Co dalej z nauką polskiego w Szkocji?

Stopklatka z filmu autorstwa Macieja Przybycienia: http://youtu.be/CwuqF2db0Gg

Ostatniej jesieni, czyli na początku bieżącego roku akademickiego mieszkańcy Edynburga mogli podziwiać dość liczny i kolorowy protest pod siedzibą szkockiego parlamentu. Studenci, wykładowcy, celebryci i znani pisarze oraz inni ludzie którzy zdają sobie sprawę z wagi nauczania języków i kultur słowiańskich w Szkocji zebrali się tam aby pokazać swoje poparcie dla petycji o dodatkowe finansowanie nauki owych przedmiotów na Glasgow University, która w owym dniu rozpatrywana była przez parlament.

Petycja została rozpatrzona pozytywnie. Rok akademicki minął i warto przyjrzeć się temu, jak zmieniła się sytuacja na froncie. Ale zacznijmy może od wyjaśnienia całej historii od początku.

Pod koniec 2010 roku rada uniwersytetu zdecydowała o zaprzestaniu przyjmowania nowych studentów na kierunek Slavonic Studies oraz o ograniczeniu nauczania języków polskiego i czeskiego. Oznaczało to, że w całej Szkocji nie będzie ani jednego uniwersytetu na którym można by uzyskać dyplom w tych dziedzinach. Rada zdecydowała także o cięciach innych kierunków nauczania, argumentując to małym zainteresowaniem i  problemami finansowymi.

Na studentów taka argumentacja podziałała jak płachta na byka – uniwersytet, którego dziekan zarabia więcej niż premier wielkiej Brytanii i który wydaje ponad 14 milionów funtów na zastąpienie sprawnie działających rozwiązań, nowym systemem komputerowym MyCampus (który z racji tego, że jest pełen błędów i kompletnie nieprzyjazny użytkownikowi szybko zgodnie przez nienawidzących go pracowników i studentów uczelni przechrzczony został na Mein Kampfus), tłumaczy się koniecznością oszczędności?

Studenci wyszli na ulicę i to dosłownie – przez ulice West Endu i nie tylko przemaszerowała niejedna manifestacja protestująca przeciwko cięciom.

Dwóch z uniwersyteckich wykładowców prawa oprotestowało senacką decyzję, argumentując, że rada uniwersytetu nie miała kompetencji do jej podjęcia. Argumentują oni, że o ile rada uniwersytetu odpowiada za finansową sytuację uczelni, to nie może podejmować decyzji wpływającej na program nauczania bez zgody senatu. Sprawa znalazła się w sądzie.

Nastawienie władz uniwersytetu wydaje się być bliższe temu, co zwykle przypisujemy naszemu rodzinnemu krajowi, niż tak wyidealizowanemu przez wielu Zachodowi.

Popatrzmy tylko na to, jak sytuacja wyglądała w październiku. Zdecydowano podówczas nie przyjmować chętnych na podyplomowe studia czeskiego i polskiego. Rzecznik uniwersytetu oświadczył wówczas, że „Uniwersytet pozostaje oddany nauczaniu języków i uważa to za centralny element swojej strategii”. Zapewnił też, że języki współczesne będą wciąż uczone na takim poziomie, na jakim były, o ile będzie takie zapotrzebowanie, a „zawieszenie” przyjęć na czeski i polski przypisał braku zainteresowania wśród studentów.

Tymczasem nie ma chyba w tym nic dziwnego, że mało kto był zainteresowany studiowaniem, jeśli nie miał pewności, czy jego wydział nie zostanie zlikwidowany… Taki przypadek miał miejsce na podyplomowych studiach z rosyjskiego które także, wbrew wcześniejszych informacjom na ten temat, miały zostać zawieszone.

Jak możemy przeczytać w uczelnianej gazecie, pomimo przyjęciu na studia 7 z jedenastu chętnych, do ostatniej chwili nie wiedzieli oni, czy ich kurs nie zostanie odwołany.

A przecież cała ta sytuacja jest dość absurdalna, jeśli wziąć pod uwagę liczbę Wschodnich Europejczyków, którzy żyją w tym kraju. Znajomość ich języka i kultury jest bardzo pożądana tak wśród prywatnych pracodawców, jak i w licznych instytucjach rządowych i miejskich.

Uniwersytet, który co roku wypuszcza kilka dziesiątek absolwentów takich kierunków jak język francuski czy hiszpański, które studiować można na wielu uczelniach tak w Szkocji jak i poza nią, powinien robić wszystko, aby promować swoją unikalną ofertę nauki języka, na które akurat jest zapotrzebowanie na rynku pracy…

Zamiast tego kładzie się wydziałowi kłody pod nogi i nikt, ani pracownicy, ani studenci, nie może być pewnym jaki los czeka go w przyszłym roku. Bo przecież kogo tam w zarządzie uniwersytetu obchodziły by takie drobiazgi, jak kształcenie nielicznej grupy specjalistów w dziedzinie przydatnej dla kraju w obecnej sytuacji. Lepiej przecież zbijać kasę na kształceniu menadżerów i marketingowców, szczególnie jeśli przyjeżdżają tu tylko na studia z Indii i Chin i pozostawiają w kasie uczelni grube pieniądze…

Na szczęście wydaje się, że na razie groźba została zażegnana. Jak wieść gminna niesie, studia słowiańskie zostaną zamknięte na jesieni 2012, ale rok później podwoje otwarte zostaną na nowo. Będą oferować studentom kursy, także języka polskiego i czeskiego, od poziomu podstawowego po dyplom, a być może nawet opcje podyplomowe. Choć co do tego ostatniego, to nie wiadomo czy przetrzebiona liczebnie kadra podoła także temu wyzwaniu…

Tomasz Oryński

Przy tworzeniu tego tekstu korzystałem z artykułów autorstwa Amy MacKinnon opublikowanych w uniwersyteckim piśmie Glasgow Guardian


 

Tekst ukazał się w portalu gazetae.com

Grafika: Stopklatka z filmu autorstwa Macieja Przybycienia.

Comments

comments