Skażeni normalnością

Wielu emigrantów wyjeżdżających z Polski „za chlebem” zakłada, że to tylko na jakiś czas, na chwilę, odbiją się od dna i wrócą. Ale czy powrót po zakosztowaniu rozkoszy życia w „normalnym kraju” będzie łatwy?

Kiedy wraz z przyjaciółmi skończyliśmy studia, wielu z nas zdecydowało się na wyjazd. „Z pensji nauczyciela da się wyżyć, ale o takich luksusach jak samochód czy mieszkanie raczej trzeba zapomnieć” – rozumowaliśmy – „Dlatego trzeba wyjechać na parę lat, dorobić się domu, auta, mebli, pralki a wtedy już pensja nauczyciela niestraszna”. Dziś jednak żadne z nas, którzy zdecydowaliśmy się na wyjazd, nie myśli o rychłym powrocie. Niechętnie musimy przyznać rację tym, którzy wyśmiewali nasze postanowienia przed wyjazdem. Bo kto o zdrowych zmysłach pracując poniżej swoich możliwości i żyjąc na poziomie, o którym polski nauczyciel może tylko pomarzyć rzuci to wszystko i wróci harować do polskiej szkoły pełnej papierologii, patologii i giertychowych pomysłów? i to za 693 zł 16 groszy miesięcznie, kiedy tutaj wykonując prostą pracę zarabia tyle w dwa dni, a po przeliczeniu przez koszty życia w tydzień?

Ale to nie tylko o pieniądze idzie. Bo człowiek przyzwyczaja się także do innych rzeczy. Na przykład do bycia wolnym człowiekiem. Wiodąc życie takie jakie się chce, mając taką a nie inną ścieżkę rozwoju zawodowego często zapominamy o tym, co wisi nad połową z nas jak miecz Damoklesa – o Powszechnym i Zaszczytnym Obowiązku Obrony Ojczyzny. A takie zapominalstwo może kosztować nas nawet do dwóch lat więzienia – ostrzega „Rzeczpospolita”. Wystarczy zajrzeć na dowolne forum emigracyjne, aby przekonać się o tym, że większość mężczyzn z nieuregulowanym stosunkiem nic w tym kierunku nie robi licząc że prędzej czy później ten przeżytek zastąpiony zostanie wojskiem zawodowym. I tak dzięki spojrzeniu na rzecz z nowej perspektywy to, co dla naszych ojców i dziadków było czymś oczywistym przez emigrantów jest widziane jako jakiś specyficzny rodzaj kary za to, że się urodziło Polakiem, mężczyzną. Bo w „normalnych krajach”, jak wielu z nas zwykło mówić na swoje nowe miejsce zamieszkania, wolnego człowieka nie pozbawia się tak, o 9 miesięcy z jego życia…

Ale nie tylko takie rzeczy do niedawna uważane za oczywiste stają się dla nas egzotyką. Jeżdżąc do Polski nie unikniemy porównań majętności obu krajów, ale to nas tak nie boli jak powszechny „niedasieizm”. Dlaczego pani sprzedająca zapiekanki robi to z miną katorżnika, dlaczego jedno spojrzenie pani sklepowej wpędza nas w poczucie winy, że ośmieliliśmy się jej przerwać ploteczki z koleżanką? Dlaczego nie da się w Polsce pracować z uśmiechem? Jak wyjaśnił mi kolega mieszkający (jak sam mówi, „jeszcze”) w Polsce: „Jakbyś musiał sprzedawać zapiekanki po 12 godzin dziennie za 700 złotych też byś miał taką minę”. Dobrze, ale dlaczego „niedasieizm” przenosi się też na instytucję? Czy pociąg, który w rozkładzie ma napisane „odjazd 14:38, peron 3” naprawdę musi cichaczem uciekać o 14:25 z peronu 4, pozostawiając na peronie trzecim grupę zawiedzionych podróżnych? „Każdy “nowoimigrant” ma te same odczucia” – mówi Marek, mieszkający od dawien dawna w USA -”Ale pocieszę cię – posiedzisz w UK jeszcze z 5 lat i Polska na nowo zacznie ci się podobać – będziesz jechał jak do skansenu i smutne miny sprzedawców w sklepach będziesz oglądał z podobnym zainteresowaniem jak muzeum figur woskowych. A uśmiechnięty miny będą cię denerwowały bo nie po to płaciłeś za bilet żeby być nadal w UK.” Czyli to jest jedyna droga? My na stałe za granicą, a Ojczyzna jako skansen?

No dobrze, niech i nawet tak będzie. Ale w takim razie powstaje kolejne zmartwienie. Czy w świetle tego, że tymczasowość naszego wyjazdu przeradza się w pobyt „na stalsze” racji nie mają niektórzy pozostający w kraju, mówiąc do nas: „Żyjąc na zachodzie idziecie na łatwiznę. Żyje się może i łatwo, ale pracując na zmywaku nie rozwijacie się”?

Moim zdaniem to kolejna rzecz, którą inaczej widać z emigracji niż z Polski. Bo po pierwsze, nie wszyscy pracują na zmywaku. Coraz więcej ludzi robi karierę w swojej branży, i to nierzadko taką, o jakiej mogliby w kraju tylko pomarzyć. A po drugie tu nawet wykonywanie prostej pracy zapewnia Ci byt materialny na poziomie. A więc masz czas na rozwój, bo nie musisz kombinować, handlować, brać dodatkowych fuch czy nadgodzin… Kiedy nieambitnie jeżdżę ciężarówką mam tyle czasu dla siebie (załadunki, postoje, promy, samotne wieczory w trasie) że przez ostatnie pół roku przeczytałem więcej książek niż przez ostatnie trzy lata w kraju i jeszcze nauczyłem się podstaw francuskiego. W tym samym czasie znajoma wykonując w Polsce ambitną pracę nauczyciela pracowała po 12 godzin na dobę – kursy, korepetycje, dojazdy, prywatne lekcje, przygotowywanie się do zajęć w domu, sprawdzanie kartkówek, wypełnianie dzienników… Przez pół roku nie znalazła czasu lub też siły na przeczytanie nawet jednej książki. I kto tu się nie rozwija?

No dobra. Rozwijamy się, pracujemy, żyjemy na poziomie. Ale ciągle jednak żal tego co zostało w kraju. Szczególnie rozdwojeni są ludzie, którzy pracują tutaj i wysyłają rodzinie pieniądze. Zapewnić rodzinie byt, a żyć z rodziną – to nie jest prosty wybór… A do tego dochodzi druga strona medalu – młodzi ludzie, którzy jadą sami, osiągają jakąś pozycję społeczną, ale nie dają sobie rady bez swojego środowiska, przyjaciół, w innej kulturze, i wracają. A wróciwszy do szarej rzeczywistości znajdują jakąś pracę za grosze i zaczynają sobnie wyrzucać, że nie dali rady, że mogło być tak dobrze… Oni też już są skażeni.

Jakkolwiek by to nie wyglądało z Polski, ktoś kto nie zazna życia poza granicami kraju na pewno nie zrozumie nas, emigrantów. A my z kolei niechętnie wskoczymy dobrowolnie z powrotem w polskie koleiny. Skażeni normalnością nie pasujemy już w te kształty, które po nas zostały. Wygląda to na impas, bo na to, żeby nasi rządzący spędzili parę miesięcy na emigracji chyba nie ma co liczyć, więc wątpliwe aby zrobili oni w najbliższym czasie coś, co zachęci emigrantów do powrotu. A czy my coś możemy zrobić aby ten stan zmienić? Wybory niby niedługo, ale powiedzmy sobie szczerze: ilu z nas wierzy w siłę swojego głosu na tyle, że będzie mu się chciało wybrać do konsulatu w Edynburgu czy w Londynie?


Felieton ukazał się pierwotnie w portalu razem.co.uk we wrześniu 2007 roku

Comments

comments

One Reply to “Skażeni normalnością”

  1. […] portali polonijnych w Anglii tekst pod tytułem „Skażeni normalnością” (znajdziecie go tutaj). Mówiłem w nim o tym, że ci, którzy wyjechali w świat i zobaczyli, że życie może […]

Komentarze są zamknięte.