Od pamietnych wyborów w 2023, które uważane były za ostatnią szansę na uratowanie demokracji w Polsce, minął już rok. I o ile jak najbardziej udało się odsunąć PiS od władzy, sprawy pod rządami Donalda Tuska nie mają się tak dobrze jak by chcieli Polacy – również ci, którzy głosowali na jego partię.
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
To prawda, wiele rzeczy, które jeszcze niedawno wydawały się niemożliwe, dziś już na powrót mają miejsce. Na przykład aktywistka opozycyjna, która była przesladowana przez podległe PiSowi służby wreszcie doprowadziła do pociągnięcia konkretnych funkcjonariuszy policji i prokuratury, ktorzy łamali prawo i dokonywali nadużyć aby uprzykrzyć jej życie, do odpowiedzialności. Za PiS było to niemożliwe, bo, na przykład, w dziwny sposób ginęły gdzieś dokumenty dotyczące danej sprawy.
Sam rząd też próbuje pociągnąć do odpowiedzialności funkcjonariuszy podstawowego reżimu. PiS wie dokładnie na czym stoi, więc już nawet nie próbuje żadnej obrony przed zarzutami, zamiast tego jego ludzie próbują króczków prawnych. Na przykład Marcin Romanowski, który według prokuratury odgrywał znacząco rolę w wyciąganiu pieniędzy z Funduszy Sprawiedliwości próbował chować się za immunitetem jednej z europejskich instytucji, a kiedy go wreszcie utracił, argumentuje, że prokuratura postawiła mu więcej zarzutów niż zawarła we wniosku o pozbawienie immunitetu, więc jak zgaduję, w jego opinii jakoś ma to owe pozbawienie immunitetu unieważniać.
Przewały finansowe w Funduszu Sprawiedliwości wydają się być jedną z największych afer finansowych w historii Polski. Śledztwa dziennikarskie wciąż odkrywają nowe metody na wyprowadzanie publicznych pieniędzy do prywatnych kieszeni. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo pieniądze z budżetu państwa wysysyano na lewo i prawo. Tylko zerknijcie na dzisiejszą stronę oko.press gdzie dział “sledztwa” jest całkowicie wypełniony opisami tego, jak PiS kradł:
Czasem działało to jak dobrze naoliwiony mechanizm, niemalże taśmociąg, którym pieniądze z budżetu jechały do prywatnych kierszeni kolesi, jak wtedy, kiedy rząd stworzył specjalną instytucję, która zajmowała się sponsorowaniem szemranych fundacyjek i organizacji patriotycznych. Dzięki niej zarządzający owymi organizacjami mogli sobie, na koszt państwa ale praktycznie bez żadnej kontroli, kupować kosztowne nieruchomości. Czasami przepalanie pieniędzy z budżetu odbywało się tylko i wyłącznie dzięki chciwości pojedynczych urzędników, którzy nie przedstawiali żadnego szacunku dla publicznych pieniędzy i budżety podległych sobie instytucji traktowali po prostu jako kieszonkowe – jak były rzecznik praw dziecka Pawlak który za państwowe pieniądze zaspokajał swoją miłość do drogich samochodów – o czym już pisałem – albo dyrektorka notorycznie niedofinansowanego Inspektoratu Budowlanego, która przez dwa lata wydała ponad 60 000 złotych na make-up.
Ale czasami nawet trudno zarzucać PiSowcom złą wolę. Bywa, że wygląda na to, że są po prostu totalnymi kretynami. Jak z tą historią kiedy Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej (jedna z nikomu niepotrzebnych instytucji utworzonej przez PiS żeby kolesie na wygodnych stołkach mieli dostęp do państwowej kasy) za 300 000 złotych zakupiła XIX wieczny fortepian Paderewskiego. Tyle, że nie był to ani dziewiętnastowieczny fortepian, ani fortepian Paderewskiego. Oczywiście nie był także wart 300 000 złotych.
Od dawna wiemy, na jakich fortepianach grywał Paderewski i które do niego należały, i Bösendorfera z drugiej połowy XIX wieku wśród nich nie było. Co prawda instytut zasiągnął opinii eksperta, ale była ona niekonkluzywna. Jeśli za taką możemy uznać odpowiedź, która de facto sprowadzała się “ale czego Wy ode mnie chcecie, ja jestem ekspertem od starodruków, pytajcie kogoś, kto zna się na historycznych instrumentach!”. Zgaduję jednak, że nawet ów ekspert od starodruków miałby szansę na spostrzeżenie problemu gdyby miał okazję osobiście obejrzeć wystawiony na sprzedaż instrument. Ponieważ – czy to z powodu błędu, czy celowego zakłamania – w dokumentach idniał numer seryjny 4219, podczas gdy na samym instrumencie znaleźć można numer 24219. Ta brakująca czwórka oznacza, że fortepian nie powstał w latach 50-tych XIX wieku a w 1927. Takie Bösendorfery są dziś warte od dziesięciu to trzydziestu tysięcy złotych.
Więc po co właściwie kupiono ten fortepian? Nie tylko mamy dobrze udokumentowane, jakie fortepiany posiadał Paderewski, ale doskonale wiemy gdzie się znajdują. Zarówno jego Steinway & Sons jak i Érard są już własnością Muzeum narodowego a jego celesta znajduje się w zbiorach Muzeum Historycznego w Lozannie. Pis jednak twierdzi, że było warto. Może fortepian nie należał do Paderewskiego, ale jego zakup zachęcił wielu młodych ludzi do zainteresowania się muzyką…
Jest oczywiste, że doprowadzenie przed oblicze sprawiedliwości wszystkich ludzi zamieszanych w wyciąganie publicznych pieniędzy z budżetu za PiS to robota na lata. Jak na razie nie jest łatwo, bo najpierw trzeba rozsupłać zawiązane przez PiS węzły, rozbroić zastawione przez nich pułapki i oczyścić wymiar sprawiedliwości z sędziów i prokuratorów lojalnych wobec PiS – lub nielegalnie przez tą partię umieszczonych na strategicznych pozycjach. To okazuje się znacznie trudniejsze niż oczekiwaliby Polacy, bo ciężko jest to robić perfekcyjnie w zgodzie z literą prawa. To podobna sytuacja do odzyskiwania mediów publicznych – wtedy użyłem porównania do sytuacji w której dźwig pomocy drogowej wyciąga leżącą do góry nogami w rowie cięzarówkę. Nie da się tego zrobić w taki sposób, żeby się nie ubłocić, a choc przez część całej akcji dźwig będzie musiał stać w taki sposób, że zablokuje droge, co w normalnych warunkach narażałoby jego kierowcę na mandat.
Naprawianie wymiaru sprawiedliwości to jednak jeszcze bardziej delikatny proces, a do tego z uwagi na naturę problemu jest jeszcze bardziej istotne, żeby wszystko odbyrało się w zgodzie z prawem – tylko w ten sposób możemy uniknąć podważania tych działań w przyszłości. I tu nowy minister sprawiedliwości Adam Bodnar bierze pod uwagę opinie międzynarodowych instytucji – a te nie zawsze działają po jego myśli. Na przykład niedawna opinia Komisji Weneckiej głosi, że nie da się po prostu wywalić wszyskich neo-sędziów którzy swoje stanowisko zawdzięczają nielegalnej KRS. Międzynarodowi eksperci argumentują, że przypadek każdego takiego sędziego należy rozpatrywać z osobna. Na podobnym stanowisku stoi Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
Ten niespodziewany zwrot akcji doprowadził niektórych polityków PiS niemalże do orgazmu, choć aby dać ujście swojej euforii muszą oni przyjmować pozycje, które się autorom kamasutry nie śniły. Sebastian Kaleta na przykład – jeden z wykonawców PiSowskiej deformy sprawiedliwości – napisał na Twitterze cały esej w którym wije się jak wąż. No bo tak: Komisja Wenecka to banda amatorów którzy się nie znają – bo mówili, że to co pis robi jest złe. Ale teraz mówią, że to co robi Bodnar jest złe, więc warto ich słuchać. Choć generalnie to nie warto ich słuchać, bo patrz punkt pierwszy. W ogóle, jeśli ktokolwiek ich słucha to jest to całkowita kompromitacja tego kogoś. No ale jak akurat mówią, że to ten ktoś nie ma racji, to wtedy warto ich słuchać, bo o ile oczywiście oni zwykle nie mają racji, to teraz jak mówią to samo co PiS to akurat mogą mieć…
Podczas jednak gdy nowy rząd ostro pracuje nad rozliczaniem poprzedników, wprowadzanie nowych, wyższych standardów idzie im już tak sobie. Okazało się że również i pod rządami uśmiechniętej koalicji zawsze znajdą się ciepłe posadki dla krewnych-i-znajomych-królika – tym razem w totalizatorze sportowym. Nawet sytuacje, które formalnie nie są łamaniem prawa, spotykają się z krytyką wyborców – jak kiedy na jaw wyszło, że para posłów KO pobiera dwa ryczałty mieszkaniowe – pomimo tego, że są małżeństwem i mieszkają wspólnie tylko w jednym, pomimo tego, że posiadają własny dom tuż pod Warszawą. I obrona po linii że “wynajmowane mieszkanie jest w tak prestożowej lokalizacji, że nawet dwa ryczałty mieszkaniowe nie pokrywają czynszu w pełni” niekoniecznie spotyka się z entuzjastycznymi reakcjami wyborców.
Może Tusk i tu wykazałby się swoją tendencją do zdecydowanych reakcji spod znaku Króla Juliana (“teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu”). Na razie jednak zareagował tak tylko w związku z aferą tubkową. O co chodzi? Już tłumaczę: jedna z firm wypuściła na rynek napoje alkoholowe w tubkach przypominających te, w których bobasom podaje się musy owocowe. Marszałek Szymon Hołownia był tym oburzony i nazwał to czystym złem, argumentując, że taki rodzaj opakowania sugeruje, że docelowym odbiorcą produktu są dzieci (nie mogę się doczekać jak dowie się, że piwo można kupić w takich samych puszkach jak napoje gazowane, albo ze w sprzedaży są czekoladki z wiśniami w likierze). Firma pod naciskiem opinii publicznej wycofała produkt z rynku a pomimo tego stanowisko stracił szef Narodowego Centrum Przecidziałania Uzależnieniom. To spotkało się z szerokimi protestami – jest to wysoko ceniony fachowiec a poza tym nie bardzo można sobie wyobrazić co miałby w tej sprawie zrobić, wypuszczanie na rynek legalnych produtków w nowym rodzaju opakowania raczej nie jest przestępstwem.
Ale podczas gdy Tuskowi zdarzają się takie potknięcia w jego pogoni do zadowolenia publiczności, spełnianie oczekiwań wyborców w kwestiach, które są naprawdę ważne idzie mu już znacznie gorzej. Długo oczekiwane zmiany w traktowaniu społeczności LGBT utknęły w błocie (z wyjątkiem niewielkich zmian dotyczących spraw sądowych o ustalenie płci – tu osoby transseksualne nie będą już musiały czekać w aż tak długich kolejkach a pozywając swoich rodziców (tu się nic nie zmieni) będą mogli na sali sądowej usiąść obok nich). Dyskusje dotyczące praw kobiet czy równości małżeńskiej jakoś ucichły (jeśli nie licząc głosu lewicy wołającego na puszczy) a argumentem za zarzucenie tych tematów jest to, że Andrzej Duda i tak takie zmiany by zawetował. Co jest zapewne prawda, ale groźba weta wciąż jeszcze urzędującego prezydenta jakoś nie powstrzymuje rządzących nad pracami w kwestiach, które są dla nich istotne.
Organizacja pozarządowa Panoptykon zajmująca się kwestiami transparentności i prywatności argumentuje, że po zmianie władzy zmieniło się niewiele. Rząd Donalda Tuska nie wydaje się specjalnie zainteresowany odkręcaniem zmian w prawie, które umożliwiają rządzącym niemal niekontrolowane podsłuchiwanie swoich obywateli. Temat mediów społecznościowych używanych do wpływania na opinię publiczną także nie wydaje się być dla rządu istotny (jeśli nie licząc projektu Romana Giertycha, zarządzającego armią wolontariuszy których zadaniem jest rozprzestrzenianie po internecie treści przychylnych rządowi). A do tego jeszcze dochodzi afera z wyrzuceniem z instytucji zajmującej się researchem w temacie sztucznej inteligencji wysoce cenionych fachowców.
Ale dla wielu Polaków największy zawód sprawiła zmiana kursu w temacie kryzysu uchodźczego na białoruskiej granicy. Jeszcze dwa lata temu, będąc w opozycji, Donald Tusk grzmiał: “To jest największe kłamstwo ostatnich lat, że państwo, żeby pilnować swojej granicy, musi być okrutne, bezwzględne, kompletnie wyzbyte humanitarnych zasad. Nikt w Polsce nie może umierać w krzakach z zimna, z głodu, z choroby, niezależnie od koloru skóry, skąd uciekł i z jakiego powodu”. Podobnie dzisiejszy Minister Sprawiedliwośći Adam Bodnar w wywiadzie udzielonym nieco ponad rok temu naszemu podkastowi Lewackie Pitolenie bardzo zdecydowanie wypowiadał się o konieczności natychmiastowego zakończenia nielegalnych działań na granicy i postawienia odpowiedzialnych za mające tam miejsce zbrodnie przed wymiarem sprawiedliwości. Zbrodnie, które ON SAM przyrównał do największych zbrodni dwudziestego wieku.
Próbowałem uzyskać od ministra Bodnara jakiś komentarz. Jego biuro prasowe próbowało mnie zbyć mówiąć, że kwestie ochrony granic to nie jego resort, a kiedy nalegałem poprosili o numer telefonu, obiecując, że pan minister do mnie zadzwoni. Niestety nie doczekałem się tego telefonu. Ale odezwał się do mnie inny polityk koalicji rządzącej – poseł Franek Sterczewski, którego bardzo zabodło, że napisałem na Twitterze, że nic nie robi. Przypominam, jest to poseł, który w Usnarzu Górnym próbował przebić się przez kordon policji aby osobiście dostarczyć uwięzionym na granicy ludziom pomoc humanitarną. Dziś informuje mi, że “robi co może”, że prowadzi “sejmową komisję do spraw migracji” i że “walczy o zmiany systemowe”.
Przykro mi to mówić, ale wygląda na to, że poseł Sterczewski tą walkę będzie musiał prowadzić ze swoim własnym szefem. Donald Tusk właśnie ogłosił, że zamierza wprowadzić możliwość zawieszenia prawa do azylu – co w sposób oczywisty łamało by liczne międzynarodowe traktaty, których Polska jest sygnatariuszem. Jeśli więc mówi pan prawdę, panie pośle Sterczewski, to nie zazdroszczę panu perspektywy, którą widzi pan przed planowaną przez Pana bitwą.
Zdjęcie Donalda Tuska: Arno Mikkor, CC 2.0 via Flickr
Tekst powstał dla portalu Britské Listy