Na forum “Bezpieczeństwo na drodze” w portalu gazeta.pl często napotkać można dyskusję na temat różnic w jeździe w Polsce i za granicą. Niektórzy użytkownicy żyją w przekonaniu, że żyjącemu na mitycznym Zachodzie obce są drogowe bolączki z którymi na co dzień borykać musi się polski kierowca. To prawda, myśląc o “Zachodzie” pierwsze na myśl przychodzą nam albo równe jak stół niemieckie autostrady, albo jakieś alpejskie serpentyny zapierające dech w piersiach, albo bezludne ścieżynki północnej Szkocji… Tymczasem rzeczywistość, jak wszędzie, jest prozaiczna…
Aby pokazać forumowiczom jak wygląda rzeczywistość, postanowiłem pewnego dnia udokumentować moją podróż z pracy do domu. Pracowałem owego dnia w firmie transportowej, która mieściła się ok. 20 mil od Glasgow, do którego można było wrócić zakorkowaną autostradą albo właśnie zwyczajnymi, bocznymi drogami którymi na co dzień poruszają się Szkoci. Zanim jednak przedstawię rezultaty tej mojej wieczornej eskapady, oto kilka zdjęć zrobionych podczas zwyczajnego dnia pracy szkockiego kierowcy ciężarówki:
No a teraz zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć, które zrobiłem w czasie powrotu do domu. Słówko wyjaśnienia: w Szkocji są autostrady. Jest autostrada M74 z Anglii do Glasgow. Jest autostrada M8, z zachodniego wybrzeża przez Glasgow do Edynburga. Jest równoległa do niej M9 obsługująca uprzemysłowione rejony Grangemouth. Jest M77 – kawałek autostrady na południe od Glasgow, w stronę Irlandii. Jest M(A)80 – w budowie, z Glasgow do Stirling, M90 na północ od Edynburga i kilka łączników. Autostrady te już dawno przekroczyły granicę swojej przepustowości a biorąc pod uwagę, że większość z nich spływa do dwupasowego odcinka M8 prowadzącego przez ścisłe centrum nie mającego obwodnicy Glasgow nietrudno sobie wyobrazić, że często zamieniają się w parkingi (dziś, w sobotnie popołudnie przejechanie kilkumilowego fragmentu M8 zajęło mi ponad godzinę!). Zwykłe drogi krajowe cieszą się więc dużą popularnością nie tylko ze względu na miejsca, przez które prowadzą ale i jako nierzadko szybsza alternatywa dla zakorkowanych autostrad czy ekspresówek. Przyjrzyjmy się zatem standardowi niektórych szkockich krajówek:
Koniec jednak tego dobrego. To była droga krajowa A71, Edinburgh – Kilmarnock, bardzo uczęszczana, bo, poza wiecznie zakorkowanymi rondami w East Kilbride, stanowiąca jedyną rozsądną alternatywę dla ominięcia Glasgow od południa.
Ja jednak nie chcę jechać do Kilmanrock i zmierzam w kierunku Glasgow. Na kolejnej drodze klasy A spotykam to:
Wkrótce jednak skręcę w lewo, bo i do East Kilbride mi nie po drodze. To już będzie droga lokalna, ale to nie znaczy że stanowiąca tylko dojazd do jakiejś wioski. To jest normalnie oznakowana trasa z Eaglesham (małe miasteczko, praktycznie opłotki Glasgow) i Strathaven (inne małe miasteczko wielkości, być może, Złotoryji).
Na deser rozprawię się jeszcze z jednym mitem pokutującym na forum Bezpieczeństwo na drodze. Otóż, jak twierdzą jego użytkownicy, w Polsce auta od jeżdżenia po polskich drogach bardzo się brudzą… Nie to, co na Zachodzie!. Cóż… Prawda jest jak zwykle znacznie mniej egzotyczna:
Po co nawysilałem się i stworzyłem ten wpis? Z kilku powodów.
Po pierwsze: chciałem pokazać tym, którzy się łudzą że UK to nie jest raj na Ziemi.
Po drugie: chciałem pokazać zaciekłym dyskutantom, że z samego faktu, że ktoś się wyprowadził za granicę nie wynika od razu, że nie ma on pojęcia o tym, jak jeździ się po wąskich, tłocznych, kiepsko oznakowanych i dziurawych drogach. Może te tutaj nie wyglądają na tłoczne, ale chyba jest oczywiste, że skoro robię zdjęcia komórką siedząc za kółkiem to wolę, żeby nikt akurat z przeciwka nie jechał, prawda?
Po trzecie: chciałem pokazać, że w innych krajach są drogi czasem nielepsze niż u nas, a czasem nawet gorsze. Wciąż jednak jazda po nich jest przyjemnością w porównaniu do polskiej nieustannej walki o przetrwanie. Czy to nie jest jednak tak, że zamiast winić za wszystko drogi, powinniśmy spojrzeć raczej na siebie samych?
Wyobraźmy sobie drogi z moich obrazków pełne typowych polskich kierowców, czyli “wyprzedzaczy-za-wszelką-cenę”, “nie-dających-się-wyprzedzić-choćby-nie-wiem-co”, “będących-ponad-prawem-bo-im-się-śpieszy” i tak dalej. Wyobraźmy sobie owe szkockie drogi (nawet te dobre z popularnych miejsc turystycznych, niekoniecznie te z szarej, zwyczajnej Szkocji) pełne przedstawicieli handlowych, którzy mają postawione nierealne zadania a boją się utraty pracy. Wyobraźmy sobie, że kierowcy cięzarówek śmigają po tych drogach jak szaleni, bo
nie mają płacone za godzine pracy a za milę czy % od frachtu. Wyobraźmy sobie Wiesława McLeoda wiozącego tonę pustaków w swoim przerdzewiałym Roverze 214, który przegląd przeszedł tylko dlatego, ze w stacji MOT pracuje szwagier-in-law Wiesława, Zdzisław MacDonald. Wyobraźmy sobie, ze tymi ścieżynkami wracają z dyskoteki pijane nastolatki bez prawa jazdy, upakowane po ośmiu do swoich 15 letnich Vauxhalli Cavalierów z pierdzącymi tłumikami i Austinów Maestrów po tuningu optycznym… To byłaby przecież rzeź.
Ale jakoś nie jest.
Jakoś jazda po tych naprawdę kiepskich drogach jest płynna. I nie dlatego, że nie ma słupków uniemożliwiających wyprzedzanie: słupki są, ale nawet jeśli ich nie ma wyprzedza mało kto, a zjazd na pobocze żęby przepuścić ciągnący się za nimi korek jest codziennością w wykonaniu traktorzystów czy kierowców TIRów. Tu nie ma olbrzymich zatorów za chcącymi skręcić w prawo (to tak jakby w Polsce w lewo) bo najdalej trzeci, czwarty pojazd jadący z przeciwka przepuści ich przed sobą mrugnięciem świateł. Jeżdżąc po tych dziurawych, krętych duktach człowiek jest zrelaksowany. NIe ma nerwówki, zawiści, agresji, złośliwości drogowych…
To prawda, drogi w Polsce są złe. Ale to nie jest ani jedyny powód niskiego stanu bezpieczeństwa, ani usprawiedliwienie dla opisanych przeze mnie zachowań.