Zdarza się nawet najlepszym. Stajemy grzecznie na światłach, zaciągamy ręczny, oglądamy się dookoła i… BUM. Ktoś się zagapił. Co dalej robić?
Po pierwsze: jeżeli nie ma ofiar lub rannych, natychmiast zjechać na bok. Nie ma co blokować drogi.
Po drugie: Wymienić się z drugim kierowcą danymi – imię, nazwisko, adres, polisa ubezpieczeniowa. Sprawdzić czy ma podatek i ważny MOT. Porobić tak dużo zdjęć, jak to możliwe.
Po trzecie: Nie przyznawać się do winy – „na gorąco” możemy nie mieć trzeźwego osądu sytuacji. Poza tym jeśli sprawa jest niepewna może okazać się, że choć nie zdajemy sobie sprawę, to my jesteśmy poszkodowanymi. W końcu tak przepisy, jak i praktyka, różnią się od tych znanych z Polski.
Kolejnym krokiem jest skontaktowanie się z naszym ubezpieczycielem. Jest to nasz obowiązek nawet jeżeli wina drugiego kierowcy jest oczywista. Poza tym przedstawiciel ubezpieczyciela jeżeli nawet nie pomoże, to na pewno doradzi. Możliwe jest że łatwy pieniądz zwąchają sępy, czyli firmy zajmujące się likwidacją szkód. Jako że nie są one finansowane ze składek a żyją z tego, co uda im się ugrać na naszej sprawie, wątpliwe aby był to dla nas dobry układ. Tak czy tak, oni wyjdą na plus. My – niekoniecznie. Dlatego lepiej na tym wyjdziemy, jeżeli będziemy działać sami, a w bardziej skomplikowanych sprawach skorzystamy z pomocy prawnika-drapieżnika działającego na zasadzie „no win – no fee”. Niezależnie od tego jaką drogę obierzemy, na pewno nasz samochód będzie chciał zobaczyć rzeczoznawca. Wyceni on szkody, a jeżeli uzna, że samochodu nie opłaca się naprawiać – oszacuje wartość naszego pojazdu przed wypadkiem. Koniecznie targujmy się. Zwracajmy uwagę na wszelkie udoskonalenia w naszym pojeździe, na niedawno wykonane remonty czy np. sprzęt audio. Wątpliwe, abyśmy ugrali wiele, ale gra jest warta świeczki. Jeżeli ustalone zostaną wspólne szacunkowe koszta naprawy, to najlepiej znaleźć zakład który samochód wyklepie nam bezgotówkowo. Nawet jeśli jednak rzeczoznawca uzna, że samochodu nie warto jest naprawiać, nie oznacza to jeszcze koniecznie pożegnania z naszymi ukochanymi czterema kółkami, ponieważ wszystko zależy od tego, do której kategorii zakwalifikuje on nasz pojazd:
A – samochód kompletnie zniszczony, nie nadający się do naprawy i do wykorzystania części
B – samochód kompletnie zniszczony ale część części nadaje się do powtórnego wykorzystania
C – samochód zniszczony a koszt naprawy przekracza jego wartość
(są jeszcze inne kategorie, ale nas interesują te trzy).
Jeżeli samochód zostanie zakwalifikowany do kategorii A lub B, to nie ma sensu mówić w ogóle o naprawie, gdyż nie zostanie on w żadnym razie ponownie zarejestrowany. Natomiast jeżeli nasz samochód to kategoria C, nie wszystko jeszcze stracone. Otóż wycena warsztatu na potrzeby ubezpieczyciela będzie znacznie wyższa niż dla prywatnej osoby. Z tego powodu przed podjęciem ostatecznej decyzji warto jest zasięgnąć opinii niezależnego warsztatu. I tak na przykład może okazać się, że samochód, którego naprawa jest nieopłacalna, ponieważ kosztuje 2000 funtów a pojazd wart jest 800, przy użyciu używanych części można naprawić za ¼ tej ceny. W takim przypadku, jeżeli nasz samochód był przed wypadkiem zadbany, warto jest zainkasować 800, które zaproponuje nam ubezpieczyciel i przeznaczyć to naprawę. Po doprowadzeniu auta do stanu poprzedniegoczeka nas tylko jedno zadanie: poddać samochód badaniu identyfikacyjnemu (VIC) w celu ponownego wprowadzenia go do bazy danych (z której został on wypisany przez ubezpieczyciela w momencie wypłaty odszkodowania za write-off).
Warto zastanowić się nad naprawą takiego pojazdu: często nasz zadbany samochód, który znamy na wylot, może służyć nam jeszcze przez parę lat, podczas gdy za sumę równą jego wartości rynkowej będzie bardzo trudno kupić coś godnego zaufania. Nawet jeżeli jednak nie zdecydujemy się na jego naprawę, nie dajmy ubezpieczeniowi zabrać wraku (który wciąż pozostaje naszą własnoscią) i sprzedać go na części – zróbmy to sami: czy to na e-bayu, czy, w ostateczności, w jednej z licznych firm złomiarskich które skupują wraki za 50-100 funtów.
Poradnik ukazał się (w dwóch częsciach) w miesięczniku Scotland.pl w 2009 roku.