Kto odpowiada za postrzeganie Polski za granicą?

Za każdym razem kiedy przejeżdzam przez Helensburgh mijam znak oznajmiający “Witamy w Helensburgu – miejscu urodzenia Johna Logie Bairda, wynalazcy telewizji”. Zastanawia mnie jak to jest, że świat łyka bez żadnych wątpliwości anglo-amerykańską narrację historii? Owszem, Brytyjczycy rządzili kiedyś połową świata, nic dziwnego więc, że ich wersja wydarzeń była, i często wciąż jest, uczona w szkołach, ale to chyba nie jest jedyny powód? Dlaczego więc podczas gdy Brytyjczycy uwielbiają chwalić się tym, że są pionierami w praktycznie każdej dziedzinie, nikt nie pamięta pionierów którzy urodzili się w naszej części świata?

Kadry z wczesnego filmu Prószyńskiego

Jak to więc jest, że Szkot jest powszechnie uważany za ojca telewizji? Czy to był jego pomysł? Z pewnością nie, ponieważ wielu pracowało nad tym zagadnieniem już przed nim. Wśród nich – polski wynalazca Jan Szczepanik, któremu w roku 1897 przyznano patent brytyjski na urządzenie które nazwał telektroskopem, czyli aparat do przekazywania kolorowych, ruchomych obrazów na odległość.

Więc może chociaż Baird był ojcem telewizji takiej, jaką znamy dzisiaj? Też niezupełnie. Jego system, opierający się na wirujących kręgach miał bardzo ograniczone możliwości i choć wczesne transmisje BBC używały tego standardu, bardzo szybko okazał się on przestarzałym i został zastąpiony przez telewizję elektroniczną, wynalezioną mniej więcej w tym samym czasie przez Węgra Kálmána Tihanyiego (znaczące jest, że Tihanyui miał problemu z uzyskaniem patentu na swój wynalazek w używającej już systemu Bairda Wielkiej Brytanii…). Nawet wczesne próby Szczepanika były bliższe telewizji, jaką znamy dzisiaj, ponieważ jego urządzenie działało w oparciu o zasadę dzielenia obrazu na piksele poprzez przecinanie go pionowymi i poziomymi liniami…

Choć jednak nazywanie Bairda „wynalazcą telewizji” jest trochę na wyrost, na pewno zasługuje on na uznanie historii za swój wkład w rozwój tego medium. Ale równie, jeśli nie bardziej, na uznanie historii zasługuje Jan Szczepanik, który poza swoim telektroskopem wynalazł także kolorowy film, który wyparło dopiero pojawienie się Technicoloru. To na jego patentach opiera się także kolorowy film fotograficzny spopularyzowany przez Kodaka i Agfę. Opracował on także szeroko używane w swoim czasie urządzenia które umożliwiały kopiowanie wzorów tkanin a nawet obiektów trójwymiarowych. Jednak choć nazwisko Baird znane jest na całym świecie, o Szczepaniku pamięta mało kto nawet w jego własnej ojczyźnie. Czyja to wina?

Polska ma długą tradycję rzucania kłód pod nogi swoim najzdolniejszym synom. Chyba najbardziej jaskrawym przykładem jest tu casus Jacka Karpińskiego, komputerowego geniusza którego mikrokomputer K-202 opracowany w 1971 roku oferował możliwości które pobiło dopiero pojawienie się modelu IBM PC dekadę później. Karierę Jacka Karpińskiego złamali decydenci partyjni, którzy tali na stanowisku że „gdyby coś takiego było możliwe, Amerykanie dokonaliby tego już dawno”. Nic więc dziwnego, że świat nie wierzy w nasze możliwości, skoro my sami nie potrafimy w nie uwierzyć.

Nawet jednak jeśli polski wynalazca odniesie sukces i wypłynie na szerokie wody musi stawić czoła silniejszym od niego. Czescy czytelnicy mogą pamiętać przypadek Hansa Ledwiki i jego Tatry V570 która została skopiowana przez pana Porsche i cały świat zna ją dziś jako Volskwagena Garbusa. Podobny los spotkał Kazimierza Prószyńskiego, pioniera kina któremu nawet bracia Lumière osobiście i publicznie oddali pierwszeństwo. Nie powstrzymało ich to jednak w doprowadzeniu Prószyńskiego na skraj bankructwa licznymi pozwami sądowymi, kiedy okazało się, że w odróżnieniu od nich rozwiązał on problem uciążliwego migotania. W końcu Prószyński zgodził się sprzedać im swój patent za bezcen, a jego rozwiązanie do dziś używane jest we wszelakich projektorach kinowych. Prószyński jednak nigdy nie poddał się i wciąż pracował nad opracowywaniem nowych wynalazków takich jak pierwsza w świecie kamera pozwalająca na filmowanie z ręki. I kto wie, co jeszcze by osiągnął gdyby nie to, że zamordowany został w nazistowskim obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen.

I tu dotykamy kolejnego interesującego faktu: podczas gdy polskie osiągnięcia nie znane są w świecie, inne narody bardzo chętnie przypisują Polakom swoje grzeszki. Najbardziej znanym przypadkiem jest chyba powracająca jak bumerang sprawa określania nazistowskich obozów koncentracyjnych polskimi. Podobnie polskie przejęcie Zaolzia w 1938 jest stosunkowo dobrze znanym faktem na Zachodzie i często używane jest do wykazywania, jakoby Polska działała w zmowie z Niemcami hitlerowskimi, ponieważ powrót Polski na Zaolzie odbył się w tym samym czasie, co zajęcie Czechosłowacji przez Niemcy. Jakoś jednak nie spotkałem się z tym, aby zajęcie Zaolzia przez Czechosłowację 20 lat wcześniej używane było jako przykład tego, że Czechosłowacy działali w zmowie z Bolszewikami, pomimo tego, że Czechosłowacja także wykorzystała fakt polskich problemów na innym froncie. Również udział Słowacji w ataku na Polskę i okupacja jej części, będąca przecież wzorcowym przykładem kooperacji z Nazistami, wydaje się być całkowicie zapomnianym rozdziałem historii.

Słaba pozycja Polski w historiograficznych przepychankach to prawdopodobnie jednak głównie nasza własna wina. To my, Polacy, jako naród, wydajemy się czerpać sadystyczną wręcz przyjemnosć z nieustannego celebrowania naszych porażek. Wzorcowy patriota to ktoś, kto oddał życie za Ojczyznę – na przykład młodociany Warszawski powstaniec. Mamy to tak głęboko wdrukowane, że już nawet samo kwestionowanie, czy Powstanie Warszawskie miało sens, odbierane jest przez wielu za zdradę narodowych wartości i obrazę bohaterów. Skutkiem tego jest fakt, że większości Polaków obchody świąt narodowych nie kojarzą się z radośnymi celebracjami, które są udziałem innych nacji, ale ze składaniem kwiatów na grobach poległych za ojczyznę przy dźwięku wojskowych werbli…

Ma to odzwierciedlenie także w polskiej kinematografii. Tylko ostatnio mieliśmy dwa głośne filmy o Powstaniu Warszawskim. Bardzo silny jest trend rozliczeniowy w których poruszamy mniej chwalebne karty naszej historii takie jak traktowanie autochtonów na „ziemiach odzyskanych” („Róża” Smarzowskiego) czy polskie zbrodnie przeciwko ludności żydowskiej („Pokłosie” Pasikowskiego). Nawet Oskarowa „Ida” Pawlikowskiego dotyka tego ostatniego problemu. Nic więc dziwnego, że pewne kręgi doszukukują się w owych filmach antypolskiej wymowy a teorie spiskowe padają na żyzny grunt. Według nich filmy takie sponsorowane są albo przez Żydowskie lobby, aby odpowiednio nastawić opinię publiczną do nadchodzących pozwów o odszkodowania wobec państwa polskiego, albo też przez Niemców w celu wybielenia się i zepchnięciu na innych odpowiedzialności za holokaust. W zwalczaniu tej ostatniej nie pomaga ciągłe powracanie w zachodnich mediach określenia „polskie obozy koncentracyjne” czy wymowa niemieckiego serialu “Unsere Mütter, unsere Väter” w którym Polacy pokazani są jako żądni krwi antysemici podczas gdy bohaterowie niemieccy kreowani są na ofiary nazizmu…

Oczywiście świat nie jest czarno-biały i Polacy także popełniali zbrodnie podczas wojny, ale jeżeli będziemy skupiać się na wiecznym wypominaniu sobie naszych grzechów podczas gdy inne narody robią wszystko, aby przedstawić się w jak najlepszym świetle, to tak jakbyśmy w tych historiograficznych rozgrywkach grali na własną bramkę, z sukcesem strzelając sobie samobója za samobójem. A przecież to nie jest tak, że nie mamy chwalebnych kart w naszej historii do sfilmowania. Sytuacja pokazana w filmie Hřebejka “Musimy sobie pomagać” o małżeństwie ukrywającym w czasie wojny młodego Żyda była przecież codziennością tysięcy polskich rodzin, o czym zaświadczyć mogą drzewka w instytucie Yad Vashem. Sama Irena Sendlerowa uratowała ponad dwukrotnie więcej Żydów niż sławny Oskar Schindler. Jak to więc jest, że Schindler ma swoje muzeum w Krakowie a Sendlerowa żadnego?

Bohaterstwo Ireny Sendlerowej to nie jedyna historia, która mogłaby posłużyć za scenariusz do filmu. Czescy piloci walczący w Bitwie o Anglię doczekali się laurki w postaci filmu „Ciemnoniebieski Świat” zrealizowanego przez laureata oskara Jana Sveraka. Polscy piloci, przy całym szacunku dla ich czeskich kolegów, mają znacznie większe zasługi – dość wspomnieć że Dywizjon 303 odnosił największe sukcesy w całym RAF – jednak jak na razie filmu sławiącego ich dokonania doczekać się nie mogą. Jeśli Okręt Podwony „Orzeł” byłby okrętem brytyjskim lub amerykańskim, nowy film oparty na kanwie jego bohaterskich przygód pojawiałby się z regularnością zegarka. Ponieważ jednak była to jednostka Polska, ostatnio w kinie oglądać mogliśmy jego przygody 60 lat temu… Nic dziwnego więc, że skoro oddajemy tu walkowera, pamięć historyczna w umysłach odbiorców kultury popularnej kształtowana jest przez innych. I jeśli w amerykańsko-brytyjskim firmie o Enigmie jedyny Polak to zdrajca to nie dziwmy się, że większosć ludzi nie ma pojęcia o tym, że to Marian Rejewski ze swoją drużyną kryptologów złamali kod Enigmy i cały późniejszy sukces Alana Turinga i Bletchley Park oparty jest na tym, co przekazali aliantom przed wojną Polacy.

I dlatego właśnie my, Polacy, przegrywany w tej przepychance o to, która wersja historii zapisze się na stałe w umysłach ludzi na całym, świecie. I sami sobie jesteśmy winni. Bo o ile „Róza” i „Ida” to świetne fimy, może pora już skończyć to samobiczowanie i dla odmiany postarać się pokazać światu także nasze dobre strony. Nie mamy co oczekiwać, że inni zrobią to za nas, bo inne narody jakoś nie śpieszą się do przepracowywania swoich grzechów i zamiast tego chętnie po prostu zwaliłyby je na kogoś innego, czego przykładem może być niedawny artykuł w austriackiej prasie nawołujący Polaków do tego, aby wzięli odpowiedzialność za swoją rolę w Holokauście. I kto to mówi!

Nie mówię oczywiscie, że to my powinniśmy starać się zwalić swoje winy na innych. Nic z tych rzeczy, po prostu powinniśmy starać przedstawić się w dobrym świetle nie wdając się w zbędne przepychanki z innymi. Moglibyśmy w tej materii wzorować się na Czechach. Oni w końcu nakręcili nawet film o Jarze Cimrmanie, swoim narodowym bohaterze który nigdy nie istniał. Czy więc naród, którego synowie odegrali tak ważne role w narodzinach filmu i telewizji nie mógłby dziś chociaż nakręcić filmu o prawdziwych postaciach takich jak Szczepanik albo Prószyński?


This article was published in Britské Listy

Zdjęcie: “Ślizgawka film Pleograf” autorstwa Kazimierz Prószyński (1875-1945) z: Władysław Jewsiewicki, “Kazimierz Prószyński”, Interpress, Warszawa 1974.
Domena Publiczna via Wikimedia Commons.

Comments

comments