Bardzo ceniłem Bogdana Zdrojewskiego, jako prezydenta mojego rodzinnego miasta. Był świetnym zarządcą, niestety zdecydował się wejść do wielkiej polityki. A wielka polityka to już nie tylko zarządzanie – tu trzeba się naginać do interesów różnych stron. Ministerstwo, którym kieruje Zdrojewski nagięło się dość spektakularnie w stronę kościelną, decydując o przyznaniu sześciu milionów na budowę Świątyni Opatrzności Bożej.
Budowa Świątyni Opatrzności ma być podziękowaniem Bogu za konstytucję Trzeciego Maja. Wszystko fajnie, tylko że konstytucja ta na długo nam się nie przydała, bo zaraz potem Polska utraciła niepodległość. Nie bardzo rozumiem, dlaczego przypisujemy nadprzyrodzonym siłom jedynie zasługi, a porażki bierzemy na klatę sami? Dlaczego mamy stawiać Bogu wielkie pomniki za dobre rzeczy, które się naszemu krajowi przydarzyły, a nie możemy na przykład wystąpić o odszkodowanie za rozbiory? Gdyby odszkodowania były choć wprost proporcjonalne do kosztów dziękowania, starczyłoby na Świątynię Opatrzności w każdym mieście powiatowym i jeszcze by zostało na tyle, żeby Polska pławiła się w dobrobycie, o którym Norwegowie mogą tylko pomarzyć.
Z drugiej jednak strony można argumentować, że skoro obiecaliśmy, to wypada słowa dotrzymać. Sprawa rozbija się jednak o to, że żyjemy w XXI wieku. Trzecia Rzeczpospolita, w odróżnieniu od pierwszej, nie wyrzekając się chrześcijańskiego okresu europejskiej kultury jasno (przynajmniej w teorii) rozdziela Kościół od Państwa. Dlatego o ile nikt nie kwestionuje państwowej pomocy na remonty zabytków sakralnych (bo nie powinniśmy wyrzekać się naszej historii), pompowanie pieniędzy podatników w budowę betonowego molocha wzbudziło silne kontrowersje. Powołujący się na świeckość państwa spotykają się z kontrargumentami, że 90% Polaków to Katolicy, a zatem budowa świątyni jest zgodna z wolą ludu…
Wydawałoby się, że te grubo ponad 30 000 000 rodaków-katolików nie powinno mieć żadnych problemów z uzbieraniem pieniędzy na budowę obiektu, który jest dla nich tak ważny. Tylko że statystyki te są w oczywisty sposób sztucznie napompowane, o czym świadczą szacunki samego Kościoła, z których wynika, że z tych rzekomych 90% Katolików jedynie około 1/3 regularnie bierze udział w mszach świętych. Skoro nie są zainteresowani nawet podstawowym obowiązkiem wiernego, nic dziwnego, że nie kwapią się do finansowania pomysłów purpuratów.
I tu przypomina się historia z mojego technikum, które „za mojej kadencji” obchodziło jubileusz pięćdziesięciolecia. Nasz dyrektor, człowiek posiadający bardzo zdecydowaną wizję jak według niego powinna wyglądać szkolna rzeczywistość, ogłosił przez szkolny radiowęzeł, że z okazji półwiecza szkoła postanowiła sobie sprawić nowy sztandar, i że on chętnie sfinansowałby jego zakup ze szkolnej kasy, ale jest przekonany, że każdy uczeń chciałby stać się współfundatorem nowego weksylium, dlatego ogłasza ogólnoszkolną zbiórkę funduszy, aby sztandar ufundować z dobrowolnych składek uczniów. W jakiś czas później przez trzaskające głośniki szkolnego radiowęzła usłyszeliśmy naszego dyra po raz kolejny, poruszającego kwestię sztandaru. W głosie jego słychać było irytację a przemówienie było znacznie krótsze – ogłosił jedynie, że z racji małego odzewu, ogłasza że wpłata dobrowolnej składki na sztandar staje się obowiązkowa.
I tak właśnie postępuje Kościół Katolicki. Jedna z najbogatszych – jeśli nie najbogatsza – instytucja w kraju, nie mogąc liczyć na szczodrość własnych członków, postanawia skłonić ich do finansowania swojego sztandarowego (nomen omen) przedsięwzięcia siłą. Pytanie tylko, czy na szczodrość swoich członków liczyć nie może, czy zwyczajnie nie chce, bo przykład sanktuarium w Licheniu pokazuje, że możliwe jest wybudowanie ze składek wiernych gigantycznego kościoła z całą przyległą infrastrukturą od zera, w szczerym polu i to w przeciągu jedynie dziesięciu lat. Ale na dofinansowanie Lichenia ze wspólnych pieniędzy wszystkich obywateli nie było co liczyć. Ze Świątynią Opatrzności to całkiem inna historia.
Ponieważ jej budowa została zapowiedziana w oficjalnym akcie państwowym, można powoływać się na moralny obowiązek państwa do zapewnienia jej finansowania. Jeśli to by nie wystarczyło, w piwnicach Kościoła urządzi się Panteon Wielkich Polaków i będzie się liczyć na to, że nikomu nie przyjdzie do głowy zadać pytania, dlaczego Panteon Wielkich Polaków ma być częścią budowli zarządzanej przez państwo watykańskie a nie polskie? Skutki dopuszczania Kościoła do decydowaniu o tym, kto Wielkim Polakiem jest, a kto nie w oparciu o jego bieżące interesy polityczne możemy podziwiać na Wawelu, którego ranga jako miejsca spoczynku postaci wybitnie zasłużonych została drastycznie zdewaluowana pochowaniem tam ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który przed swoją śmiercią w katastrofie w Smoleńsku raczej nie zapisał się na kartach historii jako postać choćby po części tak wybitna, jak jego sąsiedzi w miejscu ostatecznego spoczynku. W momencie w którym to piszę w Panteonie Wielkich Polaków – czyli de facto na placu budowy Świątyni Opatrzności Bożej – pochowanych jest 11 osób. Jeśli pominiemy małżonki osób zasłużonych, to wygląda na to, że większość Wielkich Polaków stanowią księża katoliccy, z których najbardziej znanym jest pochowany tam wbrew własnej woli ksiądz Twardowski. (Co ciekawe kardynał Józef Glemp, długoletni prymas Polski i wielki zwolennik budowy Świątyni Opatrzności, sam nie życzył sobie bycia pochowanym w Panteonie, i akurat jego ostatnią wolę uszanowano). Kilku innych księży znalazło tam swoje miejsce spoczynku nie na podstawie swoich zasług, a dlatego, że mieli pecha znajdować się na pokładzie rządowego Tupolewa lecącego do Smoleńska. Wygląda więc na to, że kościelna wizja „Wielkiego Polaka” jest co najmniej dyskusyjna, więc trudno by było wystąpić o dofinansowanie na tej podstawie.
Ale Archidiecezja ma jeszcze jednego asa w rękawie. Przecież zawsze można w Świątyni wygospodarować miejsce na coś innego, na przykład muzeum poświęcone popularnemu Janowi Pawłowi II (dla tych, którzy boją się już otworzyć lodówkę, żeby nie wyskoczył z niej „nasz papież”, dołoży się także Kardynała Wyszyńskiego). Nic to, że pomników i upamiętnień Papieża Polaka jest w Polsce więcej niż dziur w drogach (i bynajmniej nie świadczy to o braku zapotrzebowania na usługi drogowców). Jest muzeum – znaczy jest promocja dziedzictwa narodowego, można siorbać kasiorę z zasobów ministerstwa kultury i owego dziedzictwa właśnie. Politycy nie licząc się ze zdaniem wyborców oczywiście przyklepią, bo polityczna siła Kościoła w Polsce jest miażdżąca (pisałem już o tym między innymi tutaj). Przecież mają wymówkę – nie finansują budowy miejsca kultu, tylko muzeum. A że owo muzeum „będzie się znajdować w pierścieniu okalającym kopułę Świątyni, ponad jej nawą główną” to nic nieznaczący szczególik.
I tak zamiast Świątyni Opatrzności powstaje Świątynia Opaczności – bo wszystko tam jest nie tak jak powinno być:
Miało być podziękowanie za konstytucję – jest podziękowanie wbrew konstytucji (bo konstytucja jasno stawia kwestię rozdziału Kościoła od państwa).
Miało być wotum od narodu – jest wotum kosztem narodu (bo podczas gdy w betonowego molocha ładuje się grube miliony, kultura na prowincji leży i kwiczy).
Kościół pod wodzą nowego papieża miał powrócić do roli skromnego pocieszyciela ubogich – archidiecezja wysysa pieniądze z budżetu państwa na dorobku, aby stawiać monumentalne pomniki według pomysłu żyjących parę setek lat temu Masonów.
Organy państwa, które powinny dbać o dobro swoich obywateli, zamiast tego spełniają zachcianki purpuratów, a na protesty obywateli odpowiadają „ale o co chodzi, Kościół dostał tylko 30% sumy o którą wystąpił”.
W sumie Kosciół rozegrał to wybornie. Ministerstwo w oficjalnym tekście (tutaj) dwoi się i troi aby zagmatwać i odciągnąć uwagę obywateli od oczywistego faktu. A może ja również mógłbym spróbować skorzystać z tego mechanizmu?
Panie ministrze! Chciałbym wybudować sobie kompleks, w którego skład wchodzić będzie piękna willa z basenem w jakiejś pięknej okolicy, dwustuhektarowy ogród, lądowisko dla mojego helikoptera oraz pole golfowe na 9 dołków oraz garaże (osobne na Rolls Royce’y, osobne na Ferrari). Na strychu umieszczę parę rodzinnych pamiątek po zasłużonych dla naszej ojczyzny przodkach, więc będzie to także muzeum, do którego zaglądać będą mogli wszyscy moi goście. Niniejszym więc występuję o dotację w wysokości siedemnastu kwadrylionów złotych. Wiem, że moja argumentacja troszkę się nie trzyma kupy, ale też nie oczekuję, że otrzymam całą sumę o którą aplikuję. Zadowolę się skromnym promilem…
Nie sądzę jednak, żeby ministerstwo przychyliło się do mojej prośby. W końcu jestem tylko zwykłym obywatelem – a żeby móc kręcić takie lody jak budowniczy Świątyni Opaczności to trzeba być z tych równiejszych.
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com
Grafika: “Widok1 cob” autorstwa Lech i Wojciech Szymborscy – Materiały własne COB. Licencja CC BY-SA 3.0 na podstawie Wikimedia Commons, obrócona.