Świat żyje rewelacjami stopniowo, uwalnianymi przez Edwarda Snowdena, o wyrafinowanym technologicznie programie inwigilacji tak wrogów jak i „przyjaciół” USA. W Internecie rekordy popularności biją zdjęcia naszej planety, zrobione z orbity przez kanadyjskiego astronautę. Kosmonautka z przeciwnego końca Pacyfiku poprowadziła z kosmosu lekcję dla setek tysięcy chińskich uczniów. Dla niektórych jednak ważniejsze są wydarzenia, które mniej mają wspólnego z nauką.
Na przykład, do naszego kraju zawitała w swojej międzynarodowej wędrówce nie byle jaka gwiazda. Nie jakaś Lady Gaga czy Metallica, żaden Nigel Kennedy ani nawet Stephen Hawking, ale prawdziwy święty! Ksiądz Jan Bosko, bo o nim mowa, w ramach przygotowań do swoich urodzin odwiedza pięć kontynentów, zaglądając do krajów, w których działają Salezjanie. Pielgrzymka jest z pompą, bo to też nie byle jaka okazja – urodziny będą dwusetne. Tak, nie przesłyszeliście się: ksiądz Bosko nie żyje od 125 lat. Jednak to nie cuda umożliwiają mu takie peregrynacje ale zwykłe przyziemne rzemiosło. Co prawda po odkopaniu jego zwłok próba wybielenia chemicznego skóry zakończyła się całkowitym zniszczeniem ciała, ale od czego specjaliści z branży, w której sławę zdobyła Madame Tussaud? Resztki przeżartych chemią zwłok umieszczono w woskowej figurze świętego, a tą zamkniętą w szklanej urnie umieszczono w bazylice w Turynie. Kilka lat temu nastąpiło rozmnożenie świętego, ale bynajmniej nie cudowne. Po prostu wykonano kopię woskowej figury, do której tym razem włożono rękę, którą wcześniej odcięto zmarłemu. Dla chcących ucałować rękę świętego mam jednak złe wiadomości – materiał organiczny zamknięto w szczelnej metalowej kasetce…
Na szczęście dla tych, którzy poszukują jakiegoś materialnego sposobu na przybliżenie się do kwestii eschatologicznych, zawsze pozostaje wizyta w kaszubskim sanktuarium, znanym (ostatnio – dzięki internetowi – bardzo szeroko) z tradycji pokłonów feretronów. Są to święte dwustronne obrazy, umieszczone na nosidłach, które często można spotkać na procesjach z okazji Bożego Ciała. W Wejherowie nie tylko je się dostojnie niesie, ale „oddają one pokłony”, co w praktyce sprowadza się do dość pociesznego dla postronnego obserwatora wymachiwania nimi na cztery strony świata. Tradycja ta obecna jest tam od kilkuset lat i choć sensu w niej nie widać, kontynuuje się ją z wielkim namaszczeniem – no bo to w końcu jest tradycja. Na myśl przychodzi mi jakże trafny komentarz Billa Mahera z jego filmu o religii, w którym porównuje religię do paleolitycznej figury na zboczu pewnego angielskiego wzgórza, przedstawiającego nagiego mężczyznę z gigantycznym penisem. Nikt nie wie, skąd on się tam wziął ani co oznacza, ale lokalna ludność od setek lat pielęgnuje trawę, utrzymując kształty (wliczając te nieprzyzwoite) widoczne z daleka. No i tak to już jest z tymi tradycjami – jedni spędzają na Wielkanoc na Filipinach, gdzie dają się przybijać gwoździami do krzyży, inni odmawiają jedzenia mięsa ze zwierząt, które zarżnięte są w sposób zmniejszający ich cierpienie do minimum, jeszcze inni koszą trawę wokół gigantycznego penisa – wydaje się że w takim towarzystwie zabawne wymachiwanie świętymi obrazami to naprawdę nieszkodliwy i w sumie sympatyczny folklor.
No ale niestety, oglądając dostępne w internecie filmiki z tańca feretronów nie sposób nie zauważyć, że wymachiwanie świętymi obrazami wymaga tężyzny fizycznej. Co ma zatem zrobić ktoś, komu stan zdrowia nie pozwala na taki wysiłek? I tu po raz kolejny z pomocą rusza Kościół Katolicki. Otóż już szóstego lipca na Stadion Narodowy w Warszawie przybędzie ojciec John Baptist Bashobora z diecezji Mbarara w Ugandzie. Ów charyzmatyczny kaznodzieja znany jest nie tylko ze swych porywających kazań, ale także jako renomowany uzdrowiciel (co prawda korzystanie z uzdrowicieli jest wg katolickich hierarchów grzechem, ale ten jest „swój”, więc OK). Mniej oficjalne źródła posuwają się nawet do przypisywania mu licznych przypadków zmartwychwstań. Wejściówki na imprezę nabyło już kilkadziesiąt tysięcy ludzi… Pozostaje tylko mieć nadzieję, że z okołochrześcijańskich wierzeń Afrykańskich importować będziemy tylko uzdrowicieli a nie na przykład oskarżanie niewinnych dzieci o bycie wiedźmami i wypędzanie z nich złych duchów poprzez bicie i zadawanie im cierpień, jak ma to coraz częściej niestety miejsce wśród imigranckiej społeczności afrykańskiej w Anglii…
A ja siedzę sobie w domu przed komputerem i chłonę. Tu podbój kosmosu, tam podróżujące po świecie zwłoki. Tu badania nad ciemną materią, tam manipulowanie ciemnym tłumem. Tu redaktor Terlikowski snuje swoje wizje społeczeństwa rodem ze średniowiecza, tam Edward Snowden maluje obraz świata rodem z powieści science fiction. A ja zaczynam czuć się jakoś nieswojo i zastanawiam się, czy to świat zwariował, czy to ja mam pierwszą fazę schizofrenii? A jeśli tak, to czy powinienem udać się na leczenie do doktora medycyny, czy na wypędzanie duchów do doktora po Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, takiego jak ojciec Bashobora…
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com
Grafika: autor nieznany.