Tymczasem w Absurdystanie 245

2024 rok powoli dobiega końca. Nie pisuję ostatnio zbyt wielu felietonów z cyklu o Absurdystanie bo, szczerze mówiąc, polska polityka jest dziś po prostu nudna i całkiem przewidywalna – przynajmniej dla ludzi, którzy – tak jak ja – nie spodziewali się zbyt wiele po rządach koalicji Donalda Tuska. Ale ponieważ społeczeństwo się domagało, oto moje spojrzenie na wydarzenia ostatnich tygodni.

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Generalnie – dzieje się niewiele, szczególnie w porównaniu do ostatniej dekady. Życie posuwa się powolutku do przodu i nie widać żeby cokolwiek było robione w kwestiach, na których rozwiązanie liczyli Polacy idący w rekordowej ilości do urn podczas ostatnich wyborów parlamentarnych. Dyskusja o prawach kobiet została odstawiona na boczny tor, razem z dyskusją o prawach LGBT. Nie wykraczając poza ramy tej samej alegorii, dołączy zapewnie na tej zarośniętej bocznicy do zardzewiałych wagonów zawierających takie rzeczy jak prawa pracownicze, zwiększenie finansowania służby zdrowia czy ratowanie polskiej nauki. Chociaż nie, akurat o służbie zdrowia było trochę ostatnio słychać z okazji promowanej bardzo przez Ryszarda Petru zmiany w jej finansowaniu. Dzięki wprowadzanym zmianom przedsiębiorcy będą mogli teraz płacić jeszcze mniej, co zaowocuje wielką ziejącą dziurą w budżecie na ochronę zdrowia. Nic dziwnego, że Petru nie jest swoim sukcesem usatysfakcjonowany. Nie, nie tym, że służba zdrowia będzie jeszcze gorzej finansowana, tylko tym, że podczas gdy jakieś pół miliona przedsiębiorców na tych zmianach zyska jakieś 130 000 będzie musiało płacić odrobinę więcej.

Ale cóż – przedsiebiorcy zawsze mogą być pewni, że ich głos będzie w parlamencie słyszany – dzięki ludziom takim jak Petru. Zwykli pracownicy nie mogą na to liczyć. Prawda, lewicowa część koalicji próbowała walczyć o ich prawa na przykład wzmacniając Państwową Inspekcję Pracy (której inspektorzy są zbyt mało liczni, zarabiają śmieszne grosze a kary które są w stanie nakładać na nieuczciwych przedsiębiorców są jeszcze bardziej żałosne) albo chociaż wprowadzić prawo chroniące sygnalistów, ale nic z tego nie wyszło. Żeby jednak za bardzo im nie było smutno, ich liberalni współkoalicjanci postanowili rzucić im jakiś ochłap – taki jak uczynienie wigilii dniem wolnym od pracy. To bardzo zityrowała Ryszarda Petru, który ogłosił, ze będzie się lansować jako jednodniowy pracownik Biedronki w najbliższą wigilię żeby wszystkim pokazać, że praca w handlu nie jest taka zła, skoro nawet ktoś taki jak Ryszard Petru da radę wykonywać ją przez jeden dzień. A może po prostu chodziło mu o to, żebyśmy myśleli, że on nie jest żadnym bogatym bankierem tylko po prostu jednym z nas?

Tak czy tak było to odebrane przez wyborców prawie tak samo entuzjastycznie, jak Lewica ogłaszająca przełom w prawach pracowniczych, bo sklepy będą zamknięte w wigilię. Tu nawet w komentarzach w social media liderów Lewicy widać, że wyborcy oczekiwaliby zamiast tego raczej jakichś naprawdę znaczących zmian. A już niektóre posłanki lewicy puszące się, że dzięki tej zmianie pracowniczki (bo w większości są to jednak kobiety) sklepów będą miały więcej czasu żeby przed świętami stać przy garach zaliczyły ostre zderzenie z rzeczywistością, kiedy internauci zaczęli im tłumaczyć, że to może nie do końca być tak wspaniały lewicowy sukces jak im się wydaje.

Wszystko to było chyba kroplą, która przelała czarę, bo doszło w końcu do rozłamu w klubie Lewicy. Młoda socjaldemokratyczna partia Razem, siedząca do tego pory okrakiem oficjalnie wspierając rząd Tuska ale odmawiając wejścia do niego oznajmiła, ze występuje z klubu i przechodzi do opozycji. Argumentowali – w świetle powyższych przykładów poniekąd słusznie – że będąc w tym rządzie Lewica nie będzie w stanie zrealizować żadnych znaczących lewicowych postulatów, a jednocześnie legitymizuje takie rzeczy jak rażące łamanie przez rząd praw uchodźców na granicy z Białrosią na przykład. To z kolei doprowadziło do schizmy w samym Razem, bo trzy z siedmiorga posłów oraz obie senatorki zdecydowały się odejśc z Razem i pozostać z Lewicą która wciąż jest w koalicji rządzącej. To niby niewielkie wydarzenie może oznaczać ostateczną porażkę Lewicy w polskiej polityce na długie lata, bo podczas gdy Razem uważane jest przez wielu za grupę ludzi mających serce po właściwej stronie ich mocne przywiązanie do zasad uniemożliwia im skuteczne działanie w polityce, która jest grą kompromisów i brudnych układów. Z kolei Lewica która idzie dalej z Koalicją Obywatelską prawdopodobnie rozpuści się w niej jak wcześniej Zieloni czy Inicjatywa Polska Barbary Nowackiej i jej głos przestanie być słyszany.

Tymczasem reflektory mediów skierowane są na telenowelę o rozliczaniu PiSowców. Tu nie brakuje zwrotów akcji, ale generalnie tak prokutarura jak CBA i komisje parmalentarne ostro walą w PiS z każdej strony. Kaczyński próbuje trzymać dobrą minę do złej gry ale widać że jego podwładni (szczególnie z Ziobrowskiej Suwerennej Polski) mają już brązowo w gaciach. Ku rozbawieniu wielu Polaków próbując się wywinąć sami wpadają w zastawione przez siebie pułapki, bo nie dość, że prokuratura z chęcią do rozliczania ich używa wprowadzonych przez nich samych mechanizmów prawnych, jak wtedy kiedy od decyzji PKW odbierającej im subwencje rządowe za to, że używali w kampanii pieniędzy rządowych do promowania swoich polityków odwołali się do obsadzonej przez swoich sędziów izby Sądu Najwyższego. PKW odwołanie przyjęło i odwołanie będzie rozpatrzone jak tylko owa izba doprowadzona będzie przez konstytucyjne organy do stanu zgodnego z literą prawa (bo izba ta, tak przez polskie jak i europejskie instytucje uznała została za wadliwą, więc w tym momencie nie jest sądem). De facto oznacza to, że odwołanie to zostało odłożone na półkę na świętego nigdy – bo wciąż nie bardzo wiadomo jak ten gordyjski węzeł rozwiązać – bo przecież nie ma co liczyć na Trybunał Konstytucyjny w którym kukiełki Kaczyńskiego wydają sobie wyroki których nikt już – nawet sam PiS – nie traktuje poważnie.

Wszystkie reflektory są ostatnio jednak skierowane na Budapeszt bo tam właście uciekł Romanowski – poseł PiS, będący w poprzednim rządzie wiceministrem sprawiedliwości, poszukiwany listem gończym za rozkradanie milionów z Funduszu Sprawiedliwości (o czym w tej serii pisaliśmy regularnie). Rząd Orbana przyznał mu azyl polityczny, co może nieco utrudnić postawienie go przed obliczem prawa. Wymiar sprawiedliwości ściągnął już do polski Pawła Szopę, właściciela Red is Bad zamieszanego w przepalaniu milionów z budżetu (republika Dominicany zgodziła się na jego ekstradycję), ale niektóre przypadki można uczyć za stracone bo na przykład po tym, jak sędzia Tomasz Szmydt uciekł na Białoruś, jest raczej wątpliwe, że stanie kiedykolwiek przed polskim sądem. Wydaje się jednak, że PiSowcy uciekający na Węgry to będzie dość częsty widok – szlak przetarty został już przez byłego prezesa Orlenu Daniela Obajtka, który ukrywał się tam zanim był w stanie zasłonić się immunitetem europosła.

Ten temat jest w Polsce dziś bardzo gorący i chyba każy ma o nim coś do powiedzenia. Jedni są oburzeni (ale raczej nie zaskoczeni) tym, jak desperacko politycy partii która w nazwie ma prawo i sprawiedliwość starają się uniknąć tej ostatniej po tym jak nie przestrzegali tego pierwszego. Inni znowu łykają narrację PiSu o tym, że Reżim Tuska prześladuje opozycję. Jedynym, który nie ma w tym temacie nic do powiedzenia jest Karol Nawrocki:O sprawie Romanowskiego nie uważam nic”powiedział on. Ale, zaraz, zaraz, co to za jeden ten Nawrocki – pewnie pytacie.

I słusznie, bo do niedawna nawet w Polsce mało kto o nim słyszał. Ale teraz jest to PiSowski kandydat na prezydenta. Po długich spekulacjach kto z PiSowskich pierwszych skrzypiec dostapi tego zaszczytu okazało się, że Kaczyński wybrał opcję „żadne z powyższych” – prawopodobnie dlatego, że nie dośc, że w PiS trzeszczy od walk toczących się przez poszczególne frakcje, a być może również dlatego, że niewiadomo za którym z liderów tej partii wystawiony zostanie kolejny nakaz aresztowania. Wybór osoby z trzeciego rzędu wydawał się tu bardziej bezpieczny – a poza tym coś takiego zadziałało z Andrzejem Dudą, więc nie ma powodu, żeby nie miało udać się drugi raz. A nawet jeśli Nawrocki się spali (media już dokopały się jego powiązań z radykalną prawicą) zawsze jest jeszcze czas na zmianę, bo kampania nawet ostatnio się rozpoczęła.

A’propos, pierwszy swoją chęć startu w wyborach ogłosił Sławomir Mentzen z Konfederacjico zaowocowało oburzeniem wszystkich od Lewicy po tych odrobinkę na lewo od Konfederacji bo zostało to uznanę za próbę obejścia przepisów ograniczających wydatki na kampanię – bo jeśli Mentzen promuje się jeszcze przed oficjalną kampanią, to wydane na to pieniądze nie wchodzą do tego limitu prawda? Ten moralny problem jednak błyskawicznie zniknął, kiedy PiS ogłosił że kandydować będzie Nawrocki a PO wystawiła Trzaskowskiego (który pokonał Sikorskiego w wewnątrzpartyjnym plebiscycie). Nagle już prowadzenie kampanii wyborczej przed jej oficjalnym rozpoczęciem nikomu nie przeszkadza.

Z dziennikarskiego obowiązku trzeba też wspomnieć, że kandydatką Lewicy w tych wyborach będzie Magdalena Biejat, do niedawna w Razem. Wygląda na to, że Biejat naprawdę bardzo nie chce być tą wicemarszałkinią senatu, bo od kiedy została wybrana na senatorkę kandydowała już w wyborach do Europarmanentu oraz na prezydentkę Warszawy. A że w obu tych wyborach poległa sromotnie nie wróżę jej wielkiego sukcesu w wyścigu do Pałacu Namiestnikowskiego. Szczególnie, że wielu wyborców – w tym ja – uważa że startowanie we wszystkich wyborach jakie się nawiną to okazywanie braku szacunku jej wyborcom, którzy liczyli na to, że ich będzie godnie reprezentować w senacie. A do tego inauguracja jej pre-kampanii (jakim nowotworkiem językowym nazywa się teraz w Polsce nielegalnie prowadzona przed ogłoszeniem wyborów kampania) została przyćmiona skandalem z udziałem jej partyjnego kolegi, ministra nauki, który musiał podać się do dymisji po tym jak zarzucono mu nepotyzm (zmusił uniwersytet do zmiany regulaminu, żeby umożliwić zatrudnienie swojej żony nie mającej stosownych kwalifikacji) oraz wydania władzom uczelni danych sygnalistki, która zgłaszała mające na niej miejsce nieprawidłowości.

A gdzie w tym wszystkim Donald Tusk? Wydaje się być znacznie mniej widoczny, niż to było oczekiwane. Przyjął rolę mądrego ojca, który zamyka się w swoim gabinecie żeby pracować a psotne dzieci mają zakaz zbytniego mu przeszkadzania. Sporadycznie tylko wychyla się przez drzwi aby napisać jakiś złośliwy komentarz na Twitterze czy Bluesky, albo stanowczo rozwiązać problem, z którym wydają sobie nie radzić jego podwładni. Sęk w tym, że zwykle oznacza to jakieś populistyczne, nieprzemyślane kroki, jak wtedy, kiedy próbował wykorzystać tragedię zamachu w Niemczech jako argument mający przekonać PiS i Andrzeja Dudę do wspierania jego działań przeciwko migracji (co wyszło dość kiepsko, bo okazało się, że zamachowiec jest radykalnym przeciwnikiem Islamu, zwolennikiem Muska oraz AfD a jednym z motywów jego zamachu było to, że jego zdaniem rząd Niemiec nie udziela WYSTARCZAJĄCEGO wsparcia ofiarom przesladowań na Bliskim Wschodzie)

Walka z uchodźcami za pomocą wszelkich metod – nawet tych nie za mądrych – wydaje się być nową obsesją Tuska. Niedawno ogłosił, że zamierza zawieszać prawa człowieka (pisaliśmy już o tym w ostatnich odcinkach tej serii), teraz skupia się na kontynuowaniu rozpoczętej przez PiS budowy infrastruktury antyuchodźczej na granicy z Białorusią. W ostatnich tygodniach aktywiści i media doniosły o godnej niesławnego ministra Szyszki masakry drzew na wysokim brzegu rzeki Bug. Ma ona na celu rzekomo „polepszyć widoczność” ze stawianych tam masztów z kamerami. Te działania są ostro krytykowane tak przez specjalistów od bezpieczeństwa (którzy tłumaczą, że nie ma to sensu, skoro zaraz za tą linią drzew są otwarte pola) oraz aktywistów ekologicznyc, którzy rozpaczają nad tym, że wykorzystując pisowskie prawo pozwalające na budowę z kompletnym brakiem poszanowania konieczności uzyskiwania zezwoleń i konsultacji, wyrźnięto w pień niesamowicie ważne ekosystemy, w tym ścisłe rezerwaty chroniące unikalne lasy na wysokiej skarpie Bugu. A wszystko to aby „zabezpieczyć” 172 kilometrowy odcinek granicy na którym – według danych Straży Granicznej – podejmowane jest mniej niż 400 prób przekroczenia granicy rocznie. Jesli każdy z tych 400 uchodźców dostał od rządu Bentleya, willę z basenem i dożywotnią pensję, kosztowałoby to mniej niż budowa tej infrastruktury – nie mówiąc o kosztach środowiskowych.

Hydrolo
dzy zwracają także uwagę, że rosnące na wysokiej skarpie drzewa umacniają ją swoimi korzeniami. Bez nich podmywający ją nurt rzeki doprowadzi do błyskawicznej erozji, przez co rzeka przesunie się nieco na zachód. A ponieważ granica z Białorusią idzie jej środkiem, oznaczać to będzie, że rząd oddaje ziemię Łukaszence. Wielu ostrzegało, że rządy Tuska zakończą się oddaniem Polski w ręce naszych wrogów, ale takiej opcji akurat się nie spodziewałem…


Tekst powstał dla portalu Britské Listy
Zdjęcie: Domena Publiczna

Dodaj komentarz