W czym żołnierz jest lepszy od śmieciarza?

Małym brzdącem za komuny będąc, miałem przyjemność bycia nauczanym w szkole, jak szlachetną i potrzebną profesją jest żołnierz, i jaki to zaszczytny obowiązek obrony ojczyzny. Niedawny wywiad z weteranem z Iraku zaowocował burzliwą dyskusją na forum, w której znaczna część czytelników nie zgadzała się z tezą, że polscy weterani z wojen w Iraku i Afganistanie to bohaterowie, w czym zdawała się mieć poglądy podobne do moich. Dziś kiedy oglądałem sceny z Egiptu po raz kolejny zacząłem się zastanawiać: co to znaczy być żołnierzem?

640px-HK_Sheung_Wan_Bridges_Street_Waste_Market_n_Collection_truck_FUSO_1Kiedy byłem drużynowym harcerskim, w moim szczepie aktywnie działało kilku instruktorów, będących jednocześnie studentami wrocławskiej Wyższej Szkoły Oficerskiej lub zwyczajnie sympatykami wojskowości. Niejednokrotnie dyskutowaliśmy o byciu żołnierzem i choć wszystko odbywało się przyjaźnie i kulturalnie, ze strony kilku z nich (szczególnie tych, którym nie dane było spełnić marzenia o zostaniu żołnierzem) wyczuwałem wobec mnie pewną pogardę, ponieważ nie kryłem się z moimi poglądami oraz tym, że nie zamierzam wypełniać – obowiązkowego wtedy jeszcze – zaszczytu obrony ojczyzny. To w ich oczach czyniło mnie kimś gorszym. Bo przecież każdy z nas nie raz słyszał, że to właśnie wojsko robi z chłopca mężczyznę. Ale czy aby na pewno?

W mojej wizji mężczyzna to ktoś, kto jest samodzielny, odpowiedzialny, sam decyduje o swoim życiu i nie polega na innych, jeśli chodzi o sądy na ważne tematy. A już na pewno nie podejmuje działań bez przemyślenia ich konsekwencji, bo konsekwencje swoich działań w pierwszej kolejności ponosi on właśnie. Tymczasem sama idea żołnierza, który nie jest od myślenia tylko od przestrzegania dyscypliny i wykonywania rozkazów, który zaczyna od bycia pomiatanym przez wszystkich szeregowcem jest właśnie całkowitym zaprzeczeniem mojej wizji męskości. Bycie czyimś pionkiem w szerszej grze, której nawet nie próbuje się zrozumieć, przy jednoczesnej możliwości robienia rzeczy całkowicie nieakceptowalnych w normalnym życiu, bez ponoszenia za nie konsekwencji to – jak dla mnie – wręcz idealna oferta pracy dla psychopaty.

Ktoś może powiedzieć, że przesadzam z tym brakiem konsekwencji, ale czy na pewno? Amerykański żołnierz mordujący niewinnych cywilów w najlepszym razie posiedzi trochę w więzieniu, po długich bojach sądowych (i to w sądzie amerykańskim, bo Stany, jak zwykle uważają, że są ponad takie pierdoły jak międzynarodowe trybunały do spraw zbrodni wojennych), w warunkach jakie zamordowani przez niego często uważaliby za luksusowe. Oczywiście jest to tylko bohater, który z powodu trudów swojej profesji zbłądził i należy mu się współczucie. Co innego, gdyby postawił się przełożonym – jak taki np. Snowden. Wtedy bohaterska Ameryka zrobi wszystko, żeby dobrać mu się do skóry. Mam wrażenie, że amerykański żołnierz ponosi znacznie większe konsekwencje, jeśli w wirze walki odmówi wykonania rozkazu, niż jeśli zgwałci parę przypadkowych kobiet

Jeśli jednak obywatel najechanego przez amerykańskich wojaków i ich przydupasów (także niestety z Polski) kraju postanowi się bronić i odda kilka strzałów w kierunku najeźdźcy, karą jest natychmiastowe nakierowanie w to miejsce drona (źródło: ciekawy reportaż który słyszałem niedawno w BBC4). I dobrze mu tak, bo to wredny terrorysta. Życie żołnierza przeciwnej strony, ups, przepraszam, wartość siły żywej przeciwnika jest znikoma. W jaki sposób takie podejście ma uczynić świat lepszym nie bardzo potrafię sobie wyobrazić.

No ale wróćmy do tej idei szlachetnego żołnierza… Na filmie z Egiptu widzimy człowieka, który czysto mechanicznie stoi na dachu i strzela do nieuzbrojonego tłumu.

Robi to z taką samą beztroską, jak stojący obok niego mężczyzna celujący w tłum obiektywem kamery. Przyjrzyjmy się mu nie jako maszynie do zabijania, ale jako człowiekowi. Dlaczego on to robi? Bo taki dostał rozkaz? Wykonanie takiego rozkazu, to jak dla mnie zaprzeczenie idei bycia szlachetnym. Dlaczego więc taki rozkaz wykonuje? Bo boi się odmówić? W gruzach właśnie legło założenie, że żołnierz musi być odważny. Przykro mi Piotrek i inni moi wojskowi przyjaciele, ale ja patrząc na ten film nie widzę ani profesjonalisty wojskowego, ani obrońcy ojczyzny, ani szlachetnego i odważnego mężczyzny, którym stał się ów ciapowaty chłopak po tym, jak go powołali do wojska. Ja tam widzę zwykłego dupka, zabijającego z zimną krwią, bo świadomego tego, że nie poniesie za to konsekwencji, jakie poniósł by każdy z tych, do których tak ochoczo strzela, gdyby to oni postanowili otworzyć ogień do tłumu manifestantów.

Owszem, można powiedzieć, że nie widzę całości obrazu. Ktoś może powiedzieć, że może w szerszym zarysie dzięki temu, że dziś zastrzeli się kilku manifestantów uniknie się większego rozlewu krwi jutro. Ale czy ten ktoś tak samo chętnie powiedziałby to postrzelonym cywilom?

Nie mówię, że armia jest niepotrzebna. Ale rolą armii jest obrona. Nie atak, nie prewencja, nie „militarne zapobieganie” i nie „wszczynanie wojen o pokój”. Wojna w Afganistanie, Iraku, Wietnamie, Korei – można poruszać się wstecz po osi czasu tak długo, jak na to ma się ochotę i wciąż pojawiać się będą przykłady – nie rozwiązała jeszcze żadnych problemów. Najwyżej zastępowała jednych opresorów innymi, podczas gdy większość ludzi na dole ponosiła tylko tragiczne konsekwencje działań wojennych. Pół biedy jeszcze, kiedy jak w dawnych czasach na polach bitew tłukła się szlachta i zaciężne rycerstwo, rozwiązując w ten sposób swoje spory. Wraz z pojawieniem się pomysłu, aby za mięso armatnie służyli przypadkowi, niczym nie zainteresowani ludzie – czyli kiedy pojawiła się idea armii z poboru – zaistniała potrzeba prania mózgów. Mechanizm wmawiania ludziom, że wojna jest w ich interesie bezbłędnie opisał Jaroslav Hašek w swoim arcydziele o Wojaku Szwejku. A dziś sprawa została postawiona na głowie kompletnie.

Dziś armia to cały sztab profesjonalistów o mózgach wypranych tak jak Janusz Raczy, weteran z wywiadu w Gazecie Wyborczej, a często znacznie bardziej, przekonanych o niezbędności tego, co robią. Jednocześnie ów sztab profesjonalistów zainteresowany jest głównie własnym bezpieczeństwem, bo dziś żołnierz to zawód jak każdy inny – niedawno rodziny brytyjskich żołnierzy, którzy zginęli na polu bitwy otrzymały odszkodowania, ponieważ zapewniony im sprzęt nie spełniał wymogów BHP. Skrajnym przypadkiem są operatorzy dronów, którzy siedząc sobie bezpiecznie w ciepełku przed ekranem komputera decydują jednym kliknięciem o życiu i śmierci ludzi oddalonych od nich o setki kilometrów. A w poczekalni już są całkowicie zautomatyzowane drony, które nie będą potrzebowały człowieka do podejmowania takich decyzji. Ostatnia szansa na to, że w wytresowanym pilocie drona obudzą się jakieś resztki człowieczeństwa zostanie w ten sposób zaprzepaszczona. Drony będą sobie latały po świecie, przekonane w 100% o słuszności tego co robią, bo tak będą zaprogramowane. A tymczasem gdyby wydatki na zbrojenia przeznaczyć na jakiś bardziej przydatny dla ludzkości cel, moglibyśmy już zacząć terraformować Marsa, zapewniając ludzkości alternatywny dom na wypadek zderzenia naszej planety z asteroidą.

Owszem, dopóki istnieją wojownicze reżimy, spory graniczne i islamscy terroryści, potrzebujemy armii. Tak samo jak potrzebujemy kanalizacji. Ale tak jak kanalizacja nie jest od tego, żeby obrzucać gównem tych, których nie lubimy, tylko żeby sprawnie odprowadzać ścieki, żebyśmy w naszych domach mieli czysto i pachnąco, tak armia nie jest po to, żeby wojowała ze wszystkimi których nie lubimy, tylko po to, żeby stała w gotowości bronić nas przed tymi, którzy chcą wojować z nami (albo np. chronić nas przed powodzią). I nie, wojowanie z niewykształconymi wieśniakami na jakimś zadupiu w Afganistanie to nie jest obrona nas, bo nas tam wcale nie ma. Grupka fanatycznych Talibów wymachujących kałasznikowami i przemierzających azjatyckie bezdroża na pace przerdzewiałego pick-upa to dla nas żadne zagrożenie. Choćby na głowie stanęli nie dostrzelą do Europy ze swojej, pamiętającej czasy radzieckiej inwazji, bazooki. Prawdziwym zagrożeniem są lokalni ekstremiści, tacy jak zabójcy z Woolwich. Najeżdżając kolejne islamskie kraje nie spowodujemy, że oni znikną, a wręcz przeciwnie. Powinniśmy im pokazać: „zobaczcie, nie mieszamy się w Wasze sprawy i szanujemy Wasz styl życia. Tego samego oczekujemy od Was”. Tylko rozmowa i traktowanie partnerów jak równych nam może przynieść rozwiązanie.

Jeśli ktoś jednak wciąż sądzi, że najlepsze są rozwiązania militarne, na zakończenie kolejna anegdotka z mojej kariery instruktora harcerskiego. W naszym szczepie wśród drużynowych byłem czarną owcą, ponieważ mierziły mnie bardzo wszelkie przejawy wojskowej dyscypliny. Moi wojskowi koledzy z pogardą patrzyli na moje podejście, bo przecież bez dyscypliny ani rusz. Jednak kiedy przyszło co do czego, to na obozie ja podchodziłem do namiotów mojej drużyny i mówiłem głosem nieco głośniejszym niż zwykle „Wilki, zbiórka”. Dzieciaki wychodziły z namiotów i zbierały się wokół mnie w sposób ułatwiający mi szybkie policzenie ich i wnet udawaliśmy się na obiad, kąpielisko czy też w inne miejsce którego celem była dana zbiórka. Przez ten czas moi wojskowi koledzy spędzali niezliczone minuty na musztrowaniu swoich „podwładnych”:„W DWUSZEREGU ZBIÓRKA! RAZ… DWA… DWA I PÓŁ… WRÓĆ! KOWALSKI, CO TAK WOLNO, ZA KARĘ 10 POMPEK.” Pewnego dnia jeden z drużynowych z innego szczepu obserwujący nasze diametralnie różne metody zapytał mnie, w czym tkwi moja tajemnica, że moje dzieciaki wychodzą z wody migiem na dźwięk gwizdka ratownika, a te z bardziej „militarystycznych” drużyn pomimo licznych karnych pompek i przysiadów wciąż mają problemy ze sprawnym opuszczeniem kąpieliska. Odpowiedź była prosta: Ja moim wytłumaczyłem dlaczego ważne jest, aby szybko wyszli i ustawili się w szeregu: ratownik musi ich szybko policzyć, bo w przypadku kiedy ktoś np. utknął pod pomostem i nie mógł się wynurzyć, każda sekunda ma znaczenie. Oni nie wychodzili dlatego, że im się kazało, tylko dlatego, że rozumieli dlaczego sprawne wyjście jest ważne dla bezpieczeństwa każdego z nich.

I tak to właśnie jest. Dyscyplina i wykonywanie rozkazów nigdy nie prowadzi do niczego dobrego, bo jak pokazał słynny eksperyment profesora Zimbardo, mechanicznie wykonując powierzone im zadania ludzie zapominają o tym, że są ludźmi. „Wykonywaliśmy rozkazy” to było najczęstsze wyjaśnienie tej grupy studentów z eksperymentu więziennego, którym przypadła funkcja strażników i którym wystarczyło kilka dni na to, aby znęcać się nad swoimi kolegami do takiego stopnia, że musiano przerwać eksperyment. „Wykonywaliśmy rozkazy” to także najczęstsza wymówka zbrodniarzy wojennych – od SS-manów z obozów koncentracyjnych po członków bojówek Ratka Mladića z czasów wojny w Jugosławii.

Być może ten żołnierz z Egiptu strzelający do cywilów jest psychopatą. Być może  jest zwykłą ofiarą tego, że przypadła mu akurat taka funkcja – niczym studenci profesora Zimbardo. Jednego jednak jestem pewien: to, że ten, czy dowolny inny żołnierz, zgodził się wstąpić do armii, nie czyni z niego ani prawdziwego mężczyzny, ani bohatera, ani człowieka szlachetnego. W byciu żołnierzem nie ma nic uświęcającego, to jest po prostu jedna z tych brudnych robót, które ktoś musi wykonywać – takich jak śmieciarz, preparator zwłok czy operator szambiarki. Różnica polega na tym, że w odróżnieniu od firm śmieciarskich, zakładów pogrzebowych czy wodociągów i kanalizacji, armie próbują ustawić świat pod wyłącznie swoje potrzeby.


Tekst ukazał się w magazynie gazetae.com
Foto: Bedgeska, Wikipedia
(domena publiczna)

 

Comments

comments