Choć fakt, że szumnie zapowiadany “Strajk Polaków” okazał się kompletnym niewypałem (na demonstracji w Londynie zjawiło się więcej dziennikarzy niż protestujących), jest faktem, że wśród Polaków w Wielkiej Brytanii narasta frustracja. Brytyjczycy nie rozumieją jej powodów, w końcu w ich oczach mamy pełne prawa do osiedlania się w tym kraju i jesteśmy traktowani jak równi. Ale czy na pewno?
Tematy polskie są praktycznie nieobecne w mediach brytyjskich. No chyba, że weźmiemy pod uwagę straszenie Polakami w którym wyspecjalizował się Nigel Farage czy tabloid Daily Mail. Ale jeśli chodzi o przybliżanie polskich spraw czy kultury brytyjskiemu społeczeństwu, panuje całkowita posucha. Jestem wiernym słuchaczem BBC4, tej stacji słucham prawie każdego dnia w pracy i choć wiele audycji – od reportaży po programy humorystyczne – dotyczy mniejszości narodowych, zwykle są to mniejszości azjatyckie lub afrykańskie. Tymczasem choć polski jest drugim najpopularniejszym językiem na wyspach, polskie głosy słychać tylko w programach analizujących problemy spowodowane masową polską emigracją. Po za tym, jedynie jakieś epizodyczne role takie jak leniwy kucharz w komediowej serii BBC4 czy polski bezdomny w jednym z odcinków szpiegowskiego thrillera Spooks. Niezbyt udana reprezentacja, co?
Facebook większości Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii, którzy siłą rzeczy mają wielu brytyjskich znajomych wygląda podobnie. Z wyjątkiem niedawnego posta Nigeli Lawson chwalącej polską kuchnię, polskie sprawy poruszane są zwykle w nieprzyjemnym kontekście. Dziś na moim Facebooku dyskusja dotycząca naszych rodaków rozwinęła się pod tym zdjęciem:
Według autora zdjęcia przedstawia ono “pamiątkę”, którą pozostawił po sobie zawodowy kierowca z Europy Wschodniej po krótkiej wizycie na jednym z francuskich przydrożnych parkingów. Nie mam nic przeciwko publicznemu zawstydzaniu ludzi, którzy na to zasługują, niezaleznie od ich narodowości, ale dyskusja wkrótce, jak to często bywa, przerodziła się w ogólną krytykę ludzi pochodzących z naszej części Europy.
Jeśli wierzyć obserwacjom Brytyjczyków, pracujących w branży transportowej, Polscy kierowcy zawodowi mają problemy z higieną do tego stopnia, że wspólna z nimi jazda w autobusie obsługującym terminal tunelu pod Kanałem La Manche dostarcza wyjątkowo nieprzyjemnych doświadczeń. Ale przecież my, Polacy, spotkaliśmy w życiu znacznie więcej swoich rodaków niż przeciętny Brytyjczyk i wiemy, że opinia o tym, że Polacy z definicji się nie myją jest zdecydowanie daleka od prawdy. Skąd więc się bierze u Brytyjczyków takie przekonanie?
Na początku spróbujmy przyjrzeć się przeciętnemu polskiemu kierowcy. W odróżnieniu od swojego brytyjskiego kolegi, który nierzadko zarabia 100 funtów dziennie albo i więcej, pensje polskich kierowców zaczynają się od ok. 500 funtów na miesiąc. 3000 zł może wydawać się przyzwoitymi zarobkami w Polsce, ale pamiętajmy, że poza zapewnieniem bytu swojej rodzinie w kraju ów kierowca musi utrzymać się z tego podczas kilkutygodniowego pobytu w zachodniej Europie. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w wielu firmach kierowca musi płacić pracodawcy za każdy kilometr przejechany w swoich prywatnych sprawach (nawet jeśli celem takiego przejazdu jest zaopatrzenie się w żywność lub parking z choć podstawowymi urządzeniami sanitarnymi) nic dziwnego, że często polskie auta spotyka się zaparkowane w brudnych, przydrożnych zatoczkach bez żadnej infrastruktury. Także dla kogoś, kto zarabia ok. 20 funtów dziennie decyzja wydania 10% swoich dziennych zarobków na prysznic na przydrożnej stacji benzynowej nie jest decyzją łatwą. Równie trudne jest zabranie wystarczającej ilości czystej odzieży na kilkutygodniową włóczęgę po Europie, jeśli człowiek musi spakować cały swój dobytek do kabiny auta dostawczego z miniaturową kabiną sypialną na dachu. Jak widać dbanie o higienę nastręcza znacznie więcej trudności kierowcy polskiemu niż jego brytyjskiemu koledze, dla którego wydanie kilku euro na prysznic to pestka, nierzadko spędza noc w hotelu a mało który przebywa poza domem więcej niż tydzień.
Wszystko to jednak nie jest oczywiście wymówką dla drastycznego zaniedbania osobistej higieny, szczególnie że zbiornik z wodą zaopatrzony w kranik jest praktycznie standardowym wyposażeniem polskich pojazdów krążących po Europie. Wciąż jednak nie da się zaprzeczyć, że można czasem spotkać polskiego kierowcy który pachnie niekoniecznie fiołkami.
Przyjrzawszy się obserwowanym, rzućmy teraz okiem na obserwujących. Dla brytyjskiego kierowcy jeżdżącego za granicę, najczęstszym miejscem zetknięcia się ze swoimi kolegami z krajów dawnego bloku wschodniego jest wspomniany już autobus na terminalu Eurotunelu. Nie jest tam niezwykłą sytuacją że połowa albo i więcej ludzi w autobusie to kierowcy z Europy Wschodniej. W tym małym i zatłoczonym pojeździe nawet jedna niedomyta osoba może całkowicie zepsuć atmosferę. I jeśli taki brytyjski kierowca stoi w jednym końcu autobusu i czuje nieświeży zapaszek dochodzący z przeciwnego jego końca gdzie tłoczą się kierowcy mówiący w językach słowiańskich to raczej nie myśli o przeciskaniu się do nich w celu wywąchania który z owych kierowców śmierdzi, a jeśli jest takich więcej, to ilu.
I tak, jeśli takie doświadczenie będzie powtarzać się regularnie, Brytyjski kierowca wyciągnie swoje wnioski. Lecz nie będzie poddawał sytuacji szczegółówej analizie: “Zawsze kiedy jadę autobusem jest w nim co najmniej 10 polskich kierowców i coś śmierdzi. Najwyraźniej któryś z nich się nie myje. Skoro za każdym razem jest co najmniej jeden nieświeży, to można założyć, że 10% polskich kierowców ma problemy z higieną”. Nie, taki kierowca zadowoli się prostą konkluzją “Za każdym razem jak jadę autobusem z Polakami coś śmierdzi, a zatem Polacy się nie myją”. Szczególnie, że zadziała efekt potwierdzenia.
Bo tu dochodzimy do trzeciego aspektu tej sprawy: Brytyjczycy często mają już wyrobioną opinię o obcokrajowcach, która jest głęboko zakorzeniona w brytyjskiej kulturze. Dlatego nie są zainteresowani dowiadywaniem się więcej. Wystarczy przyjrzeć się Brytyjskim gazetom, gdzie, w porównaniu na przykład do gazet Polskich, jest niewiele informacji ze świata. Dotyczy to całego spektrum brytyjskiej prasy, od tabloidów przez gazety dla klasy średniej aż po tygodniki. Jak powiedział mi kiedyś w prywatnej rozmowie znany dziennikarz szkocki:
“Brytyjskie media piszą o zagranicy w trzech wypadkach:
– wydarzy się coś tak ważnego, że naprawdę nie da się tego zignorować;
– coś stanie się brytyjskiemu turyście/ekspatowi/żołnierzowi na misjach;
– można pokazać, jak głupie są inne narody”
Wiele lat obcowania z brytyjską prasą przekonało mnie, że ta analiza jest niezwykle trafna.
Ale przecież to nie tylko prasa kształtuje Brytyjską opinię o Europie Wschodniej. Jednak ta część kontynentu jest dla nich prawdziwą carta blanca. Jeszcze w czasie zimnej wojny istniała jakaś wymiana kulturowa (nawet Beatlesi przecież śpiewali “Sie libst dich, yeah yeah yeah” czy “Komm, gib mir deine Hand”), Polska jednak, wraz z innymi krajami bloku wschodniego, była odcięta od reszty Europy żelazną kurtyną. Dziś ta sytuacja się zmieniła, ale tymczasem Brytyjczycy stracili zainteresowanie nieanglojęzyczną zagranicą. Przykład pierwszy z brzegu: w brytyjskim radiu wielką rzadkością jest nadanie piosenki po francusku, niemiecku czy włosku a jeśli to już się zdarzy, zwykle są to stare przeboje z lat 60 i 70. Piosenki w językach polskim, czeskim czy węgierskim nie zdarzają się wcale. W tej sytuacji nic dziwnego, że brytyjczycy nie mają zielonego pojęcia o Polsce. Niedawno moja znajoma wybierała się na wakacje do Polski ze swoim angielskim chłopakiem, który do ostatniej chwili latał po sklepach robiąc zakupy na ostatnią chwilę. Nie było możliwe przekonanie go, że w Polsce również są sklepy z ubraniami. Podśmiewaliśmy się z nich, że zbankrutują na opłaty za nadprogramowy bagaż, jeśli zdecyduje się wziąć ze sobą puszki fasolki w sosie pomidorowym i zupy pomidorowej Baxtera…
A na to wszystko nakładają się uwarunkowania historyczne. Przez stulecia jeśli Anglik wybierał się za granicę, przybywał tam jako zdobywca albo kolonista. Potęga Imperium Brytyjskiego zbudowana została najpierw na handlu niewolnikami a potem na bogactwach podbitych krajów. Dla moich brytyjskich przyjaciół lektura “Pożegnania z Afryką” Karen Blixen to wspominki starych, dobrych czasów o których w dzieciństwie opowiadał im dziadek czy babcia. Dla polskiego czytelnika ta książka pełna jest obraźliwych rasistowskich uogólnień a traktowanie Afrykanów z góry wręcz wali po oczach. Ale Polacy znają prawdziwą Afrykę z reportaży Ryszarda Kapuścińskiego czy notatek z podróży Kazimierza Nowaka, którzy podczas swoich odwiedzin w Afryce pomarzyć tylko mogli o odizolowaniu się w bąblu luksusu, w jakim przemierzali ją brytyjscy koloniści. Kazimierz Nowak przemierzył cały kontynent sam jeden na rowerze, z trudem utrzymując siebie i swoją rodzinę w Polsce z przesyłanych do prasy zdjęć i reportaży. Nierzadko polegać musiał na życzliwości lokalnej ludności. Dziś Imperium Brytyjskie już właściwie nie istnieje, jednak nieumiejętność postrzegania innych narodowości jak równym sobie często wciąż zalega na dnie Brytyjskiego umysłu.
Skoro więc większość Brytyjczyków nie wie praktycznie nic o dawnych krajach komunistycznych (wielu nawet nie zauważyło rozpadu Czechosłowacji, który miał przecież miejsce blisko 25 lat temu), swoją opinię o nich opierają na skrawkach informacji które do nich docierają. Podczas zimnej wojny ludność bloku wschodniego postrzegana było jako ta gorsza połowa ludności, co rezonuje z tą wciąż istniejącą struną kolonialnej mentalności, a ponieważ Polacy, jak każdy inny naród, nie są bez wad, o przykłady potwierdzające wynikłą z takich uwarunkowań opinię nie jest trudno. A że jak wiemy Brytyjczycy nie są narodem, któremu łatwo przychodzą zmiany (w końcu to kraj, w którym wciąż codziennością są osobne krany na ciepłą i zimną wodę, ponieważ choć samych Brytyjczyków to irytuje, nic z tym nie robią bo “zawsze tak było”), na tym zwykle się kończy.
To przekonanie jest tak silne, że nawet w obliczu oczywistej ewidencji, Brytyjczycy często naginać będą fakty aby wpasowały się w ich światopogląd. Nie dalej jak dziś miałem jedną z takich sytuacji:
Pracowałem jako kierowca furgonetki. Kiedy zajechałem z dostawą, bramę obok ładowano właśnie towar na polski samochód – kilkunastoletni Renault Master.
– Aż mi przykro patrzeć na tego biedaka, który musi jeździć tym gratem – powiedział do mnie kierowca wózka widłowego.
– Dlaczego? – zapytałem – Auto wygląda na bardzo dobrze utrzymane. Założę się, że jeździ lepiej niż niejeden młodszy brytyjski samochód.
– Bez jaj! – wyśmiał tą ideę kierowca wózka, wciąż biorąc mnie za Brytyjczyka ponieważ przyjechałem autem brytyjskim i mówię płynnie po angielsku – Te komuchy nie wiedzą, co to jest porządny serwis. Jeszcze długo nie będą w stanie serwisować pojazdów na takim poziomie, jak my tutaj w Wielkiej Brytani.
W tym momencie zdradziłem mu moją narodowość i zaprosiłem go do rzucenia okiem do wnętrza kabiny mojego auta. Opowiedziałem mu o wiecznych przepychankach z zarządzającymi flotą w naszej firmie, którzy nie bardzo radzą sobie z utrzymywaniem samochodów w dobrym stanie. Po tym włączyłem silnik i obserwowałem wyraz niedowierzania na jego twarzy kiedy jego oczom ukazał się poniższy komunikat:
Jednak jego mózg szybko uporał się z tym zaburzeniem jego światopoglądu:
– Sam widzisz o czym mówię – najwyraźniej Twoja firma zatrudnia polskich mechaników!
I co, nie wkurzylibyście się?
Fotografia Hitena Patela użyta za jego pozwoleniem.