Fakty sa takie: po pojawieniu się w Polsce pierwszych partii szczepionki na koronawirusa, w pierwszej kolejności mieli być zaszczepieni najbardziej narażeni na kontakt z COVID-19 pracownicy służby zdrowia. Założenia były słuszne, ale oczywiście mówimy o Polsce. Nie trzeba było więc długo czekać, a studenci oraz pracownicy szpitala Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego zaczęli mówić o nieprawidłowościach – okazuje się, że podczas gdy wielu pracowników szpitala pracujących z chorymi wciąż czekało na swoją dawkę, w szpitalu pojawiły się osoby, które były szczepione bez kolejki. I tu niespodzianka: nie byli to politycy PiS i ich rodziny – a przynajmniej nie w tym szpitalu. Nie. To była Krystyna Janda z rodziną i znajomymi aktorami – śmietanka polskich scen i głośni krytycy władzy partii Kaczyńskiego.
Jak do tego doszło? Nie wiem.
Od tego momentu wersje zaczynają się zmieniać jak w kalejdoskopie. Kiedy sprawa wyszła na jaw niektórzy ze szczepionych zaprzeczali, inni – jak sama Janda – przyznali, że jak najbardziej zostali zaszczepieni. Miało się to rzekomo odbywać w ramach programu promocji szczepień ze specjalnej puli szczepionek przeznaczonych dla celebrytów. Tą wersję potwierdziła dyrekcja szpitala – czyli ludzie, którzy Jandę i jej znajomych zaprosili na szczepienia – a zaprzeczył jej rząd oraz anonimowo wypowiadający się w internecie pracownicy owego szpitala i inni przedstawiciele służby zdrowia oczekujący na mogącą uratować im życie szczepionkę.
Kolejną wersją, która się pojawiła było więc to, że zaszczepienie celebrytów miało być jedynym sposobem na uratowanie szczepionki przed zmarnowaniem: tej wersji trzyma się córka Jandy, Maria Seweryn, która po tym, jak w końcu przyznała się do tego, że i ona została zaszczepiona, twierdzi, że była w szpitalu przypadkiem, towarzysząc tacie, kiedy okazało się że w gabinecie jest otwarta szczepionka, której nie ma komu wstrzyknąć. Seweryn bohatersko zdecydowała się wziąć ją na klatę, czy może raczej na ramię albo w pośladek, nie wiem gdzie tam się wstrzykuje akurat te szczepionki, i dzięki temu ta dawka nie poszła na zmarnowanie. Jakie to szczęście, że aktorka akurat była pod ręką, bo z pewnością w wielkim uniwersyteckim szpitalu inaczej nie udałoby się znaleźć nikogo, kto mógłby przyjąć tą szczepionkę będąc bardziej potrzebującym – na przykład jakiejś pielęgniarki, lekarza czy salowej…
I tak wersje zaczęły się mnożyć. Raz była to zorganizowana akcja a celebryci przychodzili do szpitala planowo i wchodzili do gabinetu z wywieszoną na drzwiach listą aby poddać się szczepieniu. Innym razem znowu w wyniku przedwczesnego rozmnożenia przeznaczonych dla nich partii szczepionek musieli się na gwałtu-rety zameldować w szpitalu w ciągu godziny a cała akcja przypominała jakąś desperacką łapankę. Raz dawek dla celebrytów miało być 18, innym razem kwalifikowali się oni do bycia zaszczepionymi z większej puli 450…
Rozmaicie wygląda też kwestia tego, dlaczego dani celebryci zdecydowali się przyjąć szczepionkę poza kolejką. Niektórzy są głęboko przekonani o słusznosci tej akcji promocyjnej, wierząc, że przyjmując zastrzyk szczepią się za miliony i w ogóle nie wydają się mieć żadnych wątpliwości czy było to z ich strony słuszne. W końcu są sławni i podziwiani, i jak wszystkim powiedzą, że się zaszczepili to ruch antyszczepionkowy po tym ciosie już się nie podniesie, nic więc dziwnego, że im się te szczepionki po prostu należały, prawda? Dlatego owe hejterskie ataki są, według nich, niesprawiedliwe i wysoce niestosowne.
Inni idą w mniej buńczuczne tony. Oni nie wiedzieli, im się wydawało, ktoś im coś źle powiedział, oni myśleli że to jest coś innego, albo w ogóle – jak córka Jandy – po prostu akurat przechodzili obok i trafiła im się okazja, ale teraz rozumieją, że zrobili źle i jest im z tego powodu przykro. Krzysztof Materna natomiast przechodzi do obrony przez atak. „Czy pan sobie wyobraza, że nieskazitelna, złożona z samego dobra Magda Umer czy Wiktor Zborowski czyhają na szczepionki, które mieliby zabrać jakiemuś lekarzowi?” – pyta.
Szczerze mówiąc ja również nie sądze, żeby Magda Umer ze Zborowskim czyhali gdzieś w ciemnym zaułku szpitalnych korytarzy aby zdzielić po głowie bogu ducha winną pielęgniarkę i odebrać jej fiolkę, która mogłaby uratować jej życie. Bardzo możliwe, że faktycznie ktoś im po prostu ją zaproponował. Specjalne względy dla celebrytów nie są w Polsce niczym dziwnym – Maryla Rodowicz i inne gwiazdy nie raz wspominały na przykład o tym, że policjanci zatrzymujący je za wykroczenia drogowe puszczali je dalej bez mandatu tylko dlatego, że są sławni. Być może najsłynniejsi aktorzy naszych scen są więc do tego zwyczajnie przyzwyczajeni i nie widzą w tym nic zdrożnego. Tu jednak nie chodzi o 100 złotych mandatu za to, że ktoś nie zwolnił przejeżdzając przez wioskę (co, swoją drogą, również jest godne krytyki). Jesteśmy w środku groźnej pandemii, pracownicy służby zdrowia narażają swoje zdrowie i życie. Dlatego dziwi mnie dlaczego żadne z nich nie zapytało, czy na pewno nie ma kogoś, kto tej szczepionki potrzebuje bardziej niż stojący jedną nogą na emeryturze aktor czy celebryta. Ja się bynajmniej nie składam z samego dobra, co z lubością wypominają mi obrońcy Jandy i spółki, a bym zapytał.
Brońmy Wielkiej Aktorki!
Obrońcy… No właśnie. Gdyby na szczepieniu się bez kolejki przyłapanoby Pietrzaka, Rosiewicza czy Zelnika, zapewne problemu by nie było. Wszyscy zgodzilibyśmy się że to skandal i nikt nie byłby zaskoczony, bo to typowe dla PiSu i ich akolitów. Nikt też nie broni wyrzuconego z PiS za zaszczepienie się bez kolejki starosty Opatowa. Jednak kiedy do szczepienia podstawiła się taka sława aktorska jak Janda, będąca jednocześnie ostrym krytkiem obecnej władzy, trzeba było od razu ruszyć do walki w obronie „naszych elit intelektualnych”.
Zaczęło się od ataku na Jana Śpiewaka, który w dość ostry sposób w liscie otwartym skrytykował Krystynę Jandę za wkręcenie się do programu szczepień bez kolejki. W liście tym napisał, że czuje się, jakby Janda, przedstawicielka uprzywilejowanych elit, na niego nasrała, co oczywiście zaowocowało wyciem obrońców owych elit, oburzonych wulgarnością języka Śpiewaka. Jakoś jednak nikt nie zauważył że ów cytat – „czuję się, jakby na mnie nasrano” – to było jedynie przypomnienie Jandzie jej własnych słów. Jak widać co wolno wojewodzie, tudzież znanej aktorce, to nie tobie, smrodzie.
Kolejnym, który postanowił pokazać wątpliwą klasę i intelektualną wyższość owych elit był ksiądz Lemański, przez wielu Polaków uważany za jednego z ostatnich sprawiedliwych księży w polskim Kościele Katolickim i swego rodzaju autorytet. Ksiądz Lemański zwrócił się więc do Śpiewaka, wypominając mu „po chrześcijańsku” grzechy z przeszłości i oskarżając go o bycie propagandzistą PiS, a następnie zaapelował, że skoro ów żałosny chłoptaś już nauczył się pisać, to może zająłby się czymś ważnym i napisał na przykład list otwarty w sprawie szemranych interesów które z członkami rządu prowadzi – uwaga! – Kościół Katolicki. Tak, Ksiądz Lemański miał pretensje do Śpiewaka, że ów skrytykował niemoralne zachowanie Krystyny Jandy i poucza go, aby zamiast tego zajmował się brudami Kościoła. Może niech jeszcze walkę z pedofilią na niego sceduje, aby po tym, jak młody społecznik z być może faktycznie niewyparzoną gębą zajmie sie walką z patologiami w instytucji, którą ksiądz Lemański reprezentuje, sam duchowny dalej będzie mógł pławić się w swoim poczuciu moralnej wyższości i z pozycji oświeconego księdza pouczać innych w temacie tego, jakie są jedyne słuszne metody walki ze złem.
Do chóru oburzonych „falą hejtu, która wylała się na niewinnych artystów” dołączył też prezydent Poznania, według którego tak wspaniałym ludziom szczepionki należą się bez kolejki, bo ich potrzebujemy i są naszym dobrem narodowym, więc cała afera jest dęta i niepotrzebna. Tylko może skoro artyści są dla nas tak ważni, to niech siedzą w domu i izolują się społecznie, aby mogli w dobrym zdrowiu wrócić na deski teatralnych scen kiedy pandemia wreszcie się skończy i widownie znowu będą dla nas otwarte. Swą wspaniałość i wyższość moralną niech zaś okażą oddając swoje szczepionki tym, którzy codziennie ryzykują zarażeniem się wykonując tak istotną w tym momencie dla wszystkich pracę – lekarzom, pielęgniarkom, sanitariuszom, opiekunom, salowym, ale także kierowcom-dostawcom, policjantom czy ekspedientkom w Biedronce.
Głos zabrał też Mariusz Szczygieł i jego narracja, rozwijająca to, co lekko zasugerował tylko Lemański, stała się obowiazującą wśród obrońców „niesłusznie atakowanych autorów”. Według niej, każda krytyka Jandy i jej znajomych to „lincz” i „hejt”, a tymczasem całe zamieszanie było elementem wyjątkowo wyrafinowanego spisku PiS, mającego na celu…
No właśnie, nie do końca wiadomo co miałoby być celem tej akcji. Skompromitowanie Wiktora Zborowskiego i Magdy Umer? Co miałby w ten sposób PiS osiągnąć?
Odwrócenie uwagi od tego, że gdzieś tam w innym szpitalu po szczepionki bez kolejki ustawiają się ludzie związani z PiS? Niby najciemniej jest pod latarnią, ale czy faktycznie uczulanie opinii publicznej na to, że niektórzy będą się próbowali szczepić bez kolejki jest tu najlepszą taktyką?
A może te szczepionki miały być zasłoną dymną aby przysłonić sprawę przejęcia banku Czarneckiego? Od zasłon dymnych mają Kurskiego, który robił strasznie dużo szumu wobec Sylwestra swoich Marzeń z Dwójką. Czy ktokolwiek, kto choć przez chwilę oglądał w ostatnich latach TVP naprawdę uwierzy, że propagandziści PiS byliby zdolni do takiego wyrafinowania? A może to ktoś z trzonu PiS wziął się za kompromitowanie Jandy? Poważnie? Przecież oni potykają się o własne nogi w znacznie mniej skomplikowanych sprawach…
To jest za co krytykować czy nie?
Oczywiście zachowanie na przykład “Super Expressu”, który podał telefon do instytucji kierowanej przez Jandę, co zaowocowało falą wulgarnych telefonów jest poniżej wszelkiej krytyki. Ale nie pozwólmy, aby podłe zachowanie szmatławca odciągnęło nas od istoty sprawy, którą jest pytanie: czy Janda i jej przyjaciele faktycznie nie zrobili nic złego? Rozpatrzmy więc tu szczegółowo wszystkie możliwe scenariusze:
1. Na początek wyjmijmy brzytwę Ockhama i rozważmy scenariusz najmniej skomplikowany. Pan szef szpitala daje cynk swoim znajomym, że może ich po znajomości zaszczepić bez kolejki. Wśród znajomków jest znany polityk, jeden z szefów TVN i jego partnerka, która z kolei pracuje z Krystyną Jandą. Bo wiadomo, w Polsce najważniejsze jest to, żeby znać właściwe osoby. Z tą Jandą i jej kolegami aktorami to w sumie dobrze wyszło, bo dzięki temu jak się sprawa rypła to można było na poczekaniu przypomnieć, że PiS od jakiegoś czasu mówił o promocji szczepień i zacząć wmawiać ludziom – przy pomocy, między innymi, stacji TVN – że to szczepienie swoich to był taki chwyt marketingowy, element tej akcji. Troszkę tylko było ryzyko, że ciemny lud zauważy, że wśród szczepionych był także pan z TVN i znany polityk i zacznie się zastanawiać jak to jest że w odróżnieniu od Jandy, która reklamowała już na przykład piwo „Warka” albo środek na ból gardła nikt wczesniej nie zauważył ich potencjału na rynku reklamowym…
Jeśli więc było tak, że po prostu grupka znajomych zorganizowała sobie szczepienia bez kolejki a teraz rżnie głupa i wciska nam jakieś bajki o akcji promocyjnej, to chyba zgadzamy się wszyscy, że sprawa jest nie do obrony, prawda?
2. Teraz dajmy naszym celebrytom kredyt zaufania. Być może naprawdę miała to być akcja promocyjna, albo przynajmniej część z nich szczerze w to wierzyło. Czy żadnego z nich nie zdziwił wyjątkowo amatorski sposób jej przeprowadzania? Dobór uczestników z klucza „krewni i znajomi Krystyny Jandy”? Nikogo nie zaskoczyło to, że udział w akcji, w której rzekomo mieli wziąć udział aktorzy starszego pokolenia z grupy ryzyka, brały także dwie młode aktorki, polityk opozycji i nieznany szerzej dyrektor programowy TVN? Nikt nie wyraził zdziwienia tym, że samo szczepienie, zamiast obdywać się w świetle fleszy i w towarzystwie kamer, jak to miało miejsce w przypadku nikomu nie znanej pielęgniarki która jako pierwsza otrzymała szczepionkę, odbywa się pokątnie, na chybcika, i nie ma nawet żadnej umowy (jedynie Materna wspomina o podsuniętym mu kwicie w którym zgodził się na wykorzystanie swojego wizerunku)? Czy naprawdę bliżej nie znanym organizatorom akcji wydaje się wystarczać obietnica aktorów, że będą o szczepieniu opowiadać znajomym, a wszystko to ustalone na gębę, bez żadnych konkretów i umowy (chyba, że jest, wtedy wystarczyłoby ją pokazać i przeciąć wszelkie spekulacje), na łapu capu i po znajomości? I nikogo to nie zdziwiło, choć wśród zaszczepionych nie brakuje weteranów branży reklamowej?
Poza tym ciekawe, że szczepionki promuje Cezary Pazura – i to nie wśród znajomych, tylko w radio. Ten Pazura, który sam się jeszcze nie zaszczepił. Czyżby jednak nie było to konieczne do wzięcia udziału w akcji promocyjnej?
3. A może faktycznie, jak pisze Szczygieł, to wszystko to spisek PiS. Ogłosili, że będzie taka akcja promocyjna (choć ani słowem nie wspomnieli, że jej elementem będzie szczepienie celebrytów bez kolejki) a następnie wystawili ich do wiatru. I te elity intelektualne, ta Krystyna Janda której rzekomo głębokimi zdolnościami analitycznymi i krytyką PiS na Facebooku zachwyca się wielu ludzi z pokolenia moich rodziców, a spotkałem się też z pomysłem, żeby Janda, jako niewątpliwy autorytet będący w stanie zjednoczyć wszystkich Polaków, stawiła czoła Dudzie w wyborach prezydenckich… I ona nie przejrzałaby tej szytej grubymi nićmi intrygi i dała się podpuścić jak przedszkolak?
Poza tym ta teoria o spisku mającym wpuścić „składających się z samego dobra” celebrytów na minę ma jeden słaby punkt. Aby go unaocznić, posłużę się tutaj przykładem z własnego życia.
Dawno dawno temu szedłem opustoszałymi korytarzami budynku na uniwersytecie w Glasgow, na którym wówczas studiowałem. Zbierało się na deszcz, na dworze wiał wiatr i usłyszałem z jednej z sal, koło której akurat przechodziłem, trzask niedomkniętego okna. Zajrzałem przez okienko w drzwiach i poza uchylonym oknem zobaczyłem leżący na stole grubo wypchany banknotami portfel. Czy był to spisek, dzięki któremu jakieś wraże siły chciały doprowadzić do tego, że stałbym się złodziejem, co dałoby pretekst do usunięcia mnie z uczelni, kończąc tym samym moją akademicką karierę? Być może. Nie wiem, i nigdy się nie dowiem. Dlaczego?
Ano dlatego, że portfel, wraz z całą zawartością oddałem portierowi, pełniącemu również rolę biura rzeczy znalezionych a informację o tym umieściłem na tablicy ogłoszeń w znajdującym się obok pokoju dla studentów. Jak widać jednak, okazja nie czyni złodzieja. I tak samo pułapki zastawionej na nich, rzekomo, przez PiS, mogły uniknąć nasze nieszczęsne elity kulturalne kraju. Wystarczyło zadać – choćby samemu sobie – jedno pytanie: „czy na pewno powinniśmy teraz dostawać te szczepionki my, czy nie ma bardziej potrzebujących?”.
Z jakichś przyczyn to pytanie nie padło. Z jakich – nie wiem. Czy z pychy i poczucia swojej wyjątkowości i przekonaniu, że faktycznie przyjęcie szczepionki przed lekarzami może uratować setki rodaków albo przynajmniej wiara, że komuś tak wyjątkowemu przeskoczenie kolejki do szczepionki się należy bo to, że nie wystąpią u nich objawy poboczne będzie w jakichś sposób ważniejsze niż to, że te objawy nie wystąpią u zaszczepionej wcześniej pielęgniarki czy pensjonariuszy domów spokojnej starości? Czy z naiwności i wiary, że rząd PiS do promocji swojej akcji szczepionkowej postanowił wybrać akurat ich, krytyków obecnej władzy, a nie Zenka Martyniuka, Pietrzaka, Rosiewicza czy Golców? Czy może też ze zwykłej pazerności i chęci skorzystania z nadarzającej się okazji, „bo tylko frajer by nie skorzystał”, którą wpoiły starszemu pokoleniu dekady życia w PRL?
Jedno jest pewne. Celebryci, politycy, aktorzy i grube szychy w TVN uznali, że są ważniejsi – oni sami, czy też ich akcja promocyjna – od życia medyków. Od bezpieczeństwa ludzi, którzy codziennie ryzykują zdrowie i życie. Których już ponad setka zmarła w tym kraju na COVID-19 a tych, którzy przez miesiące albo i lata będą borykać się z konsekwencjami ciężkiej choroby nikt nawet nie liczy. To są ludzie, którzy bezapelacyjnie powinni mieć pierwszeństwo w kolejce do szczepionek. To są fakty powszechnie znane. Nie bez powodu jako pierwszą osobę w tym kraju zaszczepiono szeregową pielęgniarkę a nie Wielką Aktorkę Krystynę Jandę.
A mimo tego owa Wielka Aktorka i jej znajomi, którzy wobec zamknięcia teatrów i odwołania imprez masowych siedzą sobie na kanapach i wrzucają głupoty na Facebooka albo żalą się podwładnym swojego kolegi w jego telewizji na to, że są hejtowani i w ogóle nie wiedzą za co, bo nawet jak zrobili coś złego to nieświadomie, wciąż w większości nie wydają się widzieć że to, że zaszczepili się bez kolejki, mogło być czymś niewłaściwym. Dla mnie jest to wystarczające aby uznać, że krytyka, która na nich spadła jest jak najbardziej słuszna.
Janda a sprawa polska
Drążyłem temat przez ostatnie kilka dni. Czytałem dyskusje, wchodziłem w spory z rodziną, znajomymi i przypadkowymi ludźmi z internetu. Zarobiłem dwa bany i focha od mamy. Próbowałem zrozumieć jak to jest, że jesteśmy w stanie wykonywać takie karkołomne wygibasy żeby usprawiedliwić czyjeś czyny tylko dlatego, że jest „nasz”. Dalej nie rozumiem. Być może rację ma mój kolega mówiący, że jest to pewna rozszerzona forma obrony własnych przekonań: jeśli postawiliśmy na piedestale kogoś, kto te nasze przekonania ma reprezentuje, to jeśli ta osoba nagle okazuje się nie do końca godna takiego wyniesienia to przyznając to, w pewnym sensie sami przyznajemy się do pomyłki – a skoro osoba reprezentująca nasze poglądy była pomyłką to może i nasze poglądy same w sobie wymagają weryfikacji?
Te wszystkie rozmowy jednak pozwoliły mi zauważyć pewną tendencję: ta skłonność do obrony idoli “wbrew wszystkiemu” jest znacznie bardziej widoczna wśród starszego pokolenia. Pamiętający PRL wydają się być znacznie bardziej skłonni do szukania usprawiedliwień. Ich cwaniactwo i kombinatorstwo nie razi tak, jak młodszych, którzy nie pamiętają czasów, kiedy to było codziennością, a ktoś, kto nie korzystał z okazji był fajerem. Dla młodych znowu nie istnieje pojęcie „autorytetu, którego nie można krytykować”. Dla nich nawet papież nie jest już taką figurą, Polska zdążyła się już całkiem odjaniepawlić. Tymczasem starsi, widzący wciąż świat w kategorii „my i oni” bronią Jandy krzycząc o spisku, relatywizując, że „to tylko 18 dawek, nic takiego się nie stało”, przypominając – jakby to miało w tym kontekście jakiekolwiek znaczenie, że „Janda Wielką Aktorką Jest” oraz szantażując moralnie „a gdzie byłeś, kiedy Szumowski kręcił aferę z respiratorami”. Nikt nie wydaje się oddzielać kwestii tego, że niektórzy krytycy nie posunęli się za daleko, od tego, czego ta krytyka dotyczy. Jakakolwiek krytyka, już od podstaw, jest od razu skreślana i nazywana „hejtem” albo „linczem”. Znamy takie metody? Oj, znamy. Toż to arsenał typowy dla zwolenników PiS, którzy – przypadkowa korelacja? – pochodzą w większości z tej samej grupy demograficznej. Podobny mechanizm można zaobserwować w kwestii zarzutów o tuszowanie pedofilii stawianych Janowi Pawłowi II. Na prawicy nikt nie dyskutuje czy zarzuty są zasadne, sam fakt „zamachu na naszego papieża” i próba zrzucenia go z piedestału wystarczy dla wzniecenia świętego oburzenia.
Wśród młodszych tymczasem takie naginanie moralności żeby bronić „swoich” jest czymś obciachowym. Dla młodszych jeśli dałeś ciała, to “zjeby” Ci się należą, niezależnie od tego, z kim trzymasz i nawet jeśli widzą, że niektórzy w krytyce zaszczepionych celebrytów posunęli się za daleko i próbują coś ugrać – to nie wydają się ignorować faktu, że być może jednak jakaś podstawa dla tej krytyki jest. Zresztą, młodsi w ogóle wyłamują się trochę z tego podziału na „my” czy „oni” i widać to na każdym kroku – to w końcu młodzi zamiast trwać w duopolu PiS-PO najchętniej głosują na partie spoza tego dyskursu – czy to lewicową Razem, prawicową Konfederację czy plasującego się gdzieś pośrodku polskiej sceny politycznej Hołownię.
Ale to nie oznacza, że wraz ze zmianą pokoleniową nagle zacznie być w Polsce lepiej. Niestety, to, że młodzi nie chcą już przynależeć do stada, którego gotowi by byli bezkrytycznie bronić nie oznacza, że nie występuje u nich cwaniactwo. Trzeba by zapytać socjologów, czy nie jest wręcz tak, że samolubność w narodzie wręcz się nasila. Z pewnością te mające źródła w PRL cechy przeszły już na kolejne pokolenie i całkiem dobrze się wśród niego zagnieździły. Wystarczy wyjechać samochodem na polskie ulice i zobaczyć, ilu jest agresywnych kierowców, jaką codziennością jest wyprzedzanie za wszelką cenę czy omijanie kolejki do świateł pasem dla skręcających w innym kierunku.
Kiedyś jeden ze znajomych starszego pokolenia przekonywał mnie, że za wszelkie zło w Polsce i exodus młodego pokolenia odpowiada PiS. Inny mniej więcej w tym samym czasie wmawiał mi, że wyjechaliśmy, bo dość mieliśmy życia w państwie Tuska. Dla obu z nich lekarstwem na wszelkie bolączki naszego kraju jest zastąpienie „onych” „naszymi”. Potem wystarczy chwilę poczekać a młodzi Polacy zaczną spływać do kraju szeroką ławą, ciesząc się, że w kraju wreszcie jest normalnie. Tylko, że to tak nie działa.
Kilkanaście lat temu napisałem dla jednego z efemerycznych portali polonijnych w Anglii tekst pod tytułem „Skażeni normalnością” (znajdziecie go tutaj). Mówiłem w nim o tym, że ci, którzy wyjechali w świat i zobaczyli, że życie może wyglądać inaczej, mają potem trudności z wpasowaniem się z powrotem w tą foremkę, w ten kształt, który pozostał po nich w kraju. A zmiana tej twardej materii nie jest łatwa.
I właśnie dlatego…
Obserwując przez ostatnich kilka dni spór o szczepionki Jandy sam się trochę zdziwiłem dlaczego akurat ze wszystkich oburzających wydarzeń, które miały miejsce w Polsce w ostatnich latach to właśnie ta sprawa tak wybitnie działa mi na nerwy. Zrozumiałem to, kiedy temat próbowałem poruszać z moimi przyjaciółmi na emigracji – żadne z nich po pobieżnym zapoznaniu się z tematem nie chciało już więcej o tym rozmawiać. Nawet ci, którzy jak zaczną narzekać na jedną czy drugą opcję polityczną mogą nadawać godzinami nie mieli ochoty zajmować żadnego stanowiska w tej sprawie. Wspólne tylko było oburzenie na całokształt i czasem zdziwienie – lub może bardziej skonstatowanie „no tak, Polska” – faktem, że jeszcze nie poleciały żadne głowy, a aktorskie sławy nie wpełzają zawstydzone pod kamień w nadziei, że za pięć lat ktoś o tym skandalu zapomni i zaproponuje im jakąś małą rólkę – bo tak by się analogiczna sytuacja skończyła za granicą. I wtedy zrozumiałem w czym rzecz:
W Polsce widzianej z emigracji problemem nie jest to, że rządzi jedna czy druga opcja. Największym problemem tego kraju jest to, że mieszkają w nim Polacy. Z naszą kłótliwością, brakiem solidarności, instynktem stadnym, wiecznym knuciem przeciwko innym, albo wiecznym oczekiwaniem, że inni coś knują przeciwko nam. To dzięki czemu mamy jedne z najniższych wskaźników zaufania w Europie. To my powodujemy, że życie w naszym kraju jest takie przykre i niełatwe. Oczywiście nie wszyscy tacy jesteśmy. Ale wielu z nas tak, a kolejna rzesza przechodzi nad tym do porządku dziennego uważając to za normalne. I nie widzę szansy, żeby to się miało zmienić. Bo ci, którzy mieszkają w kraju bardzo często po prostu przejmują te cechy od starszego pokolenia, tak zostali wychowani i często faktycznie, nie mając innego punktu odniesienia, uważają, że jest to normalne. A z tych, którzy wyjadą za granicę i zobaczą, że można żyć inaczej, ilu będzie chciało wracać z powrotem uprawiać donkiszoterię próbując nawracać rodaków, narażając się w ten sposób na fochy i ostracyzm rodziny i znajomych, którzy, nie potrafiąc pojąć o co im właściwie chodzi będą odbierać to jako napastliwe ataki i prowokacje?
I właśnie dlatego nie możemy mieć w Polsce fajnie.
W grafice wykorzystano zdjęcie Krystyny Jandy autorstwa Adriana Gryciuka (Creative Commons).
Pozostałe elementy grafiki są w domenie publicznej.