„Jeśli wlazłeś między wrony, musisz krakać jak i one” – mówi stary ludowy przekaz. Podobno to właśnie w przysłowiach zawierają się mądrości narodu. Ale jak to przystaje do współczesności? Podczas niedawnej wizyty w Warszawie miałem okazję sprawdzić jakie efekty przynosi stosowanie się do owego porzekadła w różnym stopniu i w różnych sytuacjach.
Stopień pierwszy: całkowity konformizm
Czyli samochodowa jazda po Warszawie, w której jak wiadomo tempo życia jest dość szybkie a ograniczenia prędkości traktowane dość swobodnie. Jadąc przepisową pięćdziesiątką, stajemy się zawalidrogami a rozpaczliwe manewry wyprzedzających nas w ostatniej chwili lokalnych kierowców stanowią zagrożenie dla otoczenia. A wystarczy przyśpieszyć do tych 80-90 km/h i już jazda staje się płynniejsza… Oczywiście choć w praktyce się sprawdza, dostosowywanie się do lokalnych zwyczajów w tym przypadku jest moralnie niesłuszne. Na szczęście nie zawsze jest to konieczne…
Stopień drugi: całkowity nonkonformizm
I znowu przykład zza kółka. Lokalnym warszawskim zwyczajem wydaje się być wjeżdżanie na skrzyżowanie przy braku możliwości jego opuszczenia. Moi gospodarze przekonywali mnie, że to jedyna metoda aby pokonać warszawę w godzinach szczytu. Ośmieliłem się jednak mieć inne zdanie. Ignorując klaksony, przejechałem całą Warszawę jak cywilizowany człowiek. W porównaniu do jadącego równolegle po sąsiednim pasie tubylca dojechałem do celu podróży dwa samochody później niż on.
Stopień trzeci: antykonformizm
Z okien budynku w którym się zatrzymałem obserwowałem scenkę rodzajową. Kierowca śmieciarki nie mogącej dojechać do śmietnika kłócił się z kierowcą zaparkowanego częściowo na trawniku auta, który tłumaczył mu, że „w Warszawie niemożliwe jest parkowanie przepisowe, bo za dużo jest tam samochodów”. „Co, ja nie zaparkuję?” – powiedziałem sobie, jak na prawdziwego Polaka przystało. I tak, nie znając miasta, udało mi się w każdym przypadku znaleźć w ciągu kilku minut najwyżej miejsce parkingowe w pełni zgodne z przepisami. I to nie dalej niż 200 m spaceru od adresu pod który musiałem się dostać.
Jak widać zatem prawo o wronach i krakaniu nie jest aż takie uniwersalne. Choć czasem konformizm ułatwia życie, czasem jego przeciwieństwo przynosi niezgorsze, a może nawet lepsze efekty. Wszystkie jednak powyższe przykłady dotyczą przypadków, w których wiadomo jak krakać. Sprawy nieco się komplikują jeśli materia jest bardziej zawiła niż ruch drogowy.
Otóż podczas mojej wizyty w stolicy naszego kraju przechodziłem pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Pod nim, jak to zwykle w okolicach 10. każdego miesiąca brygada Prawdziwych Polaków modliła się pod krzyżem. Wokół nich krążył patriotycznie wyglądający jegomość z tacką na której znajdowały się jajeczka w majonezie, którymi częstował przechodniów. Niektórzy dawali się skusić, inni po prostu odchodzili szybkim krokiem. Gdy pan zaprosił mnie do skorzystania z poczęstunku uległem atmosferze chwili, poczułem nagle przypływ patriotycznego uniesienia i postanowiłem zareagować godnie. Uprzejmie, acz z lekką wyższością w głosie, podziękowałem za poczęstunek dodając, że chętnie bym się skusił, ale nie wiem, czy ów pan nie jest przebranym agentem rosyjskim próbujący osłabić nasz naród podstępnie eliminując jego obywateli poprzez częstowanie ich zatrutymi jajkami. Niestety okazało się, że wbrew najlepszym chęciom nie udało mi się wpasować w klimat a jedynym skutkiem było, że częstujący pan spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby się obraził.
Okazuje się, że kwestia czy krakać czy nie jest całkowicie nieistotna jeśli logika tego krakania jest niemożliwa do zrozumienia.
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com