Z zainteresowaniem przeczytałem wywiad z Januszem Raczym, ciężko rannym w Iraku weteranem zamieszczony na portalu gazeta.pl oraz znajdującą się pod nim dyskusję.
Choć ilość chamstwa, którym obrzuca się owego żołnierza jest przerażająca, nie można nie zauważyć, że wielu z uczestników dyskusji, w mniej lub bardziej kulturalny sposób, wyraża opinię znacznej (jeśli nie większej) części społeczeństwa, która nie powinna zostać pominięta tylko dlatego, że część z dyskutantów nie potrafi zachować się kulturalnie w internecie. Tymczasem sam bohater artykułu, choć początkowo próbował brać udział w dyskusji, nie potrafił uargumentować swoich przekonań i poglądów. Więc choć należy się szacunek za odwagę stawienia czoła internetowym masom, w kwestii merytorycznej nie było o czym rozmawiać.
Na przykład na argument forumowicza, który w kwestii odwagi naszych żołnierzy na misjach zauważa, że przeciwnik wykazuje się większą odwagą, bo idzie do walki mogąc pomarzyć nawet o takim sprzęcie jaki ma polska Armia, a pomoc medyczną na poziomie takim jaki otrzymał bohater artykułu to dla niego mrzonka, pan Janusz odpowiada linkiem do artykułu o tym, że muzułmanin skrzywdził dziewczynkę… To jest dyskusja na poziomie “a u Was biją murzynów”, przy czym nic to nie wnosi do dyskusji, tak jak nie wniosłoby do dyskusji nic to, że wśród polskich żołnierzy znajdują się tacy, którzy biją żony.
Na wszelkie krytyczne uwagi na temat obranej przez pana Janusza ścieżki życia czy odmienne poglądy na temat roli naszej armii w międzynarodowych konfliktach, odpowiada on w stylu „znajdź mnie w realu i powiedz mi to w twarz”. Jak słusznie zauważyli niektórzy z jego adwersarzy, przypomina to raczej pogróżki niż gotowość do dyskusji – z czym nie mogę się nie zgodzić, pamiętając z podstawówki często padającą propozycję spotkania się “po lekcjach na solówę”. W ustach osoby, która jest twarzą akcji promującej szacunek dla weteranów takie zachowanie jest co najmniej nie na miejscu i raczej szacunku panu Januszowi nie przysporzy.
Najwyraźniej pan Janusz nie potrafi pogodzić się z tym, że obrana przez niego ścieżka zawodowa i poglądy niekoniecznie muszą odpowiadać wielu ludziom – 10 lat temu ponad trzy czwarte naszych rodaków było przeciwne interwencji w Iraku podczas gdy jej zwolennikami było jedynie 16%.
Jak mówi w wywiadzie pan Janusz, pojechał on do Iraku, bo chciał „spełnić się jako żołnierz”. Niestety dla niego, jego udziałem stał się los dla żołnierza bardzo nieprzyjemny. Jest mi z tego powodu przykro i jestem pełen podziwu dla jego wytrwałości i tego, jak dzielnie stawiał czoła cierpieniom. Ale także rozumiem pielęgniarki, które – jak mówi – twierdziły, że „ma co chciał”. W końcu nikt go do wyjazdu do Iraku nie zmuszał – jechali tam tylko ochotnicy – ani też wojna ta nie była nikomu potrzebna. Bo prawda jest taka, że dla wielu ludzi – wliczając w to mnie – cały ten udział Polski w zagranicznych wojnach jest jednym wielkim błędem.
Nieprawdą jest to, że musimy brać udział dla własnego bezpieczeństwa. Inne państwa naszego regionu udział biorą symboliczny, wiele państw wcale nie angażuje się w takie akcje i jakoś nie widać, żeby od tego, że nasza armia wypruwa sobie żyły (w przenośni, ale jak widać na przykładzie pana Janusza i wielu jego kolegów także dosłownie) na zagranicznych misjach jakoś wzrosło bezpieczeństwo Polski. Śmiem twierdzić, że jest wręcz odwrotnie – mieszkam w Wielkiej Brytanii i miałem w kontakcie z jakąś grupą muzułmańskich ekstremistów mieć okazję zostania obrzuconym stekiem wyzwisk – właśnie dlatego, że żołnierze z mojego kraju tak aktywnie biorą udział w tych wojnach. Podróżujący ze mną Czesi oraz Estonka takiej “przyjemności” nie zaznali. Czy zatem udział Polski w tych wszystkich awanturach zwiększa moje bezpieczeństwo jako Polaka?
Nieprawdą jest, że nasz udział przynosi krajowi polityczne korzyści – padają piękne słowa ale konkretów nie mamy żadnych. Nici z obiecanego eldorado kontraktów na odbudowę Iraku, nici ze zniesienia wiz do eldorado za oceanem, powtarza się przerabiana przez nas od wieków nauka, że wojujemy za innych a potem gó… z tego mamy. Jeśli zaś to, że jesteśmy chętni wdać się w każdą awanturę, żeby nas więksi poklepali po plecach, ma zwiększać nasz prestiż na arenie międzynarodowej, to ja dziękuję za taki prestiż.
Dla wielu ludzi – w tym mnie – sytuacja wygląda tak, że podczas gdy kraj boryka się z poważnymi problemami (o tych ze służbą zdrowia sam pan Janusz, który spędził w szpitalach dwa lata na pewno miałby wiele do powiedzenia), państwo nasze wydaje miliardy na udział w jakichś niepotrzebnych wojnach, które nikomu nie przynoszą nic dobrego, a wręcz przynoszą skutki odwrotne od oczekiwanych (radykalizm islamski nie maleje, standard życia w krajach w których walczyła nasza armia pogarsza się, giną tysiące niewinnych osób itd, itd itd). Jeśli jedyną korzyścią dla mnie, jako dla obywatela, ma być to, że ludzie tacy jak pan Janusz mogą spełniać się jako żołnierze, to dla mnie jest to niewarte ceny uczestnictwa naszego kraju w nikomu niepotrzebnych wojnach. Spełniać się jako żołnierz, to się można w Legii Cudzoziemskiej – jak ktoś lubi, nie obciążając kieszeni podatnika udziałem naszego kraju w wojnach na drugim końcu świata, natomiast znaczne lepsze korzyści szkoleniowe dla naszej armii można uzyskać, wydając pieniądze tu w kraju zamiast topić je w piaskach dalekich krajów. Wystarczy przeczytać artykuł w niedawnej Polityce o tym, jak wygląda sprzęt z którego muszą korzystać nasi żołnierze tu w kraju – bo ten najlepszy oczywiście jeździ na misje – a mimo tego z tego, co mówią żołnierze, nie dawał im wystarczającej ochrony ani za czasów kariery wojskowej pana Janusza, ani dziś. Do tego nie bardzo rozumiem, jakich to umiejętności i doświadczeń nabywają nasi żołnierze na rutynowych patrolach i zaglądaniu do bagażników samochodów na checkpointach, jakich nie mogliby nabyć na odpowiednio skonstruowanym programie ćwiczeń w kraju? Nawet jeśli pewnych umiejętności nie da się nabyć na polskich poligonach, czy warte są one ceny jaką płacimy ładując w międzynarodowe akcje miliardy złotych, nie mówiąc o życiu i zdrowiu naszych żołnierzy?
Wspaniałe jest to, co robi pan Janusz pomagając swoim kolegom rannym na misjach, to że potrafi swoim przykładem dać im nadzieję i wspierać ich i ich rodziny. To jest wszystko super, tym ludziom potrzebna jest taka pomoc, i za to pan Janusz ma mój głęboki szacunek. Ale cała ta akcja marketingowa wokół „dnia weterana” trochę mnie odrzuca. Czy w Polsce nie da się nic zrobić bez wmawiania ludziom, co mają myśleć? Dlaczego mottem akcji jest „szacunek i wsparcie”? Za co konkretnie należy się weteranom ów szacunek? Prawda jest taka, że jest oczywiście smutne, że ci często młodzi ludzie zostali ranni i będą kalekami do końca życia. Ale nie zostali ranni ani dla nas, ani w naszej obronie. Jak widać z cytowanych przeze mnie powyżej badań nie chcieliśmy tej wojny, nie chcieliśmy, żeby jechali na nią nasi żołnierze, nie oczekiwaliśmy od nich, żeby narażali swoje życie i zdrowie, więc nie wiem, dla kogo to robili, ale na pewno nie dla nas.
Oczywiście, wielu żołnierzom może wydawać się, że my którzy tak mówimy (wystarczy zajrzeć na forum aby zobaczyć, że wielu rodaków nie uważa żołnierzy biorącym udział w wojnach w Iraku i Afganistanie za bohaterów, ale za najemników) jesteśmy zwykłymi durniami, którzy nie rozumieją jak ważne są dla Polski te wojny. Ale może właśnie jest odwrotnie? Może to właśnie wielu z nas, podczas gdy pan Janusz i jego koledzy szkolą się w sztuce zabijania i automatycznego wykonywania rozkazów, poświęciło ten czas na studiowanie takich zagadnień jak bezpieczeństwo europy Wschodniej po zakończeniu zimnej wojny, polityka bliskowschodnia czy to, skąd się bierze islamski fanatyzm i jak mu przeciwdziałać? I może my właśnie lepiej rozumiemy to, dlaczego inwazja na Irak okazała się, jak wielu z nas od początku przewidywało, takim fiaskiem?
Wmawianie ludziom tego, co powinni myśleć i kogo szanować nigdy nie wychodzi na dobre. Niech za przykład posłuży Wielka Brytania, gdzie od pewnego czasu wszyscy żołnierze i weterani nazywani są bohaterami. Podobna akcja do tej, jaka organizowana jest z okazji Dnia Weterana nazywa się tu „Help for Heroes” – pomoc bohaterom. W mediach bohaterami stają się już nawet 17 letni kadeci, którzy utonęli gdy podczas ćwiczeń wywróciła im się łódka (co ciekawe, kiedy to samo przydarzy się rodzinie będącej na wakacjach, te same media nie mają żadnych oporów na określanie pechowców „nieodpowiedzialnymi”). I choć w mediach tego nie widać, bo w wielkiej Brytanii na niektóre tematy nie pisze się inaczej niż w zgodzie z obowiązującym duchem politycznej poprawności, żyjąc tutaj nie sposób zauważyć, że wpychanie ludziom do głowy, że każdy w mundurze to bohater często przynosi skutki wręcz odwrotne. Słychać coraz więcej głosów protestów przeciwko dewaluowaniu słowa „bohater”, ci z luźniejszym podejściem do kwestii politycznej poprawności wręcz otwarcie sobie z tego kpią. Może uczmy się na cudzych błędach i darujmy sobie tą propagandę?
Bo na szacunek, to sobie zwyczajnie trzeba zasłużyć. Jak niejednokrotnie mi wmawiano, kiedy nie wyrażałem entuzjazmu dla pomysłu wcielenia mnie do armii, kiedy jeszcze była z poboru, bycie żołnierzem to „służba i zaszczytny obowiązek”. Żołnierz ma służyć narodowi – i za to mu się należy szacunek. Wielu ludzi uważa udział polskiej armii w cudzych wojnach za sprzeniewierzenie się tym ideom i zamianę takiego żołnierza w najemnika do wynajęcia. Ludzie mają prawo do posiadania takiej opinii i kasowanie ich wpisów na forum gazeta.pl tego nie zmieni, a na pewno nie przysporzy weteranom misji poza granicami kraju sympatii.
Nasi żołnierze w naszej trudnej historii niejednokrotnie stawali w obronie wolności naszej ojczyzny. Dziś rzekomo zagrożeniem dla nas są radykalni islamiści – czy może, jak to określa na forum Pan Janusz, „fanatyczne świry z Pakistanu” i trzeba z nimi walczyć z daleka od naszych granic. Nawet jeśli to prawda, to czego Pan Janusz i jego koledzy przed owymi „fanatycznymi świrami” bronili? Czy nie naszej wolności, a więc i wolności do posiadania i wyrażania własnej opinii?
Może pora więc pogodzić się z tym, że choć dla wielu z nas konieczność niesienia pomocy panu Januszowi i jego kolegom, którzy stracili zdrowie w konfliktach zbrojnych gdzieś daleko w świecie jest rzeczą oczywistą, to nie zaakceptujemy doczepiania do tego w obowiązkowym pakiecie „jedynego słusznego poglądu”, że ich udział w owych wojnach był rzeczą konieczną, potrzebną i słuszną.
Powyższy tekst oczywiście podpisuję swoim pełnym imieniem i nazwiskiem, aby pan Janusz nie zarzucił mi, że nie mam odwagi wyrazić swoich poglądów z podniesioną przyłbicą.
Polemika: https://fundacjawip.wordpress.com/2013/11/25/dzien-weterana-dwuglos/
Tekst powstał na stronę Fundacji Wolność i Pokój. a następinie ukazał się także w portalu gazetae.com.