Tymczasem w Absurdystanie 136

Andrzej Duda pozostanie w Pałacu Namiestnikowskim przez kolejne pięć lat (co najmniej, bo kierunek w którym podąża Polska coraz bardziej przypomina klimaty znane z krajów położonych nieco bardziej na wschód, kto wie, może pojawi się jakaś zmiana konstytucji?). Świadomie nie używam tu zdań “wygrał wybory” lub “został wybrany przez Polaków” – bo nie do końca mamy pewnosć, że te twierdzenia są prawdziwe. 

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Wiele prawnych autorytetów – takich jak na przykład profesor Łętowska, była Rzeczniczka Praw Obywatelskich i sędzia najwyższych polskich sądów i trybunałów – argumentuje, że wybory nie były legalne: po tym, jak rząd zawalił z organizacją wyborów zapowiadanych na 10-go maja, Polska powinna poczekać aż wygaśnie mandat Andrzeja Dudy, bo bez tego nie było konstytucyjnych podstaw do organizacji głosowania. Łętowska to, czego byliśmy świadkiem w ostatnią niedzielę nazywa plebiscytem.

Miało miejsce także wiele nieprawidłowości. Tysiące wyborców pozbawionych zostało prawa do oddania głosu – między innymi wielu Polaków w krajach, w których głosowanie odbywało się korespondencyjnie nie otrzymało w porę pakietów do głosowania. Polskie ambasady w UK i Irlandii okłamywały Polaków mówiąc, że lokalne przepisy nie pozwalają wyborcom dostarczać samodzielnie kart do głosowania. W UK zaowocowało to powstaniem działajacej społecznie firmy kurierskiej złożonej z wolontariuszy.

Nie zaobserwowano fałszerstw na wielką skalę, ale zanotowano liczne nieprawidłowości i drobne oszustwa. Fakt, że Państwowa Komisja Wyborcza zrezygnowała z publikowania wyników cząstkowych, co dotychczas było przyjętym zwyczajem, także spowodował podniesienie kilku brwi. Zwracano również uwagę także na to, że ciszę wyborczą zakończono pomimo tego, że tysiące Polaków wciąż czekało w kolejkach do oddania głosu – w takim na przykład Splicie setki Polaków przebywających na wakacjach w Chorwacji głosowało do późnych godzin nocnych.

Czas na składanie protestów wyborczych jest bardzo krótki – wyborcy mają na to tylko trzy dni. A wielu z nich wciąż ma nadzieję, tym bardziej, że znikoma różnica głosów umożliwiała przechylenie szali na korzysć jednego z kandydatów za pomocą jedynie niewielkich oszustw. Ale protesty rozpatrywać będzie Sąd Najwyższy, który już jest instytucją pod kontrolą PiS. To właśnie dlatego rząd tak wzbraniał się przed wprowadzeniem w kraju stanu wyjątkowego z uwagi na epidemię – bo to przedłużyłoby kadencję także prezeski tej instytucji. A tak PiS już od kwietnia ma tam swoich ludzi. Więc ja raczej oddechu nie wstrzymuję w oczekiwaniu na niespodziewany zwrot akcji, szczególnie, że rzecznik Sądu Najwyższego już ogłosił, że “wysoka frekwencja legitymizuje te wybory”. Także przykro mi, jeśli macie jeszcze nadzieję na to, że rządy obejmie Trzaskowski: już po jabłkach.

Ale nawet jeśli wybory były legalne, to z pewnością nie były uczciwe. Andrzej Duda miał tu bardzo duże fory. Początkowo był jedynym kandydatem będącym w stanie prowadzić kampanię – podczas gdy pozostali musieli przestrzegać przepisów związanych z lock-downem z uwagi na koronawirusa, Duda, w towarzystwie kamer TVP, ruszył w tournée po kraju gdzie pod pozorem ważnych wizyt gospodarskich niczym Kim Jong Il PATRZYŁ NA RZECZY. Według OBWE, która monitorowała wybory, skandaliczna stronniczość mediów publicznych i zaangażowanie rządu i instytucji państwowych w niezwykłym stopniu przechylały szalę na korzyść urzędującego prezydenta. A pamiętać należy także o zaangażowaniu Kościoła. OBWE zwróciło także  uwagę na używanie przez PiS wyjątkowo nienawistnego języka. Efekty tej nagonki coraz bardziej widoczne są na co dzień: w Warszawie na ścianie budynku, w którym zamieszkiwuje homoseksualna para, pojawiło się grafitti o treści “JEBAĆ LGBT” ze strzałkami wskazującymi na okno zajmowanego przez nią lokalu. Miał miejsce także kolejny przypadek dotkliwego pobicia geja, gdzie, według relacji świadków, policja zupełnie nie wykazywała zainteresowania ujęciem sprawców. Być może mają zbyt dużo roboty, w końcu furgonetka z kłamliwymi i nienawistnymi hasłami dotyczącymi LGBT sama się eskortować nie będzie (gwoli dziennikarskiej uczciwości: policja twierdzi że radiowozy furgonetki nie eskortują, a jedynie monitorują trasę jej przejzdu na wypadek wystąpienia przypadków zakłócania ładu i porządku publicznego. Aha.).

Kampanię nienawiści rozpętano także wobec samego Rafała Trzaskowskiego. Po tym jak jeden z warszawskich autobusów miejskich uległ wypadkowi a jego kierowca okazał się być pod wpływem amfetaminy, PiSowska machina propagandowa robiła wszystko, aby pokazać Trzaskowskiego jako człowieka, który oddał warszawskie autobusy niemieckiej firmie zatrudniajacej narkomanów. Policja przystąpiła do zmasowanej kontroli kierowców. Jednego z nich oskarżono o prowadzenie pod wpływem narkotyków, skuto i odwieziono na komisariat, gdzie spędził noc. Rano został wypuszczony – bo oczywiście był niewinny – ale media zdążyły już mieć na temacie używanie.

A jakby to, że Trzaskowski wprowadził do Warszawy niemiecką firmę zatrudniajacą narkomanów było zbyt subtelnym przekazem dla niektórych, z pomocą śpieszy Tomasz Sakiewicz:


W takich warunkach wynik Trzaskowskiego jest wart znacznie więcej niż kandydata PiS. Trzaskowski do wyborów wkroczył z opóźnieniem, zajmując miejsce Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, której kandydatura okazała się totalną katastrofą. Pomimo złośliwości rządzacych, udało mu się w kilka dni uzbierać rekordową liczbę podpisów, a po kilku zaledwie tygodniach kampanii przeprowadzanej w cieniu koronawirusa udało mu się prawie (lub faktycznie – jeśli wierzyć zwolennikom teorii o tym, że PiS wybory sfałszował) pokonać urzędującego prezydenta, za którego plecami stała najpotężniejsza machina propagandowa od czasów Stanu Wojennego. No, ale jak to zwykle bywa w Polsce, to “moralne zwycięstwo” na niewiele się zdaje, bo w pałacu zasiadać będzie Duda. A do tego PiS dobrze wie, że były to ostatnie, z grubsza chociaż uczciwe, wybory, które mieli szansę wygrać. Demografia nie pozostawia tu złudzeń.

Korelacja jest jasna: im młodszy i/lub lepiej wykształcony wyborca, tym bardziej prawdopodobne że głosował przeciwko kandydatowi PiS. Duda w największym stopniu cieszy się wsparciem drobnych rolników, ludzi z wykształceniem podstawowym, bezrobotnych i emerytów. Polacy za granicą, z wyjątkiem Polonii amerykańskiej, w przeważającej części głosowali na Trzaskowskiego. A nawet w Chicago przewaga Dudy była znacznie mniejsza, niż by się tego można było spodziewać. Małe wioski na Podkarpaciu (z paroma wyjątkami takimi jak Cisna) w przeważającej części głosowały na Dudę. Duże, kosmopolityczne miasta w zachodniej części kraju – na Trzaskowskiego. Jakby nie patrzeć fakty są jasne: na Dudę głosowali ludzie bardziej podatni na propagandę skierowaną do idiotów, którą serwuje nam TVP. Ale także ci, dla których te kilkaset złotych z 500+ czy trzynastej emerytury oznaczało znaczącą poprawę warunków bytowych. Brutalnie mówiąc: na Dudę głosowali ci, którzy korzystają z PiSowskiego rozdawnictwa. Na Trzaskowskiego ci, którzy muszą je finansować.

A szeregi wyborców PiS raczej wzrastać nie będą: nie tylko dlatego, że z racji średniego wieku zwolenników tej partii dla wielu mogły być to już ostatnie wybory. Także dlatego, że pieniędzy rozdawać nie można w nieskończoność. A kiedy PiS przestanie być w stanie spędzać swoje kosmiczne obietnice, Polacy szybko obrócą się do niego plecami – kierując się w stronę partii jeszcze bardziej radykalnych, jeszcze bardziej prawicowych. To właśnie dlatego wśród wyborców kandydatów, którzy w pierwszej turze zajęli kolejne miejsca, jedynie wyborcy Bosaka nie głosowali w przeważającej części na Trzaskowskiego: zwolennicy Konfederacji rozumieją, że ich czas prędzej czy później nastąpi. Wystarczy tylko poczekać.

Tymczasem wyniki wyborów upewniły PiS w tym, że musi przyspawać się do stołków. Dlatego zanim jeszcze nawet poznaliśmy oficjalne wyniki, wielu z liderów zjednoczonej prawicy dawało już do zrozumenia, że w kwestii “reform”, które wprowadza PiS należy docisnąć gaz do dechy. Na początek – za węgierskim przykładem – będzie się trzeba wziąć za media. “Nie powinno być tak, że część mediów staje się tak naprawdę sztabem wyborczym jednego z konkurentów; nie możemy udawać, że tego nie widzimy” – powiedział Zbigniew Ziobro reporterowi TVP, nie dającemu po sobie poznać czy jest świadomy ironii tej sytuacji. – “Musimy zadbać o podstawowe mechanizmy działania demokracji, do nich należy na pewno rzetelne informowanie o tym, co dzieje się realnie w obszarze władzy publicznej w Polsce”. Innymi słowy, możemy spodziewać się przejęcia niezależnych mediów przez PiS. Tudzież, jak oni to ładnie nazywają, ich “repolonizacji” – bo jak wiadomo, jak ktoś jest krytyczny wobec PiS to musi być agentem Niemców lub innych wrogich państwu polskiemu sił.

Rzecznik prasowy sztabu Andrzeja Dudy juz zdążył zaatakować TVN. A na razie to tylko słowa. Wraz z postępami “reformy” sądownictwa możemy spodziewać się, że media krytyczne rządowi będą miały coraz więcej problemów natury prawnej. Zauważono to za granicą – Europejskie Centrum Monitorowania Wolności Prasy i Mediów przyznało Gazecie Wyborczej 15000 € grantu na obronę prawną przed procesami wytaczanymi jej przez stronę rządową. Ku zaskoczeniu PiS, który tak chętnie chwali się swoją rzekomą przyjaźnią z Donaldem Trumpem, zdecydowanie za obroną demokratycznych wartości opowiedziały się także Stany Zjednoczone. Ambasadorka USA nie przebierając w słowach krytykuje prominentnych polityków PiS, co w świecie dyplomacji jest równoważne ze zrzuceniem na kogoś bomby atomowej:

Amerykański Departament Stanu przyznał także grant fundacji Otwarty Dialog, za pieniądze z którego ma ona przeprowadzać w polskich liceach warsztaty z demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Fakt, że szefową fundacji jest Ludmiła Kozłowska, mieszkająca w Brukseli od kiedy deportowano ją z Polski ze zmyślonych powodów bo PiS nie mógł ścierpieć tego, jak celna jest jej krytyka działań rządu, jest dodatkowym policzkiem wymierzonym przez Amerykanów Ziobrze i Kaczyńskiemu.

To, że w walce o demokrację nie jesteśmy sami może być pewną pociechą dla wielu Polaków. Ale fakt jest taki, że te wybory były kolejną instancją postępującej erozji polskiej demokracji. Andrzej Duda może mówić co chce, ale jego demokratyczny mandat jest bardzo słaby. Tyle, że to tak naprawdę nie ma znaczenia. Z Andrzejem Dudą w pałacu prezydenckim PiS trzyma w ręku prawie wszystkie karty. I ma trzy lata do kolejnych wyborów, żeby zrobić z nich dobry użytek.


Tekst powstał dla portalu Britské Listy
Zdjęcie: Stiopa (CC 4.0)

Comments

comments

Dodaj komentarz