Ja, barbarzyńca, drań i oszust

Barbarzyńca, drań, oszust i jeszcze parę innych epitetów. Tak właśnie widzi mnie swymi pełnymi chrześcijańskiej miłości oczyma biskup Józef Zawitowski. A to dlatego, że pomimo tego, że byłem ochrzczony, odwróciłem się od kościoła podążając ścieżką występku, na której początku jest rezygnacja z modlitwy a na końcu – seks. 

IMG_1444To ostatnie akurat nawet by się zgadzało. Jestem zadowolony ze swojego życia intymnego. Nie wiem tylko, czy nie jest to przypadkowa korelacja, bo znam takich, którzy nie modlili się nigdy a życie seksualne mają niczego sobie. Znam też takich, którzy modlą się non stop, a sądząc po liczebności ich rodziny miłość cielesna także nie jest im obca. Słyszałem także o takich, u których owoce miłości cielesnej pojawiły się długo po tym, jak przyjęli święcenia kapłańskie. W moim przypadku było jednak mniej więcej tak, jak mówi biskup. To właśnie na progu dorosłości odkryłem, że seks jest fajny a Kościół Katolicki i religia jako taka niekoniecznie. Na mojej osi czasu faktycznie zatem zaprzestanie klepania paciorków pokrywa się z rozpoczęciem aktywności innego rodzaju.

Rację ma również prymas Polski apb Kowalczyk mówiąc, że „jeśli uczeń ma opuszczać szkołę z wykształceniem ogólnym, to w tym wykształceniu nie może zabraknąć wiedzy na temat religii i kultury chrześcijańskiej, wśród której wyrósł. W przeciwnym wypadku będzie to wiedza niepełna”. Zgadzam się z nim całkowicie. Tak właśnie jest: na języku polskim przerabia się Biblię i żywoty świętych, historia skupia się głównie na Europie i religia chrześcijańska i jej podboje są jej nieodłącznym elementem… Jednak prymasowi nie o to chodzi, żeby pochwalić stan faktyczny. Biskup Kowalczyk używa tego niewątpliwie słusznego argumentu domagając się tego, aby religia jako osobne zajęcia była przedmiotem obowiązkowym. W świetle tego, że jego oczekiwania wobec nauczania o chrześcijaństwie są już spełnione – kompletna bzdura. Patrząc jednak z punktu widzenia Kościoła wcale mu się nie dziwię, bo pomimo zwiększających się nacisków purpuratów robiących wokół tematu coraz więcej hałasu, rodzice i nastolatkowie, których dotyczy kwestia religii w szkołach coraz śmielej podnoszą głowy. Choć trudno w to uwierzyć jest już w Polsce kilkaset szkół, w których religii nie naucza się w ogóle. Same lekcje religii także, w lwiej części przypadków, są przez uczniów kompletnie lekceważone. Bo i niewielu jest katechetów, którzy są w stanie pracować z młodymi ludźmi, dla których oczywiste jest kwestionowanie wszystkich i wszystkiego, a już na pewno niewielu jest takich, którym udałoby się obronić religię przed dociekliwym, racjonalnym młodym umysłem.

Przeniesienie religii z salek katechetycznych do szkół to paradoksalnie jedna z lepszych decyzji Kościoła w ostatnim ćwierćwieczu. Jedna z lepszych dla jego wrogów oczywiście – bo próba wtłoczenia religii na siłę w głowy młodego pokolenia okazała się być dla Kościoła strzałem w stopę. Nie ma nic lepszego niż przeciętna polska szkolna katecheza, aby wzbudzić w młodych ludziach niechęć do Kościoła jako instytucji. Korzyści jednak zaobserwować będzie można w dłuższej perspektywie – póki co beneficjentem obecnego układu jest wyłącznie Kościół, wyciągający grube miliony z budżetu państwa na pensje dla swoich katechetów. A jest tego trochę – wystarczy policzyć, że w całym cyklu nauczania – od zerówki do matury – przeciętny uczeń będzie miał znacznie więcej godzin religii niż fizyki, chemii, biologii i geografii razem wziętych (sic!).

Zapominając o słowach Jezusa, który mówił, że Bogu co Boskie, ale cesarzowi co cesarskie, przedstawiciele Kościoła nie widzą jednak potrzeby przestrzegania prawa i ustaleń konkordatu w drugą stronę. I tak jest zjawiskiem powszechnym, że to rodzice nie życzący sobie aby ich dzieci uczęszczały na lekcje religii, muszą wypełniać specjalne formularze, choć według prawa  nieuczęszczanie na religię to stan podstawowy i to ci chętni powinni wyrażać takie życzenie. Jak na razie jednak sytuacja w wielu szkołach wygląda tak, że rodzice muszą „wypisać” dzieci z nieobowiązkowych zajęć, na które ich nigdy nie zapisywali, inaczej dzieci będą miały wstawiane w dzienniku nieobecności, co zaważy na ich końcowej ocenie z zachowania. Religijna indoktrynacja jest tak świetnie zorganizowana, że deklaracje w kwestiach pozadoczesnych rodzice muszą składać już w pierwszym dniu szkoły, bo zajęcia odbywają się od razu. Dla porównania, jak relacjonuje moja znajoma, mama pierwszoklasistki, kwestie tak doczesne i nieistotne jak zagadnienie wyżywienia uczniów w formie szkolnych obiadów mogą poczekać. „To się ustali w późniejszym czasie na wywiadówce i się te obiady zorganizuje jakoś od października” – usłyszała podczas spotkania z rodzicami w nowej szkole swojej córki. Na szczęście problemu nie ma z organizowaniem obowiązkowych mszy świętych z każdej możliwej okazji czy rekolekcji w czasie, w którym dzieci powinny się uczyć.

Czasem kiedy obserwuję córkę moich znajomych uczęszczającą do szkockiej szkoły katolickiej, ale już niekoniecznie do kościoła czy na jakieś religijne zajęcia, i nie mającą z tego powodu żadnych problemów zaczynam się zastanawiać, czy coś nie jest tu postawione na głowie? Może to Polska jest państwem wyznaniowym a Wielka Brytania laickim? Szybkie sprawdzenie w konstytucji – nie, w teorii to jednak Polska jest państwem świeckim, a królowa Elżbieta głową państwowego kościoła Wielkiej Brytanii…

Jeden z moich znajomych zwykł zżymać się na grube miliony, które wyciekają z budżetu państwa i kieszeni każdego obywatela na kościelne konta, mówiąc, że Polska jest pod watykańską okupacją. Brzmi śmiesznie, ale podczas gdy Stalin podśmiewał się pytając „ile papież ma dywizji”, jego następcom obserwującym jak pod wodzą Jana Pawła II Kościół współpracuje z opozycją w rozmontowywaniu komunizmu w krajach bloku wschodniego już nie było tak do śmiechu. I faktycznie, jeśli przyjrzeć się sytuacji w kraju naszym ojczystym, wydaje się że do pasożytowania na Polakach, w odróżnieniu od sowieckiego okupanta, instytucjom kościelnym faktycznie nie potrzeba żołnierzy. Komisja majątkowa, armia katechetów i kapelanów utrzymywana z państwowych pieniędzy oraz liczne ulgi podatkowe i zwolnienia z cła czy opłat na ZUS – to wszystko Kościół załatwił sobie bez użycia nawet jednego z tych swoich pociesznych gwardzistów z halabardami. Wszystko to jednak mało, i purpuraci, wspierani dzielnie przez grupę propagandzistów w stylu Tomasza Terlikowskiego, wciąż grzmią o tym, że Kościół w Polsce jest dyskryminowany i powinien mieć jeszcze więcej władzy i przywilejów.

Bo tylko władzy Kościołowi brakuje. Naciski na polityków, tańczących jak im zagra, nie wystarczają do tego, aby zrobić porządek z, jak pogardliwie wierni nazywają osoby pragnące wolności od religii, Palikociarnią. A dopiero wtedy w Polsce zapanuje znowu atmosfera bogobojności, dzieci z rodzinami zamiast oglądać telewizję będą klepać paciorki pod świętymi figurkami i nikt nie będzie rozstawać się z różańcem – bo taką wizję w oparciu o „Chłopów” Reymonta rysuje przed swoimi wiernymi biskup Zawitowski. Ale „Chłopi” to nie tylko nabożeństwa majowe i roraty, to także wyrzucenie staruszki Jagustynki na bruk po tym, jak się zawłaszczyło jej majątek czy Antek Boryna, cudzołożący z własną macochą a potem klepiący paciorki wraz z innymi jak gdyby nigdy nic – i dopiero w tym, pełnym, świetle staje się oczywiste, dlaczego to właśnie świat „Chłopów” tak pociąga biskupa Zawitowskiego. To właśnie w tym świecie pełnym chciwców i hipokrytów wielu duchownych poczułoby się komfortowo.


Tekst ukazał się w portalu gazetae.com

Comments

comments