lepszej i stabilniejszej roboty. Dlatego takie przedsiębiorstwa starają się zatrudniać ludzi bezpośrednio – ale i tu nierzadko proces rekrutacji zlecany jest odpowiedniej agencji. Jest dla mnie wielką tajemnicą kto (poza agencją rekrutacyjną) odnosi tutaj wymierne korzyści, bo na pewno nie jest to ani firma, ani kandydaci do pracy. Przyczyną tej sytuacji jest fakt, że agencja zajmująca się rekrutacją być może zna się na rekrutacji, ale już niekoniecznie na tym, co będzie należało do obowiązków nowego pracownika. W rezultacie kandydaci zamiast możliwości przedstawienia swoich umiejętności i doświadczenia muszą odpowiadać na idiotyczne pytania w rodzaju „jak myślisz, jakimi trzema słowami opisali by Ciebie Twoi najbliżsi przyjaciele” albo „gdybyś był zwierzęciem afrykańskiej sawanny to którym? Uzasadnij swój wybór”. W wyniku tak przeprowadzonej rekrutacji firma dostaje niekoniecznie pracownika najbardziej nadającego się na stanowisko, ale tego, który ma największe umiejętności w dziedzinie „spełnianie oczekiwań zadających głupie pytania specjalistek do spraw human resources”.

Plaga pośredników dotyczy jednak także ludzi, którzy obrali ścieżkę inną niż kariera w korporacji. Na przykład tłumacze w Szkocji mogą zapomnieć o otrzymaniu jakiegokolwiek zlecenia od instytucji państwowej lub samorządowej bez pośrednictwa agencji. A te, ponieważ rynek jest mały, czerpią z tej samej puli tłumaczy, więc, poza administracyjnymi pierdołami, oferują de facto ten sam produkt. Konkurować więc mogą głównie ceną, co, jak nie trudno zgadnąć, oznacza, że ceny zbijane są obcinaniem stawek tym, którzy tą całą pracę wykonują. Skutki takiego rozwiązania mogliśmy oglądać w Szkocji kilka lat temu, kiedy jedna agencja wygrała praktycznie wszystkie konktrakty rządowe. Stawki tłumaczy z dnia na dzień poleciały na łeb na szyję, obcięto im także ryczałty na dojazdy do miejsca zlecenia, co w skrajnych przypadkach oznaczało, że tłumacz aby wykonać dane zlecenie musiałby dokładać do interesu z własnej kieszeni. Nic więc dziwnego, że wielu doświadczonych tłumaczy zwróciło się ku innym zajęciom, a zdesperowana agencja próbując sprostać zadaniu wysyłała do pracy w roli profesjonalnych tłumaczy sądowych ludzi dosłownie oderwanych od zmywaków. Najlepsze w tej całej historii jest to, że tłumacz wykonujący zlecenie nie miał pojęcia o tym, ile tak naprawdę rząd płaci za jego usługi. Mi udało się nieoficjalnie dowiedzieć, że agencja zatrzymuje sobie ponad 70% stawki…

A przecież wszystko to mogłoby się obejść bez agencji. Mamy XXI wiek, wystarczył by prosty system komputerowy podobny do giełd frachtu, które są codziennością w branży transportowej. Dana instytucja potrzebująca tłumacza szła by do internetu, wybierała język i wymagane kwalifikacje po czym otrzymywałaby na bieżąco aktualizowaną listę tłumaczy dostępnych w danym terminie lub też, wedle życzenia, pierwszego w kolejce do zlecenia który jest wolny w danym dniu i godzinie…

Główną siłę mojego dzisiejszego hejtu przyjąć muszą jednak na siebie agencje nieruchomości. Potrzeba istnienia takiej instytucji w dobie internetu jest dla mnie całkowicie niezrozumiała. Mieszkania w Glasgow wynajmuję już od dziesięciu lat. Kiedyś sytuacja była prosta, na rynku przebierać można było jak w ulęgałkach w mieszkaniach oferowanych przez prywatnych landlordów z którymi bez problemu można było umówić się wieczorem na oglądanie lokalu – w końcu większosć z nich także pracowała więc było im to na rękę. A fakt, że rozmawiało się z właścicielem mieszkania był wygodny, bo ów wiedział o danym lokalu wszystko. Wydawać by się mogło że w dobie internetu dostępnego w komórkach skojarzenie potencjalnego lokatora z właścicielem mieszkania nie powinno nastręczać żadnych trudności. Dziś jednak znalezienie mieszkania oferowanego bez pośrednictwa agencji graniczy niemalże z cudem. A jeśli się już w internecie znajdzie ten wymarzony lokal, zaczyna sie droga przez mękę.

Agencje zdają się robić wszystko aby mieszkania NIE wynająć. Wszystkie oczekują że potencjalni lokatorzy będą pracowali, najlepiej w pełnym wymiarze godzin, ale 95% z nich oglądanie lokalu do wynajęcia oferuje jedynie w godzinach urzędowania, czyli w czasie, kiedy znakomita większość ludzi pracuje. Kiedy już uda się umówić na wizytę w lokalu, w tym samym terminie umawianych jest więcej potencjalnych klientów, w rezultacie w niektórych mieszkaniach jest taki tłok, że nie można się ruszyć, nie mówiąc o spokojnym obejrzeniu pomieszczeń. W tym szaleństwie oczywiście jest metoda – dzięki temu agencja nie tylko oszczędza na pracownikach, których rolą jest demonstrowanie ludziom mieszkań do wynajęcia (pomimo faktu, że o danych mieszkaniach nie mają przeważnie pojęcia i często także widzą je po raz pierwszy w życiu), ale także umieszcza potencjalnych lokatorów w sytuacji która zachęca ich do dokonywania pochopnych wyborów. Nie dość że ci, którzy pracują, nie są w stanie obejrzeć wszystkich mieszkań które by ich interesowały – bo ile można się w takim celu zwalniać z pracy – to jeszcze są zachęcani do natychmiastowego podjęcia decyzji, jeśli nie słowami agenta, to ciśnieniem faktu, że to samo mieszkanie ogląda jednocześnie X potencjalnych konkurentów do statusu lokatora.

A kiedy już mieszkanie uda się wynająć, agencja zmienia pozycję o 180 stopni. Od tej pory jej rolą jest niedopuszczenie za wszelką cenę lokatora do właściciela mieszkania i vice versa. Jakakolwiek awaria w mieszkaniu to droga przez mękę, aby przypadkiem jej naprawa nie okazała się za droga. Jeśli zarządzane przez daną agencję mieszkanie narażać będzie jego właściciela na wydatki, w pierwszej kolejności pomyśli on o zmianie zarządcy na takiego, który lepiej pacyfikował będzie fanaberie lokatorów. Agencje wiedząc, że dla ich lokatorów konieczność przeprowadzki poprzedzona drogą przez mękę związaną z wyszukiwaniem odpowiedniego lokalu jest alternatywą na tyle niemile widzianą, że są w stanie znieść naprawdę wiele, pozwalają sobie na coraz więcej…

Jedyną rozsądną drogą wydaje się być kupno własnego mieszkania, ale nawet jeśli na zdominowanym przez agencję rynku uda się znaleźć pracę umożliwiającą wzięcie przyzwoitego kredytu, to rynek nieruchomości także zdominowany jest przez pośredników…


Fotografia: Locksley McPherson Jnr, na licencji Creative Commons

 

Comments

comments