Było sobie imperium….

Satellite_image_of_CrimeaByło sobie imperium. Imperium to przez lata zwiększało swoją strefę wpływów – nie tylko przyłączając do siebie ziemie państw ościennych, ale także budując sieć zależnych terytoriów na całym świecie. Imperium owo ma na sumieniu wiele grzechów – takich jak np. doprowadzenie do klęski głodu – ludzie z niepokornego kraju ościennego masowo umierali, podczas gdy był to kraj mający wiodącą rolę w imperium i wciąż eksportowano produkowaną na miejscu żywność. Dopiero XX wiek pozwolił owemu krajowi na powrót do samodzielnej egzystencji. Nie był to jednak koniec jego problemów.

W XX wieku warunki historyczne wreszcie umożliwiły wyrwanie się krajów zależnych od tego imperium na niepodległość, jednak najbliższy sąsiad wciąż miał problemy – choć udało się deklarować niepodległość i armia imperialna opuściła większość jego terytorium, część kraju wciąż pozostawała pod wpływem dawnego okupanta. Dotyczyło to części, w której znaczący procent mieszkańców stanowili potomkowie osadników z głównego trzonu imperium. Ta część kraju, choć formalnie posiadająca autonomię, wciąż pozostała częścią dawnego imperium i przez lata targana była ulicznymi walkami i wybuchami bomb…

Zapewne wydaje się Wam, że się pomyliłem, bo przecież Krym, choć wojska rosyjskie były tam obecne, po upadku Związku Radzieckiego był częścią Ukrainy? Ale kto Wam powiedział, że ja piszę o stosunkach między Ukrainą i Rosją? Powyższa historia jest (wysoce uproszczonym, oczywiście) przedstawieniem relacji między Wielką Brytanią i Irlandią. Dlaczego jednak o tym piszę? Dlatego, że na mocy międzynarodowych traktatów Wielka Brytania jest gwarantem bezpieczeństwa innych państw.

Zajmijmy się zatem nową sytuacją. Był sobie inny kraj. Po druzgocącym upadku powoli zaczął podnosić się na nogi. Zachęcony swoimi sukcesami na innych frontach, postanowił stuningować nieco swoje granice. Tuż za jego granicami znajdowały się ziemie które, choć historycznie należały do jego sąsiada, dziś zamieszkiwane były głównie przez naród dominujący w kraju o którym mowa. Ponieważ jednak nie wchodziło w grę zajęcie owych terenów w wyniku działań zbrojnych ani dyplomatycznych – głównie z powodu nacisków świata zachodniego, który nalegał na utrzymanie zawartych w międzynarodowym traktacie granic – przywódca owego kraju postanowił wykorzystać niestabilną sytuację i działać metodą faktów dokonanych. Podczas gdy politycy prowadzili rozmowy z przedstawicielami świata zachodniego, sporne tereny zajmowane były przez uzbrojoną po zęby armię. Wersja oficjalna mówiła, że sporne ziemie zajęte były przez zbuntowane oddziały wojska, prawda jednak była taka, że pozorujący bunt Generał Żeligowski działał na wyraźne polecenie Marszałka Piłsudskiego i przy pełnym wsparciu logistycznym polskiej armii… Bo rzecz działa się w roku 1920 i dotyczyła przyłączenia do Polski Wilna i Litwy Środkowej. Po zajęciu zbrojnym przeprowadzono wybory, a nowowybrany parlament opowiedział się za przyłączeniem Litwy Środkowej do Polski. Teraz przyszła pora na ruch Zachodu. Na mocy międzynarodowych ustaleń, Francja oraz Wielka Brytania powinna przywrócić granice do stanu z nimi zgodnego, jednak Francuzi nie chcieli robić sobie z Polaków wrogów, licząc na ich solidarność w ewentualnej przyszłej wojnie przeciwko Niemcom, Brytyjczycy zaś nie mieli żadnego interesu w samodzielnym wprowadzaniu porządku gdzieś na opłotkach Europy…

I tak powoli toczyły się koła historii, aż pojawiła się kolejna podobna sytuacja. Tym razem kolejne imperium, przez ostatnie 20 lat odbudowujące się po swoim upadku, pod wodzą charyzmatycznego lidera poczuło chrapkę na część sąsiedniego państwa. Po raz kolejny pretekstem była obrona zamieszkującej owe państwo mniejszości narodowej, przynależnej owemu imperium i po raz kolejny państwa Zachodu, w tym Wielka Brytania, bez mrugnięcia okiem zezwoliły agresorowi na to, na co tylko miał ochotę, ponieważ liczyły, że ustępując w tej kwestii zapobiegną znacznie dalej idącym żądaniom. Premier Neville Chamberlain po wylądowaniu w Anglii z dumą wymachiwał przed zebranymi tłumami egzemplarzem Układu z Monachium, a jego oświadczenie „przynoszę wam Pokój” powitane było okrzykami radości. Wszyscy chyba wiemy, że radość ta okazała się bardzo krótkotrwała. Zgodnie ze starym przysłowiem, że „jak dasz palec, odgryzą ci całą rękę”, Hitler nie zadowolił się Sudetami i już rok później rozpoczął swoją ofensywę atakiem na Polskę, następnie podporządkowując sobie lub zajmując większość europejskich krajów.

Atak na Polskę odbył się według aż za dobrze nam dziś znanego scenariusza. Przebrani w polskie mundury niemieccy komandosi zaatakowali niemiecką stację radiową w Gliwicach, co pozwoliło Niemcom na ogłoszenie, że atak na Polskę jest wynikiem antyniemieckich działań i ma na celu obronę bezpieczeństwa Rzeszy… Po raz kolejny związani z Polską międzynarodowymi umowami sprzymierzeńcy z obu stron kanału La Manche nie byli zainteresowani wypełnianiem postanowień międzynarodowych umów, bo zrzucanie ulotek oraz wystawianie tablic z napisem „prosimy nie strzelać” na granicy niemiecko-francuskiej trudno nazwać konkretnymi działaniami. Z drugiej strony – pomimo poniesionej w kampanii wrześniowej klęski – Polacy wywiązali się ze swojej części zobowiązań, grając znaczące role tak w obronie Francji i Wielkiej Brytanii przed niemiecką agresją (bo, jak można było się spodziewać, siedzenie cicho nie zapewniło ani Francuzom, ani Brytyjczykom bezpieczeństwa) jak i w innych działaniach aliantów – Armia Polska walczyła praktycznie na wszystkich frontach II wojny światowej. Nie przeszkodziło to Brytyjczykom na ponowne zignorowanie międzynarodowych ustaleń i na konferencji w Jałcie, zwanej często w anglojęzycznej literaturze Western Betrayal, czyli Zdradą Zachodu, pozostawili Polskę i inne kraje regionu na pastwę stalinowskiego ZSRR.

Dlatego właśnie na miejscu Ukrainy nie pokładałbym zbytnich nadziei w reakcji Zachodu. Nie ma co liczyć na żadne akcje ze strony Wielkiej Brytanii, no może poza paroma przemówieniami „wyrażającymi najwyższe oburzenie” i manifestacjami pod rosyjską ambasadą. Manifestacjami zresztą dość nielicznymi, bo Brytyjczycy bardzo szybko stracili zainteresowanie sytuacją na Krymie i nawet w BBC4 informacje dotyczące konfliktu musiały ustąpić miejsca relacjami z procesu Oskara Pistoriusa.

Drugim z gwarantów bezpieczeństwa państwa ukraińskiego jest Ameryka. Oczywiście i tu pojawiają się słowa potępienia: John Kerry powiedział na przykład, że w XXI wieku nie można zaakceptować XIX-wiecznego zachowania, jakim jest najeżdżanie na inny kraj na podstawie zmyślonych pretekstów. Bardzo mnie to rozbawiło, biorąc pod uwagę, że właśnie tak zaczęła się amerykańska interwencja w Iraku.

Trzecim gwarantem bezpieczeństwa Ukrainy jest Rosja. Inne państwa nawet jeśli chciałyby coś zrobić, nie mają żadnych szans w starciu z Moskwą. A zwyczajnym ludziom pozostają demonstracje, happeningi, oburzone wpisy na Twitterze i ckliwe obrazki na Facebooku. Dlatego jeśli chodzi o sytuację na Ukrainie, jestem raczej pesymistą. Jak uczy nas historia, międzynarodowe traktaty są gówno warte. Wielcy tego świata i tak poustawiają sobie granice, nie w zależności od międzynarodowego prawa i umów, a jedynie na podstawie tego, kto w danej chwili jest silniejszy i czy inni mają interes w stawaniu mu na drodze. Pozostaje tylko pytanie: kto będzie następny?


Tekst ukazał sie w portalu gazetae.com

Fotografia: domena publiczna

Comments

comments