Po raz kolejny okazałem się prorokiem we własnym kraju. I po raz kolejny nie przyniosło mi to żadnej radości. Rafał Trzaskowski przegrał wybory i na kolejne pięć lat prezydentem zostanie „niezależny” kandydat z obozu PiS, Karol Nawrocki. Jak do tego doszło, kto za to odpowiada i co będzie dalej?
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Tekst w formie audio:
1. Dlaczego PO ciągle przegrywa wybory?
Od kilkunastu lat co najmniej partia Donalda Tuska nie nadąża za zmianami. Już kiedy w poprzedniej dekadzie proponowali Polakom politykę „ciepłej wody w kranie” rozbiegali się troszkę z oczekiwaniami. Owszem, we wczesnych latach ‘00 być może zmęczeni burzliwymi latami dziewięćdziesiątymi Polacy z radością powitaliby chwilę stabilności i spokoju, ale w momencie, w którym Polacy zaczynają oczekiwać głęboko posuniętych reform – tak w sferze ekonomicznej jak i społecznej – polityka „nijako ale stabilnie” raczej nie mogła ich porwać.
Politycy wszystkich opcji uwielbiają chwalić się jak świetnie ma się nasza gospodarka i jak wspaniale bogaci się nasz kraj. Ale kiedy obywatele chcieliby żeby troszkę z tego wspaniałego bogactwa przełożyło się na poprawę jakości ich życia, nagle słyszą, że „jeszcze nie pora na to”, ze „musimy zacisnąć pasa” i „ciężko pracować, żeby dogonić Zachód”. Ale właściwie nie możemy chociaż części owoców tej ciężkiej pracy przeznaczyć na poprawę jakości życia? Może trochę brakuje nam jeszcze do Szwajcarii, ale jesteśmy w grupie najbogatszych krajów na Ziemi – Polska ma dwudzieste najwyższe GDP na świecie, 19 jeśli weźmiemy pod uwagę parytet siły nabywczej (nasi sąsiedzi, Czesi, na przykład są dopiero na 47 miejscu), a mimo tego Trzaskowski wciąż jeszcze w tej kampanii opowiada o tym, że jesteśmy „krajem na dorobku” i dlatego powinniśmy dalej ciężko pracować (choć więcej od nas w EU pracują tylko Rumuni i Grecy) a nie wydawać pieniędzy na takie fanaberie jak spójna polityka mieszkaniowa, sprawna służba zdrowia, progresywny system podatkowy, edukacja czy ochrona praw pracowniczych i walka z umowami śmieciowymi. To rzekomo również dlatego powinniśmy dalej oferować szczodre ulgi podatkowe wielkim korporacjom, żeby dalej traktowały nas jako źródło taniej siły roboczej składającej jakieś urządzenia w fabrykach albo skanujące faktury z oddziałów firmy w krajach, w których prowadzą one „prawdziwe biznesy”, zaniedbując jednocześnie rodzimych przedsiębiorców, którzy pomimo innowacyjnych produktów czy udanych pomysłów na biznes mają coraz trudniej konkurować na takich warunkach z molochami zza granicy. Jak długo to ma jeszcze potrwać? Aż będziemy bogatsi niż Luksemburczycy i szczęśliwsi niż Finowie? Obawiam się, że bez zwrotu w kierunku potrzeb społeczeństwa będzie to raczej trudne do osiągnięcia. W ostatnich wyborach głosowali już ludzie urodzeni w tym tysiącleciu których rodzice nie pamiętają nawet Okrągłego Stołu, może pora wreszcie skończyć z tą mentalnością „musimy zaciskać zęby i ciężko pracować żeby nadrobić zaległości po komuniźmie”?
Wbrew popularnej w pewnych kręgach opinii PiS nie doszedł w 2015 roku do władzy dlatego, ze paru młodych lewaków postanowiło skorzystać ze swoich praw obywatelskich i wziąć udział w wyborach, tylko dlatego, że ludzie Kaczyńskiego trafnie ocenili nastroje i zaproponowali Polakom transfery socjalne z flagowym programem 500+ na czele. Jestem na tyle stary, że pamiętam jak politycy i eksperci PO mówili, że to nieodpowiedzialne i wieszczyli katastrofę ekonomiczną – ja sam również podchodziłem do tego sceptycznie – a dziś, kiedy wiemy, że program choć może nie powiększył dzietności, co było deklarowanym celem PiS, to przyniósł wiele innych pozytywnych efektów – nie dość że nikomu nawet do głowy by nie przyszła próba odwracania tej decyzji, to partie przed każdymi wyborami licytują się kto da więcej.
Podczas jednak gdy ostatnie 20 lat było w gospodarce złotym okresem w historii Polski, na pewno zostajemy w tyle za światem jeśli chodzi o przemiany społeczne. Mam 45 lat, polityką interesuję się od podstawówki i kwestię aborcji dyskutuje się od kiedy pamiętam, a mimo tego, jeśli cokolwiek się w tej kwestii zmienia to na gorsze. Problemy mniejszości LGBT weszły do głównego nurtu polityki społecznej nieco później, a mimo tego też można odnieść wrażenie, że raczej cofamy się niż idziemy do przodu – pamiętacie, że mieliśmy jedną z pierwszych transpłciowych posłanek na świecie i poza pękniętymi dupami paru prawicowych polityków nie odnotowano z tego powodu żadnych zawirowań?
Tymczasem w obu tych kwestiach sprawy maja się podobnie: kiedy do władzy dochodzi prawica, cofają nas o parę kroków do tyłu, a jeśli przy władzy jest ktokolwiek inny słyszymy tylko, że „teraz nie jest odpowiedni moment, żeby podnosić ten temat” bo zaraz będą jakieś wybory. Spoiler alert: ZAWSZE jest tak, że zaraz są jakieś wybory.
Tusk jest tu akurat jednym z głównych odpowiedzialnych za tą sytuację, jak możemy zobaczyć na poniższym nagłówku prasowym. Zwróćcie uwagę na datę publikacji: ten tekst ma dziś dokładnie 14 lat.
Trzecią przyczyną porażek PO jest to, że jest to partia elitarna, najsilniejsza w wielkich ośrodkach miejskich, wspierana przez wielki biznes, intelektualistów czy celebrytów. Dla wielu „zwykłych Polaków” są to ludzie z innego świata, którzy nie mają pojęcia o tym, jak żyje się na prowincji czy na terenach wiejskich, a PR-owe zagrania polityków PO próbujących złapać kontakt z „prostym ludem” mają mniej więcej taką grację, jak postać z mema znanego jako „How do you do, fellow children”. Dość powiedzieć, że przy okazji każdej kampanii słyszę ten sam dowcip:
– Wybory idą.
– Skąd wiesz?
– Widziałem Tuska/Trzaskowskiego/Kopacz w tramwaju.
Istnieje cała rodzina memów tworzonych w oparciu o zdjęcia Trzaskowskiego z jego około-kampanijnych przejazdów komunikacją zbiorową. Najczęściej pokazywany jest on w nich jako człowiek szczerze zafascynowany obcą mu ideą transportu publicznego. „To zupełnie jak Uber, tylko nie trzeba klikać w aplikacji” – mówi na jednym. „To te tramwaje tak sobie cały czas jeżdżą i można po prostu do nich wsiąść?” – pyta na drugim. Na innych próbuje zagajać do współpasażerów po francusku lub pyta motorniczego, dlaczego wpuścił do jego tramwaju obcych ludzi. Są też jednak memy bardziej złośliwe, w których otwarcie nabija się z plebsu, że oni tym metrem to muszą codziennie.
Podsumowując, Tusk nie nadąża za oczekiwaniem Polaków tak na gruncie standardów życia jak i przemian społecznych. Polacy mają dziś nieco wyższe oczekiwania niż to, że w kranie będzie ciepła woda a sodomitów nie będzie się batożyć. Można odnieść wrażenie, że Platformerskie elity wręcz pogardzają słabiej wykształconymi Polakami z prowincji, o czym świadczy rytualne niemalże po każdych przegranych wyborach obrażanie mieszkańców Polski B za to, że znowu byli zbyt głupi, żeby głosować na tego, co powinni.
Wśród komentatorów zachodnich panuje błędne przekonanie, że Tusk i Kaczyński regularnie wymieniają się jako zwycięzcy wyborów. To oczywiście nieprawda, ostatnim znaczącym zwycięstwem wyborczym PO w krajowej polityce były wybory w 2011 roku. Nawet w 2023 zwyciężył PiS a udało się go odsunąć od władzy tylko i wyłącznie dzięki absolutnemu brakowi zdolności koalicyjnej skompromitowanej partii Kaczyńskiego oraz faktowi, że nasza scena polityczna jest tak skrzywiona na prawo, że dużą część głosów PO otrzymało od ludzi, którzy w innych krajach należeliby do wyborców partii lewicowych którzy byli gotowi głosować na mdłego Tuska byleby tylko odsunąć PiS od władzy.
Ale jak już wspomniałem, Polacy powoli dojrzewają do zmian. Mają już także dość duopolu PiS/PO (czy raczej (anty-PO / anty-PiS), który od dwóch dekad dominuje naszą politykę. Dlatego wielu wyborców z nadzieją patrzy na każde ugrupowanie obiecujące przełamanie impasu i jakieś prawdziwe reformy. To dlatego od kilkunastu lat w każdych wyborach pojawia się „ta trzecia opcja” – od Ruchu Palikota w 2011, przez .Nowoczesną Petru i ruch Kukiza w 2015, Wiosnę Biedronia w 2019 aż po partię Szymona Hołowni. Wszystkie te partie jednak po przekonaniu do siebie gdzieś co dziesiątego wyborcy lądują w parlamencie zdominowanym przez PiS i PO i okazuje się, że nie wiele mogą, więc w rezultacie popadają w rozsypkę a ich niedobitki prędzej czy później rozpuszczają się w zdominowanej przez PO Koalicji Obywatelskiej lub – jak w przypadku Kukiza – w PiS.
Na politycznej scenie są tylko dwa wyjątki od tej reguły: prawicowa Konfederacja, konglomerat niewielkich prawicowych ugrupowań od narodowców po ultralibertarian których łączy chyba głównie niechęć do establishmentu oraz nieco cieplejszy, że tak to dyplomatycznie ujmę, stosunek do putinowskiej Rosji oraz młoda socjaldemokratyczna partia Razem, która wydaje się myśleć w perspektywie dłuższej niż jedna czy dwie kadencje sejmu, co wydaje się dla niej ciężarem, bo dla wielu osób o Lewicowych poglądach nie robi wystarczająco dużo i zbyt wolno rośnie w siłę. Wygląda jednak na to, że wraz z postępowaniem rozpuszczania się rządowej części Lewicy w Koalicji Obywatelskiej, Razem będzie mogło zebrać bonus wynikający z tego, że pozostaną jedynym ugrupowaniem lewicowym które idzie swoją drogą zamiast złożyć hołd lenny Tuskowi. Te dwa ugrupowania są popularne głównie wśród wyborców młodszych, choć oczywiście Konfederacja ostatnio odnosi raczej większe sukcesy. Niemniej jednak rosnąca popularność obu tych ugrupowań i ich trwałość na politycznej scenie to fakt dający nadzieję, że czasy duopolu powoli dobiegają końca.
2. Kto według PO winien jest tego, że ludzie nie głosują na ich kandydatów?
Głównym problemem Platformy jest to, że jest to partia o rażącej niezdolności do wyciągania wniosków i uczenia się na własnych błędach. Wygląda na to, że wciąż wierzą w to, że samo „niebycie PiSem” wystarczy do tego, aby wszyscy Polacy mieli moralny obowiązek głosowania na kogokolwiek namaści w danej kampanii Donald Tusk. A potem już tylko buńczuczne teksty w rodzaju słynnej wypowiedzi Adama Michnika z 2015 roku “Komorowski przegra wybory tylko, jeśli pijany przejedzie na pasach zakonnicę w ciąży”, zjazd w sondażach w trakcie kampanii, zaskoczenie kiepskim wynikiem w pierwszej turze, jakieś paniczne ruchy w rodzaju histerycznej próby podlizania się Kukizowi przez organizowane na kolanie referendum, przegrana i już możemy wracać do Tomasza Lisa i jego kolegów obrażających wyborców zbyt głupich aby obronić demokrację i obwiniania Zandberga. W 2020 było w sumie jeszcze ciekawiej, bo kampania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej okazało się tak totalną porażką, że możliwość wymiany kandydata dzięki Covidowemu zamieszaniu spadła PO jak z nieba i rzutem na taśmę wystawiono Trzaskowskiego. Który, biorąc pod uwagę fakt, że wybory nie były do końca uczciwe – choćby z powodu tego, jak stronnicze były media publiczne czy jak PiS poprzez zmiany w procedurach głosowania ułatwiał głosowanie emerytom (czyli swojemu elektoratowi), nakładając na samorządy obowiązek zapewniania im transportu, a utrudniając jednocześnie pójście na wybory Polonii, której odebrano, nawet w szczycie pandemii, prawo do głosowania korespondencyjnego – wypadł w tych wyborach znacznie lepiej niż dziś.
Bo i powiedzmy sobie szczerze: w 2020 roku Trzaskowski był dobrym kandydatem, a jego kampania skutecznie pozycjonowała go jako przeciwieństwo zaściankowego Dudy – jako osobę progresywną, wykształconą, obytą w świecie, z doświadczeniem w polityce i samorządzie. Tym razem jednak – o czym pisałem już w poprzednich odcinkach tej serii – PO postanowiła wystawić Trzaskowskiego ponownie, pozycjonując go jednak znacznie bardziej na prawo – i to pomimo tego, że istniała opcja wystawienia w wyborach popularnego, a jednocześnie bardziej konserwatywnego Radka Sikorskiego. Okazało się to oczywiście błędem, bo podlizywanie się skrajnej prawicy przynosi zawsze korzyści tylko i wyłącznie skrajnej prawicy. Dlatego w czasie kampanii Trzaskowski stracił 10% poparcia, które odnalazło się w nadspodziewanie dobrych wynikach Brauna i Mentzena.
Oczywiście jak zwykle po znacznie gorszych niż się spodziewano wynikach w pierwszej rundzie PO nie wyciągnęło żadnych wniosków tylko kontynuowano wcześniej obrany kurs przymilania się do skrajnej prawicy i butnego traktowania lewicowych wyborców per noga. Szczególnie dostało się – jak zwykle – partii Razem, którą wielu ludzi związanych z Platformą uważa za winnych tego, że PIS doszedł do władzy w 2015, do czego partia miała się przyczynić tym, że zdecydowała się spróbować swoich sił w wyborach (dość to pokrętny argument moim zdaniem jak na samozwańczych obrońców demokracji) a teraz wielu pro-POwskich komentatorów doszło nawet do tego, że nazywało Zandberga zdrajcą dlatego, że nie zdecydował się na udzielenie Trzaskowskiemu bezwarunkowego poparcia w drugiej turze.
Generalnie całą kampanię przed drugą turą można by zobrazować w ten sposób, że podczas gdy Trzaskowski chodził na piwo z Mentzenem starając się puszczać oko do jego wyborców mówiąc „tak naprawdę to my też jesteśmy trochę prawicowi, i z tym mówieniem, że Was trzeba jebać razem z PiSem to były tylko takie żarty” podczas gdy wyborcom lewicy miano do zaproponowania tylko „albo głosujecie na naszego kandydata, albo będzie na Was”. Pomimo kiepskiego wyniku, buta w PO pozostała na tyle niezachwiana, że uważano, że po głosy wyborców Zandberga nie warto się nawet schylić. Buta ta była widoczna także w noc wyborczą, kiedy pomimo wyników exit poll w których przewaga Trzaskowskiego nad konkurentem była znacznie poniżej błędu statystycznego, ogłosił on swoje zwycięstwo.
W poniedziałkowy poranek, kiedy rzeczywistość boleśnie rozwiała te mrzonki, zrobiłem rundkę po internecie, ciekaw, kogo tym razem obwiniać będą o swoją porażkę kręgi związane z PO. Zaskoczenia, oczywiście, nie było. Według komentatorów w prasie i w mediach społecznościowych winni byli, jak zwykle:
– debile z Polski B, którzy są za głupi, żeby wiedzieć, który kandydat jest kandydatem słusznym
– Biejat i Hołownia bo całą kampanię krytykowali Trzaskowskiego a zachwalali siebie, a przecież powinni robić odwrotnie.
– Adrian Zandberg za swoją zdradę, która przejawiła się tym, że powiedział, że „wyborcy to nie są worki ziemniaków” i pozostawił decyzję ew. głosowania na Trzaskowskiego sumieniom swoich zwolenników.
– oraz wyborcy, którzy zostali w domu, pokazując w ten sposób, że nie interesują się losem ojczyzny.
To oczywiście nie jest kompletna lista, wydłuża się ona z każdą godziną. Ksiądz Lemański na przykład o wynik wyborów obwinia także między innymi Ostatnie Pokolenie i aktywistów z Grupy Granica. Dziwnym trafem jednak na jego długą listę winnych nie załapał się kler, choć przecież akurat ani Ostatnie Pokolenie, ani transportowcy, ani nawet sam Zandberg nie sugerowali swoim zwolennikom, że ci, którzy nie zagłosują na Nawrockiego będą za to odpowiadać na Sądzie Ostatecznym, jak to czynili na przykład koledzy po fachu Lemańskiego…
Muszę jednak przyznać, że po tym, jak skala porażki i jej ewentualne konsekwencje zaczęły docierać do polityków związanych z obozem rządzącym, pojawiły się także głosy krytykujące Donalda Tuska i domagające się radykalnych zmian. Pojawiły się także jednak fochy – jak Wadim Tyszkiewicz oznajmiający na Facebooku, że on w takim razie zabiera swoje zabawki i wynosi się z polityki bo głupi naród nie zasługuje na takich jak on – czy Szymon Hołownia sugerujący, że głupi naród podchodzi do wyborów zbyt emocjonalnie, więc może lepiej by było, jakby prezydenta wybierali nam po prostu Szymek i jego koledzy z parlamentu. W Niemczech to działa!
3. Co teraz będzie?
Pamiętajmy o jednym: NIE MA POWODÓW DO PANIKI. Przynajmniej na razie. Nawrocki to oczywiście kukiełka Kaczyńskiego, ale kukiełką Kaczyńskiego był też Duda, który był prezydentem także za czasów kiedy PiS miał władzę absolutną i świat się od tego nie skończył. A kto wie, może Nawrocki wywinie Kaczyńskiemu jeszcze jakiś numer – bądź co bądź może jest to rudera, ale jednak dom Kaczyńskiego znajduje się w całkiem prominentnej lokacji. Ale żarty na bok: fakty są takie, że jeśli chodzi o codzienne warunki polityczne to nic się po prostu nie zmieniło.
Oznacza to jednak, że wybory w 2027 roku po raz kolejny będą wyborami, w których Polacy będą decydowali o tym, czy chcą pozostać częścią Europejskiej rodziny ceniącej demokratyczne wartości, czy spełni się jednak w końcu marzenie Kaczyńskiego o tym, żebyśmy mieli Budapeszt w Warszawie. Jako że nie ma się raczej co spodziewać, że partia Razem nagle wyrośnie na jedną z najważniejszych sił politycznych w tym kraju, cała nadzieja dla obozu pro-demokratycznego – czy nam się to podoba czy nie – znowu w Tusku. Czy tym razem pójdzie po rozum do głowy i zdąży zawrócić ten statek zanim dojdzie do katastrofy?
Niektórzy z moich przyjaciół wierzyli w to, że potrzebuje do tego silnego bodźca. Dlatego nie poszli na drugą turę wyborów argumentując, że jak dostanie po głowie porażką Trzaskowskiego to może zmądrzeje i do 2027 roku się ogarnie, a jakby Trzaskowski jednak mimo wszystko wygrał, to nie zrobiłby nic i za dwa lata mielibyśmy totalną katastrofę. A lepiej jest mieć kontrolę nad rządem, po którego stronie leży większość inicjatywy, niż prezydenta, który jednak posiada głównie destrukcyjne możliwości dzięki prawu veta. O ile rozumiem logikę tego planu, to dla mnie był on zbyt ryzykowny, a jego najsłabszym ogniwem było założenie, że PO jest w stanie wyciągnąć wnioski i uczyć się na własnych błędach. Dane z ostatnich dekad wskazują, że jest to raczej mało prawdopodobne.
Czego więc możemy się spodziewać? Kaczyński żarty sobie stroi i proponuje rząd techniczny, którego premier byłby tak samo niezależny od PiS jak Nawrocki. Ale bądźmy poważni. We wczorajszym orędziu Donald Tusk ogłosił, że podda swój rząd głosowaniu o wotum zaufania – które zapewne bez problemu uzyska – a następnie będzie „kontynuować swoją ciężką pracę” polegającą na dowożeniu wyborczych obietnic. Co brzmi dość śmiesznie, bo jeśli będzie kontynuować pracę w tym tempie, co dotychczas to raczej o realizacji większości z nich w tym stuleciu możemy zapomnieć. Tusk zdaje sobie sprawę z tego, jak to wygląda, więc w tym samym przemówieniu wspomniał również, że „nie ma już na co czekać”, sugerując, że częścią jego planu było czekanie na to, żeby w pałacu zasiadł prezydent z jego ugrupowania. Jeśli jednak twierdzi, że prezydent Nawrocki nie będzie przeszkodą w realizowaniu jego planu, dlaczego wstrzymywał się z rozpoczęciem tych działań za prezydentury Dudy?
Większość Polaków z pewnością jednak z Tuskiem się zgadza. Nie ma już na co czekać. Miło będzie, jak Tusk wreszcie zacznie dowozić swoje obietnice wyborcze. Może niech zacznie od tej sprzed czternastu lat?
Ten tekst został opublikowany po czesku w portalu Britské Listy
oraz po angielsku w portalu West Country Voices
Ilustracja: screenshot: źródło