Tak “w realu” zaczynałby się reżim opisany w “Opowieści Podręcznej”.

Dzisiaj Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przerywanie ciąży z uwagi na to, że płód jest zdeformowany lub ma ciężką chorobę genetyczną, jest niekonstytucyjne. To był jeden z trzech wyjątków w polskim prawie aborcyjnym zezwalającym na wykonanie zabiegu (drugim było ratowanie życia matki a trzecim sytuacja, w którym ciąża była wynikiem gwałtu) i odpowiadał za 98% wykonywanych w Polsce legalnych aborcji. Biorąc pod uwagę fakt, że i bez tego bardzo trudno w Polsce było legalny zabieg uzyskać, bo lekarze – a nawet całe szpitale – nie tylko powoływały się na klauzulę sumienia ale i otwarcie sabotowały wolę matki – jak niesławny profesor Chazan – od dziś legalne aborcje w Polsce stały się praktycznie niemożliwe. 

To czarny dzień dla praw Polek, ale także dla wszystkich Polaków – to czarny dzień dla naszej demokracji. I wielka szansa dla innych narodów, aby uczyły się na naszych błędach. Bo o ile w serialu “Opowieść Podręcznej”, do którego często nasi kato-talibowie i ich pomysły są porównywani, reżim wprowadzono siłą przy pomocy zbrojnego powstania, w świecie rzeczywistym, jak to właśnie obserwujemy, zmiana dzieje się małymi kroczkami a możliwa jest dzięki obojętności obywateli.

Pamiętacie jak w 2015 roku PiS przejął władzę i od razu przystąpił do rozmontowywania instytucji demokratycznych państwa? Wielu ludzi – w tym ja – od razu zaczęło się tym niepokoić. Inni z kolei uważali, że nie się czym przejmować, że to tylko polityczne gierki które nikogo nie obchodzą, a my niepotrzebnie siejemy panikę.

Dziś jednak powinno być już jasno dlaczego tak ważne jest zachowanie demokratycznych standardów. Dlaczego?

W Polsce aż do dziś obowiązywało prawo aborcyjne z 1993 roku, kiedy politycy doszli do, jak to ładnie nazwali, kompromisu. Według tego kompromisu aborcja z zasady jest nielegalna, a od tej sytuacji istnieją trzy wyjątki:
– ratowanie życia matki,
– przypadek, kiedy płód jest chory, zdeformowany albo uszkodzony
– kiedy ciąża jest wynikiem gwałtu.

Oczywiście to nie tak, że uchwalili prawo w 1993 roku i pozamiatane. Temat aborcji wracał jak bumerang, rozpalając w regularnych interwałach polityczną dyskusję. Zwykle wracała do niego prawa strona sceny politycznej, która choć świadoma, że nie ma za sobą większości Polaków bardzo lubiła pouczać ich ze swojej pozycji rzekomej wyższości moralnej. Na zmianę status quo nie było jednak szans, bo aż do pierwszych rządów Kaczyńskiego większość Polaków była za aborcją. Nawet za Kaczyńskiego zmiana dokonała się głównie w języku: pewna liczba ludzi uważających, że aborcja powinna być legalna, choć nie w każdym przypadku zmieniła zdanie i zaczęła uwazać, że aborcja powinna być nielegalna, ale powinny być od tego wyjątki. Wciąż jednak przez lata sytuacja była stabilna i tak w 2016, wg kwietniowego sondażu Millward Brown, 54% Polaków było za utrzymaniem Status Quo. To co się zmieniło, to to, że w ostatnich latach zwiększyła się liczba osób domagających się poluzowania istniejącego prawa (wg tego samego sondażu 29% chciało ułatwić kobietom dostęp do aborcji podczas gdy jedynie 12% oczekiwało zaostrzenia istniejącego prawa).

Politycznie więc mówiąc sprawa była nie do przepchnięcia. Prawica używała więc tematu jako zasłony dymnej, wyciągając go zawsze wtedy, kiedy trzeba było rzucić opinii publicznej jakiś kontrowersyjny temat, żeby przykryć coś istotnego gdzie indziej. Lewica z kolei wolała tematu nie ruszać, bo po co rozkręcać zadymę, z której i tak nic nie wyjdzie. Oczywiście to, że temat używany był do bezproduktywnych naparzanek w niczym nie umniejsza tego, że jest to temat ważny. Ale póki większość Polaków oczekiwała utrzymania Status Quo to, że poza hałaśliwymi dyskusjami nic w temacie się nie działo nie było problemem.

Ale sytuacja się zmieniła. Bo teraz przy władzy jest PiS. A Kaczyński ma gdzieś, jaka jest wola większości Polaków. On nie jest od zadowalania Polaków, on jest od zadowalania Kościoła oraz podlizywania się skrajnej prawicy w nadziei na podebranie głosów ultraprawicowej Konfederacji. Już wcześniej próbował przepchnąć nową ustawę antyaborcyjną, ale musiał się wycofać po tym, jak na ulice wylały się tysiące czarnych parasolek. Nie mógł sobie pozwolić masowych protestów i strajków, a może nawet zamieszek.

Jak to Kaczyński zatem, odczekał na dogodny moment. A czy jest lepszy moment na wprowadzanie drakońskich praw wbrew woli większości narodu niż sytuacja, w której pandemia wymyka się spod kontroli a rząd codziennie wprowadza nowe restrykcje? Tym bardziej, że skrajna prawica i radykalni katoliccy działacze prozygotariańscy już nabrali smaka na nadchodzący sukces i stali się niecierpliwi…

I tu właśnie widzimy, jak ważne jest to, aby instytucje demokracji działały sprawnie. Bo nawet jeśli jakakolwiek dyskusja w parlamencie jest jedynie pozorowana a ustawy przepychane są butem po nocach przez Sejm i Senat żeby już o świcie wylądować na biurku prezydenta do podpisu, to wciąż trzeba się liczyć z gniewem opinii publicznej. A teraz, kiedy Kaczyński utracił większość w Senacie legislacja za pomocą czystej siły głosów większości już jest niemożliwa. Teraz pojawia się dyskusja, są opóźnienia. Ale dla Kaczyńskiego to nie problem. Bo o ile do wprowadzania nowych praw wciąż potrzebuje ścieżki parlamentarnej, to do obalania już istniejących może użyć swojego tekturowego Trybunału – w którym po zaprzysiężeniu nielegalnych sędziów kolejni, których kadencja kończyła się w sposób naturalny, zastępowani byli najwierniejszymi PiSowskimi pretorianami. To już dziś teatrzyk bezwolnych kukiełek Kaczyńskiego, który służy do przyklepywania jego decyzji – i nawet zdanie odmienne zbuntowanego wobec PiS sędziego Pszczółkowskiego nic tu nie zmieni, bo Kaczyński ma większość także w Trybunale Konstytucyjnym. Choć dziś właściwsza byłaby nazwa Trybunał Prostytucyjny.

I tak właśnie wyglądają sprawy, kiedy demokracja nie funkcjonuje. Pomimo tego, że 83% Polaków chce albo utrzymać status quo, albo nawet poluzować dostęp do aborcji, powody do celebrowania ma dziś Kaja Godek – radykalna pro-zygotarianka walcząca z prawami osób LGBT. Osoba, która w wyborach do Parlamentu Europejskiego uzyskała w swoim okręgu mniej niż 2% głosów.

I co może wtedy zrobić zwykły człowiek? Może się frustrować na Twitterze, zacząć przygotowywać do emigracji, albo wyjsć na ulice. I tak się dziś stało: ponad tysiąc osób zebrało się pod siedzibą TK, aby następnie przemaszerować pod oknami siedziby PiS w drodze do domu Kaczyńskiego (co też jest wymowne). Tam oczekiwały na nich setki ciężko uzbrojonych w tarcze, pałki i gaz policjantów. Kiedy pisałem te słowa rozpuszczany był gaz a uczestnicy protestu byli wyciągani z tłumu przez policjantów.

Myślę dzisiaj o moich znajomych, które pięć lat temu mówiły mi, że niepotrzebnie histeryzuję z tym całym Trybunałem, bo przecież normalnego człowieka takie sprawy nie dotyczą. Ciekawe, czy jutro wciąż będą tak uważały…


Napisano dla portalu Britské Listy
Zdjęcie: Titi Nicola CC 4.0

Comments

comments

Dodaj komentarz