Drobni chuligani i pijaczkowie kojarzą nam się z kimś, dla kogo najważniejsze w życiu jest się napić. Okazuje się, że dla nie wszystkich jest to najważniejsze. Dla niektórych istnieją sprawy, co najmniej równie istotne.
Dawno, dawno temu dorabiałem sobie jako tłumacz, pracując dla szkockiej policji. Po zameldowaniu się na recepcji komisariatu oczekiwałem na klienta. Był późny listopadowy wieczór, za oknami rozproszone we mgle światła latarni odbijały się w kałużach na jezdni. Nagle drzwi komisariatu otworzyły się i wszedł uśmiechnięty od ucha do ucha typowy glasgowski ned, czyli po naszemu dresiarski żulik. Powitawszy mnie życzliwie podszedł do kontuaru, a że nikogo za nim nie było, zaczął molestować przycisk dzwonka. Po chwili pojawił się oficer dyżurny.
„Oto jestem!” oznajmił dumnie, ledwo zrozumiałym glasgowskim slangiem żulik. Policjant, nieco zaskoczony, zaczął dochodzenie, ponieważ uznał że ilość informacji jest niewystarczająca. Niestety pytania uzupełniające do twierdzenia „oto jestem”; takie jak „kim jestem” i „po co jestem” tylko zirytowały interesanta, który pogrzebał po kieszeniach i wyjął z niego niemiłosiernie pogięty dokument, który następnie głośno odczytał. Wynikało z niego, że otrzymał wezwanie do zapłaty mandatu za picie alkoholu w miejscu publicznym. Szczególnie doniosłym głosem odczytał fragment o tym, że jeśli mandat nie zostanie zapłacony w terminie, podjęte zostaną wobec niego „dalsze kroki”. I tu z wyczekiwaniem spojrzał na policjanta, który jednak wydawał się nie nadążać za tokiem jego rozumowania. Po ciężkim westchnięciu i porozumiewawczym spojrzeniu w moją stronę („Czemu ci wszyscy policjanci to tacy idioci”) wyłuszczył powód swojego przybycia. Otóż nie był to pierwszy mandat za drobne wykroczenia w jego karierze, a z jego doświadczenia wynikało, że w przypadku niepłacenia mandatów „dalsze kroki” oznaczały wizytę policji, w celu odstawienia go na kilka dni do miejsca odosobnienia. Tym razem postanowił sprawę ułatwić i zameldował się sam, aby nie musieli się za nim uganiać.
Ku jego rozczarowaniu policjant wyjaśnił mu, że nie mogą go na razie aresztować, bo termin zapłaty mandatu jeszcze nie minął i ma na to jeszcze prawie dwa tygodnie. Tłumaczenia, że on i tak nie zamierza płacić, więc nie ma na co czekać, a on wolałby już mieć całą sprawę za sobą pod czapkę służbową funkcjonariusza nie docierały. Dyskusja nabierała tempa i temperatury, jednak żadna ze stron nie wydawała się skłonna do jakichkolwiek kompromisów. W pewnym momencie desperacko poszukując sojusznika, postanowił wciągnąć do rozmowy mnie. Jako że nie lubię wypowiadać się na tematy, których w pełni nie rozumiem, postanowiłem bliżej rozeznać się w temacie i zapytałem, dlaczego mu zależy, żeby zamknęli go akurat dzisiaj, skoro przecież równie dobrze mogliby go zamknąć za dwa tygodnie?
„No właśnie w tym rzecz” – odpowiedział sympatyczny ned – „za dwa tygodnie nie mogę, bo moja babcia ma urodziny. Ale dla tych debili rodzina nic nie znaczy i chcą popsuć mojej babci ten ważny dzień, chociaż ja im poszedłem na rękę i wyręczyłem ich w pracy, stawiając się tutaj osobiście. Nawet koszta poniosłem” – tu wyjął zza pazuchy złożone w rulon „The Sun” – „żeby mi się w celi nie nudziło tak, jak ostatnio. Ale z nimi to się nie da gadać”. Machnął zrezygnowany gazetą i skierował się w stronę drzwi, na odchodnym rzucając policjantowi pełne wyrzutu spojrzenie.
A mi się szczerze zrobiło szkoda babci, której nieludzkie służby mundurowe uniemożliwią spędzenie urodzin z tak kochającym wnukiem…
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com