Kolejny tydzień, kolejny atak hakerski na telefon polityka PiS. Tym razem padło na Marka Suskiego i rzekomy haker w jego imieniu skarżył się, że molestuje go kobieta i zamieścił jej wyuzdane zdjęcia oraz linka do jeszcze bardziej odsłaniających wszystko materiałów. Tym razem nie wiem, co byłoby gorsze: czy to, że Marek Suski przy współudziale niejakiego Johny’ego Walkera sam to napisał a teraz się tego wypiera, czy że faktycznie hakerzy włamali się na jego telefon – co byłoby szczególnie niepokojące jeśli pamiętamy, że jest on członkiem Parlamentarnej Komisji ds Służb Specjalnych.
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Drobne urzadzenia elektroniczne były w ostatnim czasie źródłem wielu problemów dla polityków PiS. Na przykład taki dyktafon – lokalna wałbrzyska telewizja opublikowała nagrania prywatnych rozmów lokalnych działaczy PiS, w których jedni grozili drugim albo rozdzielali publiczne pieniądze pomiędzy swoich znajomków. Jarosław Kaczyński szybko ich wszystkich z partii wywalił, a lokalne struktury rozwiązał, dzięki czemu Wałbrzych jest pierwszym (i miejmy nadzieję, że tylko na razie) miastem w Polsce w którym wprowadzono Strefę Wolną od PiS.
Jeśli chodzi o rzeczy większe to tam też nie dzieje się dobrze. Na przykład taki Narodowy Szpital na warszawskim stadionie. Opozycja wciąż wykopuje nowe skandaliczne fakty na temat tego, w jaki sposób ta potiomkinowska wioska funkcjonuje (czytaj więcej tutaj). Reporter Gazety Wyborczej zatrudnił się na Narodowym jako sanitariusz i opisał jego działalność od wewnątrz. Po raz kolejny potwierdzono, że pracownicy tego szpitala, pomimo bycia jednymi z najelepiej opłacanych pracowników służby zdrowia w kraju i zakwaterowania w luksusowym hotelu, nie mają zbyt wiele do roboty – być może dlatego, że do tego szpitala przyjmuje się ludzi, którzy są już praktycznie zdrowi albo przechodzą COVID-19 bardzo lekko. Według autora artykułu rząd chcąc uniknąć ciągłych oskarżeń o to, że szpital stoi pusty, zwózł do niego autobus pełen bezdomnych, z których tylko niektórzy podejrzani byli o zakażenie wirusem. Wygląda więc na to, że przynajmniej w tym przypadku spiskowe teorie o tym, że w szpitalu leżą zdrowi statyści okazują się prawdziwe. Ale przynajmniej zarząd nie może narzekac – w samym listopadzie zarobili 400 000 zł. Przedstawiciele rządu bronią się jednak, że ten szpital jest jak Armia – wydajemy na nią mnóstwo pięniędzy, ale najlepiej jest, kiedy nigdy nie będzie nam potrzebna. I mam nadzieję, że tak będzie, nawet pomimo pojawiających się co chwila nowych mutacji wirusa – ostatnio na przykład mutacji czeskiej. Nie słyszeliście? Nie martwcie się, Czesi też nie słyszeli. Żadni eksperci też nie. Chyba, że słuchali naszego ministra, który oznajmił, że czeski wariant wirusa odkryto w Polsce. Ale czy jeśli odkryto go w Polsce to nie powinien nazywać się polskim wariantem?
Tymczasem biznesy walczą o przetrwanie, borykając się głównie z chaotyczną reakcją rządu na pandemię. Kolejne branże zamykane i otwierane są z nienacka bez ładu i składu, przedsiębiorcy otrzymują szczątkową pomoc od rządu jednocześnie wciaż będąć obciążeni rozmaitymi daninami. Na przykład pomimo tego, że hotele mają pozostawać zamknięte, wciąż mają obowiązek płacić abonament RTV. Przy 24.50 za odbiornik dla większych hoteli są to koszta rzędu tysięcy złotych. A potem taki przedsiębiorca idzie do domu, włącza telewizor i widzi, że za jego pieniądze rządowa telewizja transmituje mszę świętą z okazji rocznicy pogrzebu mamy Kaczyńskiego. Tak, jesteśmy już na poziomie Korei Północnej, budujemy kult, w którym czcimy matkę naszego Ukochanego Przydówcy. Podczas tej mszy, niewątpiwie aby uczcić pamięć swojej matki, Kaczyński wygłosił przemówienie, w którym oskarżał bliżej nieokreślonych wrogów o czajenie się za rogiem w celu zniszczenia naszego narodu i Kościoła. Sądząc po tym, że wspomniał o aferze Amber Gold, którą z uporem godnym lepszej sprawy PiS od lat próbuje przypiąć byłemu premierowi, podejrzewam, że chodzi mu o Tuska.
Szczucie na Tuska jest dziś zresztą znowu w modzie. W rządowym tzw. programie informacyjnym ostatnio nadano pięciominutowy materiał mający wzbudzić u odbiorcy święte oburzenie tym, że Tusk w jezyku niemieckim podziękował swoim współpracownikom z zza zachodniej granicy. Ma to świadczyć o tym, że od lat jest on jedynie sługusem Angeli Merkel, za nic mającym sobie polskie świętości – o czym świadczy fakt, że po niemiecku przemawiał na tle gdańskiego żurawia, a przecież Gdańsk to miasto gdzie strzałami z pancernika Schleswig-Holstein Niemcy rozpoczęli w 1939 swoją zbrodniczą napaść na Polskę!
Ale wróćmy jeszcze do biznesu. Przedsiębiorcy są coraz bardziej zdesperowani – jeden nawet groził, że podpali się pod kancelarią premiera. Inni próbują obejść prawo w każdy możliwy sposób. Niczym słynny Drzymała sprzedają na przykład swoje towary z furgonetek i ciężarówek zaparkowanych przed ich zamkniętymi sklepami. Ale wraz z tym, jak przez nieudolność rządu, który nie potrafił nawet wprowadzić ograniczeń zgodnie z prawem kolejni i kolejni ludzie z sukcesem odwołują się do sądów od policyjnych mandatów i grzywien nakładanych na nich przez Sanepid, coraz więcej przedsiębiorców dochodzi do wniosku, że nie będzie już przejmować się tym, co ma do powiedzenia rząd. Górskie resorty są pełne turystów, którzy pytani przez dziennikarza o to, gdzie nocują, ze śmiechem opowiadają o odnowieniu urwanych przed laty kontaktów rodzinnych czy towarzyskich, które pozwalają im zatrzymać się u krewnych czy przyjaciół, którzy cierpiąc samotność w opustoszałych hotelach i pensjonatach łakną towarzystwa. Od ostatniego tygodnia jednak restauracje, bary, kluby i inne miejsca zdecydowały się iść na otwarte zwarcie z rządem i z otwartą przyłbicą otwarły się dla klientów. W Cieszynie, Krakowie, Karpaczu, Katowicach, Nowym Tomyślu i dziesiątkach innych miejscowości restauracje, bary, kluby nocne i siłownie otwierają swoje lokale, próbujący temu zapobiec policjanci i urzędnicy z Sanepidu są wygwizdywani przez klientów a kiedy sytuacja staje się napięta, do akcji wkraczają posłowie Konfederacji stając po stronie przedsiębiorców.
Nie jestem przekonany czy oddolne znoszenie lockdownu w asyście antyszczepionkowych posłów kowidodenialistów jest najrozsądniejszą rzeczą, ale powiedzmy sobie szczerze: tej sytuacji winien jest tylko i wyłącznie rząd. Czy ktoś może winić będących na skraju bankructwa przedsiębiorców nie mogących ze strony rządzących liczyć nie tylko na żadną sensowną pomoc finansową ale nawet na spójne działania w zgodzie z jakimkolwiek sensownym planem. Podczas gdy oni walczą o przetrwanie, PiSowscy krewni i znajomi królika zbijają fortuny sprzedając rzadowi maseczki w zbójeckich cenach i nieistniejące respiratory. Podczas gdy od przedsiębiorców wymaga się wielkich poświęceń w imieniu społecznej solidarności, rządzący robią wszystko, aby pokazać Polakom nie tylko jak bardzo w dupie mają wprowadzane przez siebie zasady, ale i ich samych. Ostatnio była wicepremier Jadwiga Emilewicz została przyłapana na nartach ze swoimi dziećmi. Czy próbowała się wytłumaczyć, przeprosić, podała się do dymisji? Gdzie tam, łgała tylko na swoim facebooku opowiadając głodne kawałki o tym, że jej synowie są zawodnikami zrzeszonymi w Polskim Związku Narciarskim. I to jeszcze łgała głupio, bo jej kłamstwa natychmiast zostały podważone nie tylko przez sam PZN ale także przez dociekliwych dziennikarzy, którzy bez problemu dotarli do infomacji, że wbrew kłamstwom Emilewicz jej synowie wcale nie są członkami związku od lat – legitymacje członkowskie – o kolejnych numerach pomimo znaczniej różnicy wieku pomiędzy chłopcami – wystawiono w dwa dni po tym, jak sprawą zainteresował się pierwszy dziennikarz a nazwisko samej Emilewicz po prostu dopisano do listy zwykłym długopisem. Ale dlaczego Emilewicz miałaby się obawiać jakichkolwiek konsekwencji? W końcu należy do samozwańczej kasty uprzywilejowanych, którzy sami do swoich zasad stosować się nie muszą, tak jak Jarosław Kaczyński odwiedzający groby na zamkniętym cmentarzu czy Mateusz Morawiecki fotografujący się ze współpracownikami przy restauracyjnym stoliku w czasie, gdy przy jednym stoliku nie mogli znajdować się człownkowie więcej niż jednego gospodarstwa domowego. A skoro rząd ma w dupie te zasady, to dlaczego mieliby się nimi przejmować przedsiębiorcy – szczególnie, że wprowadzone zostały z wadami prawnymi? I tak właśnie doszło do tego, że restauracje i inne lokale ponownie się otwierają.
Co natomiast wciąż działało bez przerwy to sądy. I tak na przykład Kai Godek, ultrakatolickiej radykałce i zasłużonej zwyciężczyni w plebistycie na Dzbana Roku tygodnika “Nie”, udało się wygrać sprawę sądową wytoczoną jej przez 16 nieheteroseksualnych osób, którzy poczuli się urażeni jej wypowiedzią w telewizji Polsat nazywającą osoby LGBT zboczeńcami. Choć sąd zgodził się, że generalnie nie powinno się tak mówić, nie przyznał racji pozywającym. Nie mogli się oni bowiem obrazić, albowiem Kaja Godek nie mówiła o nich konkretnie. Innymi słowy, dopóki nie powiemy, że “Jan Kowalski to gej, i dlatego zboczeniec” a jedynie “pedały to zboczeńcy”, Jan Kowalski nie ma prawa poczuć się obrażony. Uczucia gejowskie nie podlegają w tym kraju ochronie. W przeciwieństwie do uczuć religijnych. I dlatego obecnie w sądach toczy się kolejny proces. Tym razem na ławie oskarżonych siedzą trzy aktywistki, które dystrybuowały naklejki z Matką Boską, która posiadała tęczową aureolę. Jest to jak się okazuje bardzo obraźliwe, więc co wrażliwszym religijnym czytelnikom nie polecam spoglądania na poniższy obrazek, bo przedstawia on właśnie to: Matkę Boską Częstochowską w tęczowej aureoli.
Zaznaczyć należy jednak, że nie jest to ta sama Matka Boska w tęczowej aureoli, którą na naklejkach wydrukowały Elżbieta Podleśna i jej dwie współoskarżone. Ta akurat pochodzi z plakatu upamiętniającego wizytę Jana Pawła II w Polsce w latach 80-tych. Najwyraźniej wtedy tęcza nie obrażała, ale teraz już tak.
Na tej rozprawie również obecna była Kaja Godek. Wraz z księdzem, który uważa LGBT i Gender za największe grzechy ludzkości występuje ona tam jako oskarżycielka posiłkowa. Do sprawy podeszła powaznie, aby uniknąć zostania wyrzuconą z sali sądowej wbrew swoim przekonaniom założyła nawet maseczkę. Co prawda ażurową, dzięki czemu wygląda, jakby swoje koronkowe majtki założyła po przeciwnej stronie tułowia niż to jest zwykle przyjęte, ale to nieważne, że taka maseczka nic nie daje, bo sztuka jest sztuka, nie?
Przed sądem zebrała się niewielka grupa protestujących w obronie oskarżonych. Kiedy zobaczyli wychodzącą z budynku Kaję Godek obrzucili ją śnieżkami. Lub, jakby zapewne powiedziała Kaja Godek i inni przeciwnicy aborcji, “bałwanami poczętymi”. To zdarzenie jest teraz przedmiotem policyjnego śledztwa. Zastanawiam się, co można zarzucić atakującym. Może terroryzm? Nie jest to tak nierealne, jakby się tego można było spodziewać. Kiedy dwie kobiety chciały pod pomnikiem smoleńskim postawić małego bałwanka w kształcie kaczki, jeden z pilnujących przez całą dobę pomnika policjantów nakazał im jego usunięcie. Pytany o powód powiedział, że stanowi on “zagrożenie terrorystyczne”. Dziewczyny, które na taki argument zareagowały słusznym śmiechem zostały poinformowane, że baławana można postawić nieco dalej. Bo, jak się okazuje, zagrożenie terrorystyczne można powodować tak długo, jak nie zagrożony jest ulubiony pomnik Jarosława Kaczyńskiego. Choć być może po prostu pilnujący pomnika bałwan zwyczajnie bał się konkurencji?
Przy tak wielkim zapotrzebowaniu na walkę z przestępczością i terroryzmem nic dziwnego, że rząd zdecydował, że prokuratorzy bedą szczepieni w pierwszej kolejności. Bo przecież, w odróżnieniu od takich na przykład kasjerów w sklepach czy dostawców mają oni ciągle kontakt w swojej pracy z niezliczoną ilością osób. Ale może po prostu rząd przygotowuje ich na to, że teraz będą musieli w ramach swojej pracy niespodziewanie przemieszczać się po całym kraju? Nowe zwyczaje testowane są już na prokutorach niepokornych, odmawiających współpracy Zbigniewowi Ziobrze w jego szczuciu prokuratory na przeciwników politycznych albo zwyczajnie krytykujących zmiany w wymiarze sprawiedliwości wprowadzane przez PiS. Wielu z nich dowiedziało się ostatnio na przykład, że w ciągu dwóch dni mają stawić się do pracy w miejscach oddalonych od ich miejsc zamieszkania nawet o kilkaset kilometrów. Nie wiadomo za bardzo gdzie mieliby nocować, bo przecież wg. rządu hotele powinne pozostać zamknięte… Tak czy tak, wiadomo, ze chodzi o to, żeby dopiec niepokornych.
Sieć gazet lokalnych, przejęta ostatnio przez kontrolowany przez PiS koncern naftowy Orlen, też nie do końca wie, gdzie mają podziać się jej redakcje. Okazało się, że przed sprzedażą PiSowi firmy, Niemcy zrobili z niej totalną wydmuszkę przenosząc wszystkie nieruchomości takie jak budynki biurowe czy drukarnie na własnosć innej spółki. Ta inwestycja może więc okazać się znacznie bardziej kosztowna niż się spodziewano. Jakie to szczęście, że budujemy właśnie kanał przez mierzeję wiślaną, gdzie znajdują się nieprzebrane złoża bursztynu, które zamienią nasz kraj w krainę mlekiem i miodem płynącą… A nie, jednak nie, eksperci oceniają, że bursztynu jest tam na tyle mało, że nawet pomimo tego, że już teraz prowadzone są tam roboty ziemskie jego pozyskiwanie będzie ekonomicznie nieopłacalne. Podobnie jak cały kanał, który już teraz ma kosztować wielokrotnie więcej niż szacowano, a nawet według oryginalnych szacunków miał się zwrócić w najlepszym razie za kilkadziesiąt lat a według mniej entuzjastycznych szacunków, najwcześniej za kilkaset.
A skoro już mówimy o prasie to dzięki PiSowskiemu parciu do przejęcia czego sie da i kontroli nad jak największym procentem rynku prasowego, w rankingu wolności prasy Polska spadła w ciągu ostatnich pięciu lat z pozycji osiemnastej na sześćdziesiątą drugą. Ale oczywiście jeśli wierzyć specjalistce od prasy i komunikacji Joannie “Fuck-you” Lichockiej to wina opozycji.
Tak czyt tak, nie możemy być na czele każdego rankingu, prawda? Niech nam wystarczy, że będziemy przodować w wykorzystaniu myśli Jana Pawła II w nauce. Według ministra Czarnka w oparciu o dzieła Papieża Polaka można w szkołach uczyć wszystkiego – od przedsiębiorczości po wychowanie seksualne. A jesli taki sukces nam nie wystarczy, to w momencie, w którym piszę te słowa, według portalu monitorującego jakość powietrza IQAir.com Wrocław jest najbardziej zatrutym miastem na świecie. Czyż to nie jest świetna reklama dla naszego węgla? A poza tym podobno polskie powietrze wcale nie jest take źle. Trzeba je tylko przed wdychaniem dokładnie pogryźć.
Tekst powstał dla portalu Britské Listy
Ilustracja stworzona z wykorzystaniem obrazków z domeny publicznej