Studia na brytyjskiej uczelni po latach spędzonych na polskim uniwersytecie mogą być szokiem. Możliwości są oszałamiające a studiowanie to przyjemność. Ale czy to na pewno chodzi tylko o to, że nasze uczelnie są biedne? PStudiowałem parę lat na wydz. Fizyki i Astronomii UWr, teraz studiuję coś zupełnie innego na University of Glasgow. Dla studenta studiowanie w UK a w Polsce to niebo a Ziemia. Dlaczego?
– W Wielkiej Brytanii studenci to są ludzie, którzy się uczyć chcą. Tutaj nie ma problemu z życiem na przyzwoitym poziomie. Nie idziesz uczyć się “żeby mieć pieniądze w zyciu” bo nawet szorując kible stać Cię na ładne mieszkanie, samochód, wakacje i roczny karnet na wszystkie mecze Rangersów. Więc tysiące ludzi opuszcza szkołę w wieku 16 lat i ani nikt za nimi nie płacze, ani nie oznacza to automatycznie że przegrają swoje życie.
Oczywiście wielu z nich po pewnym czasie rozumie że to nie jest sposób na życie na poziomie – i tu jest pierwsza różnica – takie osoby do szkół przyjmowane są z otwartymi rękami. Nie ma ograniczeń wiekowych tak jak u nas, że student to tylko do 26 roku życia. Ja mam blisko 30 lat i i jestem jeszcze jak najbardziej w peletonie. W każdej grupie na zajęciach w której jestem jest co najmniej jedna osoba z siwymi włosami. Osoby starsze niż absolwenci szkół średnich są przyjmowane z otwartymi rękoma a poza ich wynikami ze szkół brane jest pod uwagę także CV. W odróżnieniu od młodzieży, która studia często traktuje RÓWNIEŻ jako możliwosć wyszalenia się i wyrwania spod kurateli rodziców Ci studenci udowodnili że samodzielne życie to nie jest pierwszyzna i wiedzą czego chcą.
Kiedy porównam sobie to z perypetiami mojej 32 letniej koleżanki ze studiów na fizyce, która nie dość że wszędzie miała pod górkę to jeszcze była obiektem drwin i docinków, także ze strony wykładowców to jest to niebo a Ziemia.
– Z tego, że studenci chcą się uczyć wynika zasadnicza różnica: oni nie chodzą na zajęcia “odbębnić”. Zajęć jest wybitnie mało (po kilka godzin w tygodniu). Np. studiując francuski mam mniej zajęć z francuskiego na pierwszym roku niż miałem zajęć z języka obcego na pierwszym roku astronomii na UWr. Wciąż jednak te zajęcia bardzo dużo dają, do tego są skrypty, nauka przez internet, multimedia… Owszem, trzeba trochę popracować samemu ale generalnie jak się chce pracować, to nie wiem co by trzeba zrobić żeby się NIE nauczyć.
Co ciekawe aby studiować “French studies” nie trzeba umieć perfekcyjnie po francusku przed egzaminem wstępnym – tak jak ma to miejsce w przypadku naszej romanistyki. Można zacząć od zera (tak jak ja to robię) a wciąż okazuje się, że absolwenci tego uniwerstytetu w rankingach plasują się o wiele wyżej niż jakakolwiek romanistyka w Polsce.
Być może tajemnicą dla której można się na studiach nauczyć jezyka i kultury francuskiej jest to, że na owych studiach uczą języka i kultury francuskiej a nie “wstępu do metodologii poznawczej gramatyki średniowiecznej franuzczyzny” – jak kto chce być filologiem to będzie miał pełną szansę zająć się tym później. Na razie uczymy się języka a wstępnie kulturę francuską poznajemy z filmów. I nie są to tylko klasyki jak “Hiroshima mon amour” czy “Cyrano de Bergerac” ale i filmy całkiem nowe jak “Gazon Maudit”, “L’auberge espagnole” czy “La Haine”. Oczywiście nie na samych filmach się kończy studenci mają multum możliwości realizowania się tak w przedmiocie swoich zainteresowań (mnóstwo wydarzeń kulturalnych związanych z krajami frankofońskimi, że już pozostanę przy tym przykładzie) ale i na dowolne tematy – możliwości są praktycznie nieograniczone a jak czegoś nie ma, to zorganizuj i wystąp o dotację.
Na wykładach nie ma potrzeby robienia notatek, ponieważ wszyscy dostają skopiowane notatki przygotowane przez wykładowców lub mają możliwość ściągnięcia ich z internetu – oczywiście jeśli ktoś chce zanotować sobie coś dodatkowo nie ma problemu i wielu to robi.
NIe ma również problemu z dostępem do biblioteki, która ma 12 pięter tylko w głównym budynku, książki wyszukuje się przez internet po czym samemu pobiera się z półki i nabija na swoją kartę przy wyjściu. Biblioteka z czytelnią czynne są 7 dni w tygodniu od 6 rano do 2 w nocy…
– Dziekanat. Jest u mnie coś w rodzaju dziekanatu, to prawda. Jedna sympatyczna dziewczyna siedzi sobie w malutkim pokoiku. Byłem tam ze dwa razy. Nie mam zupełnie potrzeby tam chodzić bo wszystko załatwia się przez internet a dodatkowo wszelakie informacje wysyłane są do mnie na uniwersytecką skrzynkę e-mailową, przy czym są one filtrowane przez system i nie muszę się obawiać, że dostanę jakieś informacje dla studentów medycyny na przykład, chyba, że wyrażę taką chęć. Dodatkowo przychodzą ogłoszenia o imprezach kulturalnych, nie tylko współorganizowanych przez uniwersytet, które w związku z obranym przeze mnie kierunkiem studiów mogą mnie zainteresować. Także dziekanat staje się praktycznie zbędny w codziennym życiu studenta.
– Wykładowcy – są dostępni nie w godzinach konsultacji a w dowolnych dogodnych, wystarczy napisać e-mail i umówić się z nimi, nie mają problemu ze znalezieniem czasu dla studentów i są chętni do pomocy. Potrafią też powiedzieć kiedy czegoś nie wiedzą i wtedy znajdują inną osobę do konsultacji.
– Kierunek studiów obierany jest początkowo dość z grubsza i można go zmienić jeżeli się nie sprawdzi. Dopiero praktycznie po dwóch latach muszę się zdeklarować z czego będę robił dyplom. Spektrum zajęć do wyboru jest bardzo szerokie a w dokonaniu wyboru pomaga specjalny doradca studenta, który jest pracownikiem akademickim innego wydziału (żeby pozostać bezstronnym) i jest dostępny przez cały rok w razie potrzeby także aby pomóc przebrnąć przez jakieś uniwersyteckie procedury.
– Finanse – studia nie są darmowe. NIemniej jednak chcący się uczyć i potrafiący to udowodnić nie mają problemu z ich finansowaniem. Za moje studia płaci rząd Szkocji, wielu ludziom opłaca się nie tylko czesne ale i inne koszty. Do tego szerokie spektrum łatwo dostępnych kredytów studenckich z których akurat ja nie korzystam bo wolę pracować te parę godzin w tygodniu.
– No i last but not least: róznice “kulturowe”. Właśnie przeszedłem pierwszą sesję egzaminacyjną. Egzaminy dla często blisko 200 osób pilnowane są przez jedną czy dwie osoby, często pilnowane to za dużo powiedziane – egzaminatorzy są na sali obecni. Stoliki ustawione są gęsto a pomimo tego nikt nie próbuje ściągać. Studenci obdarzani są zaufaniem – dla obcokrajowców istnieje możliwość korzystania na egzaminie ze słownika, który egzaminator ma prawo sprawdzić na okoliczność ukrytych w nim ściąg. Miałem bodaj 8 egzaminów, sprawdzono mi słownik raz. Generalnie najmnniejsza próba oszustwa spotkałaby się z wielkim potępieniem, byłem świadkiem jak kilkoro polskich studentów opowiadało o normach na egzaminach w Polsce, studenci z innych krajów byli prawdziwie zaszokowani.
Nasze uczelnie nieprędko dobiją do tego standardu. Być może jeszcze nie razu usłyszymy “nas na to nie stać”. Ale to nie o to tylko chodzi. Często jest to zwyczajny brak dobrej woli ze strony uczelni ale jeśli chodzi o np. kwestię ściągania to jest to po prostu nasz problem kulturowy. Po prostu w naszym kraju wciąż często oszustwo i cwaniactwo jest wartością dodatnią a nie ujemną.