Dziś zaczniemy nietypowo, bo od gier komputerowych. Mniej więcej od czasów Ricka Dangerousa warto było zwracać uwagę na muzykę w grach. Od tej pory pod każdym względem osiągnęły one o wiele wyższy poziom (nie ubliżając staremu dobremu Rickowi).
Moimi faworytami, jeżeli chodzi o muzykę, są dwie niemłode już gry. Pierwszą z nich jest Relentness, znana bardziej jako Little Big Adventure. Piękna, subtelna i delikatna (nawet na mojej karcie z kiepskim midi) muzyka towarzysząca tej grze była dla mnie głównym atutem decydującym o częstych do niej powrotach. Bo choć sama gra była świetna, to jednak nawet najlepsza, znana na pamięć przygodówka nie wciąga za 50. razem. Potrafiłem jednak włączyć ją tylko po to, aby wysłać poczciwego Twinsena do wybranej lokacji i delektować się pięknymi dźwiękami.
Kolejną rewelacją była dla mnie ścieżka dźwiękowa z Raiload Tycoon II. Nie wiem, czy dotyczy to też podstawowej wersji gry, ponieważ moja była “de luxe”, jednak towarzyszące graczowi bluesowe, gitarowe dźwięki (z wirtuozerskimi solówkami na harmonijce ustnej) to naprawdę jest Muzyka przez duże “M”. Pierwsze dźwięki utworu otwierającego ekran główny robią świetne wrażenie, a potem już jest tylko lepiej.
Będąc przy amerykańskiej muzyce, nie sposób zapomnieć o Paulu Robesonie -wokaliście, aktorze i działaczu politycznym, aktywnie walczącym o prawa czarnych Amerykanów. Jego niesamowity bas, śpiewający stare pieśni spiritual czy piękne ballady (jak np. Old Man River), do dziś potrafi przyprawić o dreszcze. Warto wspomnieć, że koncert Paula Robesona był wielkim wydarzeniem podczas Wystawy Ziem Odzyskanychwe Wrocławiu w 1948 roku (to już blisko 60 lat!).
Tymczasem do zobaczenia za miesiąc w odcinku, który sponsorować będzie literka “S”.
Tekst ukazał sie w miesięczniku studenckim “Semestr” w numerze majowym 2006