Zwycięstwo obrońców praw zwierząt w batalii o ubój rytualny zaowocowało lawiną komentarzy przypominającą – jak słusznie zauważył ktoś w internecie – biegające bez ładu i składu kurczaki pozbawione głów. Wygląda na to, że autorom wielu z tych komentarzy faktycznie nie zrobiłoby różnicy czy mają głowę przyczepioną do ciała czy nie, bo i tak z jej zawartości nie korzystają.
Przypomnijmy: rzecz dotyczyła uboju zwierząt bez ogłuszania, który był dozwolony na podstawie rozporządzenia Ministra Rolnictwa pomimo jego sprzeczności z ustawą o prawach zwierząt. Choć sprawa przykryta była płaszczykiem religijnym, jak zwykle chodziło oczywiście o pieniądze zarabiane na eksporcie takiego mięsa do Izraela i krajów muzułmańskich. Bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy że statystyczny polski muzułmanin czy Żyd spożywa ponad tonę mięsa z uboju rytualnego miesięcznie.
A taka właśnie jest skala owego bestialskiego uboju, co aż do przesady potwierdzają sami zainteresowani. Jak twierdzi zwolennik zalegalizowania uboju rytualnego poseł Sławomir Szyszka z PSL jego zakaz zagraża istnieniu 800 000 polskich gospodarstw rolnych. To dość karkołomne szacunki jeśli weźmiemy pod uwagę, że jak przyznaje sam poseł Szyszka, według GUS w grudniu 2012 wszystkich gospodarstw zajmujących się hodowlą bydła na mięso było 600 000 – co także nie brzmi sensownie, bo oznaczałoby że jeden na 60 Polaków (wliczając w to starców i niemowlęta) prowadzi gospodarstwo rolne całkowicie uzależnione od hodowli bydła przeznaczonego na wołowinę koszerną lub halal.
Tymczasem pojawiają się tu kolejne pytania. Jak zauważyła Anna Salman z portalu Racjonalista.pl, w Polsce jest tylko dwóch szochetów, czyli religijnych Żydów uprawnionych do zabijania zwierząt w sposób koszerny. Dla rzeźni halal nie ma podobnych danych, ale biorąc pod uwagę, że w Polsce w 2011 było nieco ponad 1300 muzułmanów, wydaje się, że większość z nich powinna posiadać odpowiednie uprawnienia i zasuwać na dwie zmiany żeby zdołali zarżnąć w rytualny sposób wszystkie te zwierzęta, które eksportujemy. Może więc cały ten koszerno-halalowy biznes to była od początku jedna wielka ściema?
Ale, jak pisze felietonista Rzeczpospolitej Dominik Zdort, sprowadzając problem do kasy dla chłopów i masarzy, zapominamy o drugiej kwestii jaką jest wolność religijna. Dla redaktora Zdorta jest oczywiste, że jest to kwestia znacznie ważniejsza niż „brednie pięknoduchów” o prawach zwierząt. Jak pisze, najgłośniej przeciw ubojowi rytualnemu protestują skryci antysemici. Taką argumentacją redaktor Zdort wpisuje się wybornie w linię programową Żydów, którzy choć argumentów mają mało (bo jakie argumenty może mieć religia w starciu z racjonalnym, humanistycznym podejściem do spraw cierpienia braci mniejszych) chętnie odtwarzają zdartą płytę pod tytułem „Każdy kto nie lubi śledzia po żydowsku to antysemita”.
Według Izraelskiego MSZ na przykład, zakaz to „jawny zamach na religijną tradycję narodu żydowskiego” i szkodzi on „procesowi przywracania żydowskiego życia w Polsce”. Izraelskie MSZ apeluje o „zrewidowanie” owej decyzji. Izraelskie MSZ nie widzi nic zdrożnego w próbie wpływania na demokratyczne decyzje podjęte w innym państwie, choć każda krytyka Izraela (na przykład w kwestii tego jak traktuje Palestyńczyków) owocuje wielkim oburzeniem i histerycznym waleniem w bęben antysemityzmu.
Z kolei rabin Jonattan Wittenberg z ortodoksyjnej organizacji Masorti zamiast filozofii Kalego obrał taktykę „a u was biją Murzynów” i zwraca uwagę na karygodne warunki panujące w hodowlach zwierząt. Argument jak najbardziej słuszny, ale nie na temat.
W kraju głos zabrał Piotr Kadlčik przewodniczący Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce. Ten przyjął z kolei taktykę negowania oczywistych faktów i zaprzecza, że ubój rytualny jest okrucieństwem i przypisuje taki pogląd hitlerowskiej propagandzie, stawiając przy okazji nowe prawo w jednym rzędzie z antyżydowskimi regulacjami wprowadzanymi przez nazistów. Sekunduje mu Naczelny Rabin Polski, Michael Schudrich, stawiając ultimatum, że jeżeli prawo nie zostanie zmienione, odejdzie ze stanowiska. Wątpię, żeby przeciętnemu Polakowi robiło różnicę kto pełni funkcję naczelnego rabina, pewne jest natomiast, że stosując reductio ad Hitlerum zgodnie z uświęconym tradycją prawem Godwina polscy Żydzi oddali dyskusję walkowerem.
Przyjrzyjmy się więc, co do powiedzenia ma druga „poszkodowana” mniejszość? „To nie tylko policzek wymierzony w nas, ale przede wszystkim w Konstytucję RP, która powinna gwarantować prawa wyznaniowe wszystkim obywatelom – mówi o przyjętym przez Sejm zakazie uboju rytualnego mufti Tomasz Miśkiewicz “Zakaz uboju rytualnego skutkuje ograniczeniami w życiu i praktyce dnia codziennego społeczności muzułmańskiej, uniemożliwia obchodzenie głównego święta muzułmańskiego Kurban Bajram, którego warunkiem sine qua non jest złożenie zwierzęcia i rozdzielenie mięsa ofiarnego wśród wiernych”- kontynuuje przewodniczący polskich muzułmanów – „Nigdy w 600-letniej historii islamu w Polsce nie doszło do sytuacji ograniczenia swobody praktyk religijnych muzułmanów”
Zatrzymajmy się na chwilkę nad tym ostatnim cytatem i spróbujmy przełożyć go na język przystający do XXI wieku, wypełniając niedopowiedzenia:
„Konstytucja RP powinna pozwalać ludziom na robienie rzeczy niezgodnych z prawem, jeżeli zasłonią się religią. Zakaz uboju rytualnego utrudnia naszym wyznawcom prowadzenie życia, według wytycznych spisanych kilkaset lat temu na Bliskim Wschodzie we współczesnej Polsce oraz uniemożliwia przeprowadzenie rytuału, dla którego warunkiem koniecznym jest złożenie w ofierze naszemu bóstwu brutalnie zabitego zwierzęcia i obdzielenie jego mięsem współwyznawców. Przez 600 lat nikt nie wtrącał się do tego, co robią polscy muzułmanie i tak powinno zostać”.
W Polsce oprócz muzułmanów i Żydów od lat żyją także chrześcijanie różnych wyznań. Ci jednak ewoluują i powoli zarzucają praktyki urągające współczesnym zasadom współżycia społecznego, a od czasów świętego Franciszka z Asyżu pochylają się z miłosierdziem nad zwierzętami, odnosząc do nich słowa Jezusa „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili”. Choć Jezus ma ważne miejsce także w jego religii, pan Miśkiewicz domaga się zrobienia wyjątku w prawie chroniącym zwierzęta przed cierpieniem aby spełnić wymogi kilkusetletniego zabobonu. Ale gdybym to ja dzisiaj oskarżył jego żonę o konszachty z diabłem i zaproponował wrzucenie jej do rzeki, a jeśli nie utonie, spalenie jej na stosie, na pewno nie potraktowałby mnie poważnie, nawet jeśli uzasadniałbym to względami religijnymi i tradycją sprzed wieków, prawda?
Mamy XXI wiek, wiek humanizmu, internetu i podboju kosmosu, nie można w życiu kierować się „mądrościami” ze zmurszałych rękopisów. Religie protestujące przeciwko prawu polepszającemu los tysięcy zwierząt pokazują tylko po raz kolejny, że wbrew przypisywanej sobie przez nie same pozycji są tylko hamulcowymi postępu. Na szczęście społeczeństwo, jasno głosząc swoje zdanie na ten temat i patrząc na ręce parlamentarzystom, powiedziało „dość” maltretowaniu zwierząt. Nawet „swoboda religijna” nie może być wymówką dla dręczenia żyjących istot. I kropka. Jak mówią Szkoci: deal with it.
Tekst ukazał się w portalu www.gazetae.com