Jeżeli jest tak źle, to dlaczego jest tak dobrze?

Gdzie się nie obrócić, wszyscy zdają się mieć to samo zdanie: polskie drogi to dziura na dziurze, polscy kierowcy to dzicz, a przez to jazda po kraju naszym ojczystym to droga przez mękę. Sam przed emigracją zgadzałem się z tym poglądem, a po przenosinach na Wyspy każda wizyta w kraju powodowała szok kulturowy… Ale też widziałem pewną poprawę. Niedawno odwiedziłem Polskę po dłuższej nieobecności. A tak się składa, że przez ten czas jestem bogatszy o wiele drogowych doświadczeń – przez ostatnie dwa lata zjeździłem służbowo całą Europę od Norwegii po Italię i od Ljubljany po Uig na wyspie Skye. Postanowiłem zatem przyjrzeć się sprawie uzbrojony w szeroki materiał porównawczy.

IMG20100909_005Okazja nadarzyła się tuż po przybyciu do kraju: jako pasażer miałem okazję przemierzyć drogę z Wrocławia do Międzygórza. Był piątkowy wieczór, na drogach bardzo intensywny ruch. Spodziewałem się tragedii. A okazało się, że nie było tak źle: droga równa, szeroka, w wioskach chodniki, jeśli chodzi o organizację ruchu, to jedyne pretensje można by chyba mieć do nadmiaru znaków tu i ówdzie. A użytkownicy? Ruch spokojny, legendarna polska „sraczka-wyprzedzaczka” sporadycznie dotyka pojedynczych kierowców, podróż raczej płynna z równą prędkością 60-80 km na godzinę. Jedynie dwóch kretynów wyprzedzało w niedozwolonych miejscach – myślę, że na trasę tej długości nie odbiega to znacznie od europejskiej średniej. Owszem, lepiej by było, gdyby była tam autostrada, ale nie ma. Uważam jednak, że jak na zwykłą szosę, o znacznie przekraczającym jej możliwości natężeniu ruchu, było całkiem przyzwoicie. A podobno DK 8 na tym odcinku to najgorsza droga na Dolnym Śląsku. Jeśli to jest najgorsza droga, to widać na Dolnym Śląsku jest super.

Podzieliłem się tymi obserwacjami z przyjaciółmi. Dowiedziałem się jednak, że moje obserwacje są niemiarodajne, bo Dolny Śląsk jest wyjątkowy, i że jak chcę zobaczyć prawdziwą Polskę, to powinienem pojeździć po Mazowszu albo Małopolsce. Cóż – ze mną jak z dzieckiem. Pożyczonym samochodem udałem się na większą wyprawę. I tak niepozornym Punto z kratką wyjechałem w środowy poranek z Wrocławia do Krakowa. Podróż autostradą z prędkością 140 km/h przebiegała bardzo spokojnie. Wyprzedzające się TIRy w większości przypadków zdążały się schować zanim do nich dojeżdżałem z nogą zdjętą z gazu, w dwóch przypadkach musiałem leciutko przyhamować. Ciężarówek wyprzedzających się kilometrami, na które tak narzekają użytkownicy internetowych for dla kierowców nie zaobserwowałem. Była jednak pewna grupa kierowców która zapewne często musi hamować, gdy przed koła wjedzie im znienacka wyprzedzający kolegę TIR. Dziwnym trafem jest to ta sama grupa, która kiedy jadę 140 km/h lewym pasem, wyprzedzając wolniejsze, siedzi mi 50 cm od zderzaka i mruga na mnie długimi po czym, kiedy wreszcie skończę swój manewr wyprzedza mnie pokazując parę obscenicznych gestów, a w chwilę później znika za horyzontem…

Do Krakowa zajechałem starą drogą przez Jaworzno, Trzebinię i Zabierzów w godzinach wczesno-wieczornych (17:00-18:00). Mały korek tuż przed wjazdem do miasta – akurat trafiłem na powrót ludzi z podmiejskich terenów biurowych do domów – został mi wynagrodzony płynnym przejazdem przez cały Kraków aż w okolice ulicy Nowohuckiej. Nowo pobudowane estakady i organizacja ruchu znacząco ułatwiały jazdę. Byłem pod prawdziwym wrażeniem tego, ile się buduje – mój Wrocław dorobił się obwodnicy autostradowej i śródmiejskiej, miasta zza remontów prawie nie widać, dziurawa poniemiecka kostka to na głównych drogach już prawdziwa rzadkość… Zmiana diametralna. Po Krakowie też spodziewałem się najgorszego, nauczony doświadczeniem sprzed lat a tu też piękna obwodnica i zmodernizowane drogi w samym mieście… Może jednak te Tuskowe hasła „Polska w budowie” to nie była tylko propaganda? „No ale to przecież są miasta w których będzie odbywać się Euro” – ostudził mój entuzjazm znajomy – „wyjedziesz poza główne trasy to dopiero zobaczysz, jaki tu jest Meksyk”.

Żądny owych obiecanych wrażeń następnego dnia o świcie wyruszyłem w Beskid Sądecki. Obrałem trasę przez Wieliczkę, Gdów i Łapanów, aby w porze obiadowej zajechać do celu – w okolice Limanowej. Droga kręta, wijąca się przez wioski i miasteczka, przeważnie o dobrej nawierzchni. Na części trasy nawierzchnia była wąska, spękana i wyboista, ale nie było tam nic, na czym można by np. urwać koło – nierówności to były a nie dziury. Zaryzykuję znów twierdzenie, że nie było to nic, czego nie można by spotkać na drugo- i trzeciorzędnych drogach nawet w bogatszych krajach Europy Zachodniej – zdarzyło mi się jeździć po znacznie gorszych nawierzchniach w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech. Wariatów drogowych nie stwierdzono, ciężarówki sygnalizowały kierunkowskazami możliwość wyprzedzania. Widać, że dzięki temu, że nasza branża transportowa wozi całą Europę, nasi szoferzy nabrali nieco obycia. Pora chyba wypuścić tam także kierowców Kamazów, wożących żwir z kamieniołomu na budowę, bo tym jeszcze brak kultury – ignorując zakazy urządzili sobie skrót przez wioskę moich przyjaciół kompletnie demolując lokalną ścieżynkę… Sądząc jednak po ilości prowadzonych w okolicy robót drogowych wkrótce będzie to jedyny problem w okolicy – tam praktycznie wszystko albo rozkopane, albo świeżo oddane do użytku. Równe asfaltowe drogi, wygodne chodniki, wioski oświetlone latarniami – a więc remontuje się nie tylko te miejsca, w których można spodziewać się piłkarskich kibiców…

Spędziwszy miło czas w gościnnych progach udałem się w trasę powrotną. Tym razem przegapiłem skręt na sprawdzoną uprzednio trasę, postanowiłem więc dociągnąć do Bochni i zobaczyć jak się tam sprawy mają. „Stara” krajowa czwórka to oczywiście kompletna masakra, jeśli chodzi o relacje pomiędzy standardem drogi i natężeniem ruchu, więc przez większość czasu do nowej autostrady była to jazda w ślimaczym tempie lub po prostu start-stop. Jednak sama droga przyzwoita – równa, szeroka, z wygodnymi przejściami dla pieszych i innymi wynalazkami. Tak znany nam wszystkim schemat „dwa pasy + szerokie pobocza” znany także jako „wirtualny pas do wyprzedzania na trzeciego” coraz częściej ustępuje miejsca tzw. systemowi 2+1 – to znaczy na drodze przez pewien czas są dwa pasy w jednym kierunku a pojedynczy w przeciwną a po kilku kilometrach sytuacja się odwraca. Liczne urządzenia podwyższające bezpieczeństwo tak okolicznych mieszkańców – np. mrugające wysepki na przejściach dla pieszych – jak i kierowców przemierzających tą trasę – np. liczne tablice świetlne z informacjami o warunkach na drodze (bardzo pomocne, gdyż w kilku miejscach droga była już oblodzona – wracałem wieczorem a temperatura była ujemna) występują tam w ilości rzadko spotykanej nawet w zachodniej Europie. Ale też z drugiej strony – gdzie w Europie cały ruch tranzytowy odbywa się średniowiecznym gościńcem przez miasteczka i wioski? Przecież tam większość ciężaru biorą na siebie autostrady.

Autostrada zaczyna się już na długo przed Krakowem. Więc na szczęście wleczenie się z prędkością traktora kończy się szybko i znowu możliwa jest kulturalna jazda. Kraków omijamy obwodnicą, która jest nieco zatłoczona, ale za to dociągnięta aż do wylotu na Olkusz (nie lubię płatnego odcinka A4, wiecznie odbywają się tam jakieś remonty). Na wylocie na Olkusz – znowu we znaki daje się różnica kulturowa – „nauczyciele” blokują lewy pas, skutecznie uniemożliwiając jazdę na zamek błyskawiczny, a zniecierpliwieni tubylcy, chcący skręcić w lewo omijają korek po pasie wyłączonym z ruchu… Lecz to tylko chwila – moment później znowu płynna jazda jednopasmówką do Olkusza – dość przyjemna pomimo bardzo gęstego ruchu – potem standardową „Gierkówką”, na której tylko kilka razy musiałem zatrzymać się na światłach i potem ponownie autostradą do Wrocławia. Na całej tej trasie tylko jedna niebezpieczna sytuacja wynikła z nieuwagi kierowcy rodzinnego vana. Tu chyba znowu nie mamy się czego wstydzić…

No i co wynika z tych moich obserwacji? Cóż, na podstawie tak małej ilości danych raczej trudno wyciągać ogólne wnioski. Ja jednak pozwolę sobie na to nadużycie i zaryzykuję kilka twierdzeń. I tak po pierwsze: wiadomo, że nie da się przeskoczyć półwiecznych zaległości, i że natężenie ruchu na naszych drogach wciąż przekracza ich możliwości, ale nawet na tych gorszych da się przyzwoicie jeździć z prędkościami porównywalnymi do jazdy po drogach tej samej klasy na Zachodzie. Wydaje mi się, że problem z gorszymi średnimi prędkościami nie wynika z tego, że mamy gorsze drogi lokalne, tylko zwyczajnie z tego, że nie mamy wystarczającej sieci dróg ekspresowych i autostrad.

Po drugie: podczas całego pobytu “nadziałem” się tylko na kilka chamskich zachowań na drogach, w 100% w wykonaniu kierowców samochodów osobowych. Zauważyłem też kilka uprzejmych zachowań, które nie trafiły mi się podczas poprzednich wizyt. Owszem, pod względem drogowej kultury także mamy jeszcze wiele do zrobienia, ale obraz „straszliwej drogowej apokalipsy”, jaki można by wysnuć, czytając narzekania uczestników internetowych for dla zmotoryzowanych wydaje się być jaskrawo przesadzony.

Wygląda, że całe to nasze narzekanie jest po prostu jest częścią kultury narzekania i wpisuje się to w szerszy obraz. Moi przyjaciele, oboje w budżetówce, od mojej ostatniej wizyty u nich kilka lat temu wybudowali sobie domek (oczywiście na kredyt), wyposażyli go całkiem ładnie, a przed nim na podwórku stoją trzy samochody. Oczywiście narzekają, że jest bieda. Zapytałem: jak możecie narzekać, że jest bieda, jeśli pracując w tak niedocenianych zawodach (nauczycielka i policjant) stać was na dom i trzy samochody? Odpowiedzieli mi „no ale jeden z tych samochodów to stary gazik który ciągle się psuje”.

Cóż, życzyłbym każdemu takiej biedy, żeby mając na głowie kredyt i małe dziecko, stać go było na trzeci samochód wyłącznie do zabawy, w który ciągle trzeba ładować pieniądze…

Wydaje mi się, że z tymi drogami jest tak, że po prostu tak głęboko wdrukowane mamy, że są do niczego, że aż trudno nam zauważyć, jak szybko sytuacja zmienia się na lepsze. Bo zmienia się, i to w jakim tempie! Choć może potrzeba właśnie spojrzenia z dystansu i rzetelnego materiału porównawczego (a nie tylko nieśmiertelnego mitu, że „w Niemczech to panie tego same autostrady a drogi równe jak tafle szkła, sam nie widziałem, ale szwagier pracował u Niemca i opowiadał”) i dopiero wtedy zaczyna być widać jak jest naprawdę? Ja, żyjąc w Szkocji, dystans mam, jeżdżąc po świcie zdobyłem materiał porównawczy i mówię „drodzy krajanie! Nie jest tragicznie, jest dużo lepiej niż było, a wkrótce ma być jeszcze lepiej!”

A Wy co o tym sądzicie?


Tekst ukazał się w portalu gazetae.com

 

Comments

comments