Spotkanie z PKP po latach, czyli o tym jak Oryś po raz pierwszy od lat blisko pięciu koleją po Polsce podróżował i jak w dwa dni pięcioletnie zaległosci w “atrakcjach” nadrobił.

W ostatnim czasie miałem okazję przybyć z wizytą do kraju ojczystego po długiej nieobecności. Z racji takich a nie innych promocji na najpopularniejszej irlandzkiej linii lotniczej tym razem zamiast zawitać bezpośrednio do Wrocławia, ziemi ojczystej doktnąłem w Porcie Lotniczym Poznań Ławica. Okoliczność ta pociągała za sobą koniecznosć podróżowania komunikacją zbiorową – a ściślej skorzystania z usług Polskich Kolei Państwowych. Dla człowieka, który na co dzień nie ma do czynienia z tą instytucją było to niczym przeżywanie na żywo sceny z filmu Barei… Ale zacznijmy od początku: 

640px-EN57AL-1769,_Warszawa_Zachodnia,_2014-10-17Pierwszą przygodą po wylądowaniu było spotkanie Irlandzkiego biznesmena na lotnisku Poznań Ławica. Biznesmen ów próbował dostać się na dworzec PKP i zahaczył przechodzącego mnie czy nie mógłbym pomóc. Mogłem.

Czekając na autobus gawędziliśmy sobie o naszych podróżach. Ja właśnie przyleciałem z Edynburga, a on właśnie nie odleciał do Irlandii. Stało się tak dlatego, że odprawiwszy się na swój lot do Irlandii udał się pod wymaganą bramkę gdzie czekał cierpliwie wpatrując się w telewizorek podający odloty samolotów. Jego samolot pojawił się tam wpierw z komunikatem “delayed 10 min”, potem z komunikatem “delayed 20 min” a potem zniknął w ogóle.

Jak poinformowała go przesympatyczna pani na lotnisku, samolot odleciał, i to o czasie, tylko z innej bramki. Było ogłoszenie, ale niestety tylko po polsku. Ciekawe zatem, zastanowiłem się ja, dlaczego wyświetlano samolot jako opóźniony. Jak to jest, zastanawiał się Irlandczyk, że nikt go nie wezwał przez megafon, skoro był już odprawiony. W każdym razie dziewczyna załatwiła mu lot Ryanairem, ale z Bydgoszczy – i dlatego zmierzał on na dworzec PKP.

W końcu nadjechał autobus. Wkisiliśmy się z pewnym trudem do środka (bo po co więcej autobusów niż jeden na godzinę, skoro pasażerów jest co najmniej na trzy, nie?) i tak dojechaliśmy na sam dworzec, gdzie właśnie ogłaszali gotowość pociągu do Bydgoszczy do odjazdu. Kupiliśmy więc bilet (jest postęp – można płacić kartą!) i odprowadziłem go na peron. Sczytowe osiągnięcie Pafawagowskich inżynierów, czyli EZT EN57 zrobiło na nim tak piorunujące wrażenie, że aż przestał powtarzać “to niemożliwe, tyle latam i nigdy mi się nic takiego nie zdarzyło” co robił przez cały czas podrózy z lotniska na dworzec. Nie wiem jednak, czy odpowiadała za to stylistyka lat 50tych, czy specjalne nowe malowanie zespołu, grafitowo-brudne. Podobno to brudne to jest czerwone i podobno ten zestaw barw jest specjalnie dobrany żeby nie było widać, że pociągi są brudne, ale niestety to nie działa. Było widać. Można było poznać po tym, że okna nie były przeźroczyste.

Pożegnałem się z sympatycznym panem i życzyłem mu miłej podróży. On pomachał mi i odwrócił się z zamiarem zniknięcia w czeluści pociągu, lecz wyszło to umiarkowanie godnie ponieważ potknął się o stojący tam koszyk z jajkami. Zrobił się raban, rwetes, na szczęście Irlandczyk złapał równowagę, jaja się nie stłukły, a baba od jajek pomstowała ogólnie do wszystkich a nie tylko dla niego, więc wybełkotawszy parę razy sorry poszedł sobie, widząc, że baba kompletnie ten fakt zignorowała.

Tymczasem ja powróciłem do hali dworca. Pociąg do Wrocławia miał być mniej więcej o tej godzinie, o której było w internecie że będzie, czyli o 12:50 (w internecie mówili 12:35). Planowy odjazd z peronu 4a. Nakupiłem więc sobie gazetek na drodze, coś na ząb po czym udałem się do kasy i poprosiłem o bilet. “Normalny czy studencki” zapytała pani w kasie. Miło, że wyglądam na studenta, już zapomniałem w sumie o tym, ze mogę mieć zniżkę na PKP, wyjąłem więc swoją legitymację z portfela i zapytałem, czy owa legitymacja wystawiona przez University of Glasgow jest ważna. “Oczywiście, przecież jesteśmy w Unii” powiedziała pani. Kupiłem więc bilet studencki i zadowolony, że jest jeszcze ponad 10 minut do odjazdu udałem się na peron 4a, który jest na wybitnym zadupiu poznańskiego dworca. Ponieważ pociągu na peronie jeszcze nie było szedłem sobie wolnym krokiem, rozglądając się wokół i kiedy już prawie doszedłem do końca, w pełni mogłem docenić widokowe walory peronu 4a. Świetnie z niego widać odjeżdżający o 12:40 z peronu piątego pociag do Wrocławia.

Powrót do hali odjazdów i małe śledztwo przyniosło następujące efekty:
W Poznaniu są trzy miejsca, w których podany jest odjazd pociągów. Drukowany żółty rozkład w gablocie, tablica przewrotowa (nie wiem, jak ją nazwać, wiecie, nie swietlna, tylko takie tabliczki się zmieniają) nad kasami oraz telewizory porozmieszczane w innych miejscach. Rozrzut danych jest dość znaczny – blisko 20 minut jeżeli chodzi o czas odjazdu oraz 3 perony.

Nie pozostało mi nic innego jak poczekać na następny pociąg odjeżdżający o 13:15, 13:18 oraz 13:25 z peronów 4a i piątego. Kolejka do informacji skutecznie odstraszyła mnie od pytania tam, postanowiłem więc zagadnąć przypadkowego kolejarza na peronie. Odpowiedzią było “a co to ja kurwa jestem informacja?”. W sumie miał rację, nie wyglądał. Wyglądał jak młotkowy (bo miał młotek w ręku). Na szczęście naszą rozmowę usłyszała pani klozetowa, myjąca właśnie okna i poinformowała mnie życzliwie, że pociągi do Wrocławia odjeżdżają teraz zawsze z piątego i że ona wie na pewno, bo zawsze wszyscy w panice biegają pod jej przybytkiem i przeklinają taką organizację.

Czekałem więc na pociąg na peronie piątym i faktycznie nadjechał. Obserwując tłum ludzi trochę bałem się, że będzie to tylko jedna jednostka trakcyjna, bo przez godzinę na dworcu udało mi się zaobserwować że jest to teraz obowiązujący standard na PKP niezależnie od obłozenia linii, ale na szczęście podjechały aż trzy sprzęgnięte razem, bo to był pociąg dalekobieżny z Kołobrzegu.

Wsiadłem i znalazłem miejsce bez problemu wśród grupki studentów, klnących na PKP i opowiadających historie rodem z bassowej berbeli.

Dwa okna dalej usiadł jakiś facet który sądząc po zapachu uciekał przed prysznicem.

Kiedy więc okazało się, że ów gentleman nie posiada biletu na przejazd i nie ma z czego zapłacić, kilku pasażerów wyraziło wręcz głośno radość z perspektywy rychłego eksmitowania owego smrodliwca z pojazdu, ich (i moje) nadzieje okazały się jednak płonne. Okazało się bowiem, że ów koleś posiada inny sposób na zapewnienie sobie komfortowej podróży: zwyzywał konduktora najbardziej soczystymi słowami jakie znał, po czym na pogróżkę wezwania SOK i policji odpowiedział “spierdalaj i już dupy mi nie zawracaj, nie masz czegoś lepszego do roboty niż mi tu pierdolić nad głowią?”. Okazało się że konduktor coś lepszego do roboty miał, bo sobie poszedł. Wrócił jeszcze dwa razy posprawdzać nasze bilety, unikając sprawdzania biletów w tej połowie przedziału w której siedział pan “Spierdalaj”, prawiący nam przez około godzinę kazanie o tym, jakie PKP to są Żydy i złodzieje.

Za trzecim sprawdzaniem biletów student siedzący koło mnie zauważył że mieliśmyu już je sprawdzane dwa razy. Konduktor poinstruował go, że w czasie kontroli biletów nie należy się wymądrzać. “Chyba, że sie panu każe spierdalać” odparował student, naraziwszy nas na wykład dlaczego konduktor nie będzie sie użerać z pijakami, a jak się studentowi nie podoba, to może zostać wezwany SOK i ów student, jako awanturujący się, może zostać oddany w ręce policji. Pozwoliłem sobie zauważyć, ze to jest dosyć absurdalne, że osoba awanturująca się i jadąca bez biletu nie jest niepokojona natomiast pasażer płacący za przejazd, który musi znosić wynikłe z tego niedogodności otrzymuje takie pogróżki. Konduktor zaczął na mnie wrzeszczeć, że jestem gnojem, który spierdolił za granicę i że mam sobie tam siedzieć jak mi się w kraju nie podoba a nie uczyć go jak ma wykonywać swoją pracę ale musiał przerwać, bo pociąg zatrzymał się na stacji i trzeba było zagwizdać na odjazd.

Gwizdanie jednak okazało się nieskuteczne, albowiem pociąg się zepsuł. Na szczęscie maszynista uporał sie z problemem własnoręcznie w ciągu tylko 20 minut, przy wtórze straszliwych łomotów (chyba młotkiem to naprawiał), przekleństw własnych, konduktora, oraz wykładu wygłaszającego przez stojącego w przedsionku gapowicza palącego papierosa który tłumaczył wszystkim zainteresowanym (czyli nikomu) oraz pozostałym obecnym, że PKP to złodzieje i Żydy, i że skoro tak to działa to nie dziwne, że prezydent nam się rozbił.

Nie wiedziałem, że Tupolew należał do PKP.

W końcu dojechaliśmy do Wrocławia, spóżnienie 25 minut. Wrocław Głowny w remoncie, 3 perony czynne, tłumy ludzi (piątkowy wieczór), generalnie burdel stulecia. Moja brygada odjechała jakieś 20 minut wcześniej, wiec musiałem sobie znaleźć własny transport. Na żółtym rozkładzie podano, że mój pociąg do Międzylesia jest o 16:35, czyli za nieco ponad 10 minut, ale nie jest podane z którego peronu. Udałem się więc na dworzec tymczasowy aby na tablicy-przewracance ze zgrozą ujrzeć że odjazd ma miejsce z peronu pierwszego o 16:25, czyli za minutę!

Pobiłem chyba rekord na setkę z plecakiem i po głowach tłumu ciągnącego w przeciwną stronę, niestety na próżno. Na owym peronie stały trzy pociągi a żaden z nich w moją stronę. Na samym końcu peronu znalazłem małą gablotkę a w niej informację o tym, że mój pociąg wyjątkowo w tym tygodniu odjeżdża o 16:56. Zapytałem stojącego tam kolejarza z którego peronu, lecz on niewiele mógł mi powiedzieć. “Panie, tu jest taki burdel, że kurwicy można dostać. Najlepiej to słuchać co z głośników mówią, tylko niech pan nie idzie na dół, bo tam się nic nie da zrozumieć”. Stałem sobie więc i obserwowałem, że jest to właśnie sposób na podróżowanie: stoi się, zaraz przy schodach i próbuje wysłyszeć informacje z megafonu poprzez przekleństwa ludzi którzy Cię wyzywają za to, że stoisz w przejściu. Po usłyszeniu zapowiedzi należy się rzucić biegiem w kierunku żądanego peronu.

Mój pociąg odjeżdżał z trzeciego. Zająłem miejsce w przedziale zdominowanym przez grupę młodzieży, częśc z nich w harcerskich mundurkach ZHRu. Przekleństwa leciały takie, że aż uszy więdły, kilka na oko 15-letnich panienek udało się na dymka do toalety, ale zostało pogonione przez konduktora, postanowiły więc palić na miejscu, wyklinając zakaz palenia. Przesiadłem się na inne wolne miejsce, dwa przedziały dalej.

Jechało się nawet spokojnie, aż do postoju w Kłodzku Głównym. Poniewaz nagle coś soczyście huknęło z taką siłą, że pospadały plecaki z półki pod sufitem. Otworzyłem okno żeby zobaczyć co się dzieje. Pod oknem właśnie przechodziła załoga ZHRowego biwaku klnąc na czym świat stoi na to, że nikt im nie powiedział, że nasz skład się odczepia a dalej do Międzylesia jedzie tylko jeden, ten z przodu. Mi też nikt nie powiedział! Na szczęscie zdążyłem się przesiąść.

Ponieważ spóźnienie odbyło się z winy PKP, a biletów za Kłodzkiem i tak nikt nie sprawdzał, postanowiłem, ze za karę pojadę sobie aż do Domaszkowa, choć bilety miałem tylko do Bystrzycy, dokąd kupiłem bilet, bo nasza paczka miała zamówionego tam busa. Oni jednak przyjechali poprzednim pociagiem i raczej na mnie nie czekali, a wątpiłem żeby udało mi się stamtąd złapać jakiś transport do Międzygórza o tak późnej porze jak 19:30, a z Domaszkowa od biedy można dojść piechotą.

Oczywiście ledwo wyszedłem z pociągu rozpadało się. Na szczęście udało mi się złapać stopa, i to aż do samego schroniska, gdzie dojechałem sobie wygodnie, cieplutko, szybko i w sympatycznej atmosferze – co po raz kolejny dowodzi wyższości autostopu nad PKP.

Jednak nie był to jeszcze koniec moich przygód, bo po imprezie (bardzo udanej) trzeba było przecież dojechać z powrotem na poznańskie lotnisko.

Pierwsze zdziwienie spotkało mnie na dworcu w Bystrzycy gdzie okazało się, że bilet z Bystrzycy do Poznania kosztuje blisko 35 złotych, podczas gdy w przeciwną stronę jedynie 19.90. Okazało się bowiem, że tym razem przesiadać się będę w pociąg innej spółki kolejowej, więc muszą to być dwa osobne bilety, a jak wiadomo, im krótszy przejazd, tym kilometr droższy (a dodatkowo stawka inna u każdego przewoźnika).

Drugim zaskoczeniem było kiedy pan konduktor przy sprawdzaniu powiedział “Ta pana legitymacja to chyba jest u nas nieważna” ale bezproblemowo podstepmplował mi bilet i poszedł dalej. Drugi jednak okazał się być służbistą, spytał czy może ją gdzieś pożyczyć po czym zniknął na 20 minut. Powrócił z grubą książką pt. “regulamin przewozów PKP PR” wspierając się którą wytłumaczył mi, ze jednak nie jesteśmy w Unii. Ulgi dla studentów dotyczą tylko obywateli polskich, a Ci z nich, którzy studiują na zagranicznych uczelniach muszą wystąpić o wydanie specjalnej legitymacji na podstawie swojej legitymacji uczelni zagranicznej i dopiero w oparciu o tą legitymację mogą uzyskać zniżkę. Problem ten jednak nie dotyczył mnie nawet teoretycznie, gdyż mam ukończone 26 lat. Bardzo uprzejmie zostałem przeproszony i poproszony o dokupienie brakujących 37% biletu. Oczywiście nie jest to dla mnie problemem – ani finansowym, ani tymbardziej moralnym, bo skoro mi się nie należy, to nie zamierzam wykorzystywać naszej biednej PKP, wkurzył mnie jednak fakt, że musiałem zapłacić opłatę karną. Poinformowałem pana konduktora, że nie podoba mi się to, ponieważ karę powinna ponieść pani kasjerka z Poznania, która poinformowała mnie błędnie. Pan konduktor zgodził się ze mną w stu procentach i bardzo przeprosił, poprosił jednak uprzejmie żebym zapłacił, bo w przeciwnym przypadku będzie musiał wyłożyć to z własnej kieszeni. Wziąwszy pod uwagę, że kara wynosiła z grubsza tyle, ile zaoszczędziłem jadąc nienależnie na bilecie ulgowym w stronę przeciwną zgodziłem się, tymbardziej, że moja brygada już bardzo tęskniła do schowanej przed konduktorskimi oczyma flaszki 😛

We Wrocławiu pożegnałem moich przyjaciół po czym odwiedziwszy dom rodzinny udałem się ponownie na dworzec gdzie zakupiłem bilet, tym razem już normalny.

Pociąg był tym razem luksusowy (to znaczy z przedziałami i było w nim czysto) i bardzo zatłoczony, przynajmniej w wagonach klasy drugiej, ponieważ takich była mniejszość. Większąść składu stanowiły wagony klasy pierwszej. Na szczęscie wytrwale prąc w kierunku końca pociągu po przejściu mnóstwa wagonów pierwszej klasy dotarłem do prawie pustego wagonu klasy drugiej gdzie nawet udało mi się znaleźć przedział wyłącznie dla mnie. NIestety było w nim piekielnie zimno ponieważ w całym wagonie nie działało ogrzewanie. Poskarżyłem się na to konduktorce, która ze śmiechem odpowiedziała “To po co pan tu siedzi, jak może pan przejść do sąsiedniego wagonu – pierwsza klasa leci jako druga, tylko ktoś pourywał karteczki. Może sobie pan tam jechać w wygodzie, ciepełku i luksusie”. Faktycznie, było luksusowo, wygodnie, nieco cieplej (choć niewiele) za to nie było światła. Stwierdziłem jednak, że mam to wszystko w dupie i poszedłem spać.

Żeby nie było jednak, ze w Polsce jest be a na świecie cacy – kiedy wracałem z lotniska po samochód zaparkowany pod domem przyjaciół, kierowca edynburskiego autobusu przyciął mi drzwiami plecak przy wysiadaniu. Udało mi się go wyciągnąć, jednak utraciłem przytroczony do niego śpiwór, który odjechał w dal pozostawszy we wnętrzu autobusu. Tak więc jeżeli tylko kierowca tego autobusu nie należał do 40 % Polskich kierowców, bo tak podobno się sprawy mają w Lothian Buses, możecie uznać, że na świecie też jest źle, jeśli to jakaś pociecha.


Zdjęcie: “EN57AL-1769, Warszawa Zachodnia, 2014-10-17” autorstwa MuriPraca własna. LicencjaCC BY-SA 4.0 na podstawie Wikimedia Commons.

 

Comments

comments

One Reply to “Spotkanie z PKP po latach, czyli o tym jak Oryś po raz pierwszy od lat blisko pięciu koleją po Polsce podróżował i jak w dwa dni pięcioletnie zaległosci w “atrakcjach” nadrobił.”

  1. […] do 15 minut nie uważa się za spóźnienie”. Muszę przyznać, że nawet pomimo moich doświadczeń z PKP dekadę temu spodziewałem się, że w ostatnich latach coś się jednak w kraju zmieniło… Niestety, jak […]

Komentarze są zamknięte.