Niektórzy mowią, że pod rządami PiS dobrze powodzi się tylko członkom tej partii. Mogą dostać jakąś ciepłą posadkę albo rządowy kontrakt. Otóż nie jest to prawda, a dowodem na to jest kariera Adama Hofmana, którego z PiSu wywalili za przekręty przy rozliczaniu delegacji, a mimo tego jemu za dobrej zmiany również się dobrze powodzi. Nie mając większego doświadczenia na tym polu stał się aktywnym graczem w branży PR, gdzie prowadzone przez jego firmę farmy botów prowadzą dezinformacyjne kampanie mające ustawić opinię publiczną przychylnie do stanowiska na przykład takiej Coca-Coli, bojącej się wprowadzenia przez PiS podatku cukrowego. Właściwie to źle napisałem. W końcu Hofman był w PiS, więc jeśli chodzi o farmy internetowych trolli i nieuczciwe zagrywki akurat doświadczenia może mu nie brakować…
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Tak czy tak, grupa reporterów śledczych przyjrzała się bliżej jego firmie i ujawniła, że choć pracuje ona dla partnerów komercyjnych, liczących na to, że Hofman ma wciąż w partii rządzącej chody, dostaje także lukratywne zlecenia od firm kontrolowanych przez państwo. Hofman jest oburzony działalnością dziennikarzy. Jak oni śmią, pyta, dręczyć moich pracowników kulturalnymi prośbami o kontakt? Kto za to płaci?
Pytanie “kto płaci za pisanie” akurat w dzisiejszej Polsce nie jest wcale takie oczywiste. Po tym, jak rząd zrobił w trąbę kolejną grupę przedsiębiorców – tym razem branże turystyczną, którą, po dłuższym okresie ciągłego zmieniania zdania zapewnił w końcu, że będzie mogła pozostać otwarta, po czym jak tylko zdołali się przygotować do nadchodzących ferii zimowych i Sylwestra wprowadził całkowity lockdown. Chociaż po prawdzie to nie można mówić “lockdown”. To brzydko brzmi, nie będą nam tu w obcych językach i tak dalej… A poza tym rząd przecież obiecał, że żadnego lockdownu nie będzie (a nawet jakby chciał taki wprowadzić, to zgodnie z prawem musiałby wprowadzić stan nadzwyczajny, od czego broni się rękami i nogami). Dlatego zamiast lockdownu będziemy mieli Narodową Kwarantannę, czyli w zasadzie to samo, tylko ku czci Żołnierzy Wyklętych i przy dźwiękach Disco Polo. Tak czy tak, wyjazdy bedą zakazane, tak więc zimowe kurorty, które nierzadko zaczęły już zaśnieżać stoki, zostały wystrychnięte na dudka. Nic więc dziwnego, że wiele z nich podejmuje się desperackich prob aby mimo wszystko w jakiś sposób byc w stanie zarabiać pieniądze. Na przykład w sytuacji, w której w hotelu będzie można zatrzymać się jedynie podczas podróży służbowej, pojawił się pomysł, aby hotel zatrudniał swoich gości na przykład do pisania wierszy. Jeden z nocnych klubów nie mogąc regularnie zorganizować balu sylwestrowego wyszedł z pomysłem zorganizowania całonocnej lekcji tańca. Lekcja będzie musiała być całonocna, bo rząd w sylwestrową noc wprowadził, de facto, godzinę policyjną od 19:00 do 6:00, więc jak ktoś się wybiera na imprezę, to będzie musiał stawić się wcześniej i zostać do rana. No chyba, że skorzysta z oferty opracowanej przez przemyślnego właściciela pomocy drogowej z Lublina, który, zauważywszy że o ile prywatne pojazdy mają zakaz poruszania się w tych godzinach, to dla lawet są wyjątki, zaproponował usługi swego rodzaju taksówkowe – będzie woził chętnych, razem z ich samochodem, po mieście na lawecie.
Można się irytować, że ludzie tak lekce ważą sobie zasady bezpieczeństwa w dobie pandemii. Ale czy można ich winić za to, że po miesiącach chaosu i powtarzających się kompromitacji nikt już nie traktuje zaleceń rządowych poważnie? Szczególnie, że w sytuacji braku Stanu Wyjątkowowego wprowadzane przez rząd rozporządzeniami ograniczenia są prawnie wątpliwe i wiele sądów podważa ich zasadność kiedy obywatele odwołują się od nałożonych na nich przez policjantów kar. Politykę rządu zresztą w najlepszym przypadku można nazwać niespójną, w najgorszym można podejrzewać rządzących o świadomy sabotaż. Spójrzmy tylko na niedawną sytuację, w której po wykryciu w Wielkiej Brytanii nowego, znacznie groźniejszego szczepu koronawirusa, cała Europa zamknęła natychmiast swoje granice przed przybywającymi z Wielkiej Brytanii, próbując ograniczyć jego rozprzestrzenianie się. Cała? Nie, był jeden kraj, który podjął działania skrajnie przeciwne: polski rząd nie tylko opóźnił wstrzymanie lotów o całe 24 godziny, ale zorganizował większe samoloty, czy nawet dodatkowe loty, aby przywieźć do kraju jak najwięcej zarażonych nowym szczepem COVID Polaków. W typowy dzień na polskich lotniskach ląduje prawie 50 rejsowych samolotów z Wielkiej Brytanii, czyli standardowo na polską ziemię zeszłoby z ich pokładów jakieś 9000 rodaków. Dzięki działaniuy rządu, w sytuacji nowego zagrożenia w jeden tylko dzień przybyło ich znacznie więcej. “No ale przynajmniej będą testowani i podddani kwarantannie” – można by pomyśleć. Wręcz przeciwnie. Choć pojawiają się plotki, że Sanepid był przygotowany na podstawienie na lotniska autobusów mających zabrać przyjezdnych na testy, rząd pozwolił im po prostu rozejść się do domów. Jak ktoś bardzo chce, to może zadzwonić do Sanepidu, a jak mu się ta trudn sztuka uda (bo przez 9 miesięcy pandemii nikt nie wpadł na to, żeby zorganizować call centre obsługujące ten bezprecendsowy nawał telefonów do tej instytucji), to wtedy dostanie skierowanie do punktu testów, do którego będzie miał dojechać na własną rękę.
Podobną “logikę” widać na każdym kroku. Niedawno na przykład dzieciom, które z powodu wirusa mają zajęcia przez internet, skrócono zajęcia, aby… mogły pójść do kościoła na rekolekcje. Może od razu poprosić którego z tych zarażonych Polaków z Londynu, żeby przeszedł się po osiedlu i nakaszlał każdemu spotkanemu człowiekowi w twarz? Czy w takiej sytuacji ktokolwiek się dziwi, że Polacy już nie traktują działań rządowych poważnie? Na szczęście humoru w narodzie jeszcze nie brakuje, dlatego taktyka rządu została zilustrowana poniższym memem:
Tak czy tak polityka walki z pandemią to nie jedyne pole, w którym państwowe instytycje kompletnie tracą kontrolę nad tym, co się dzieje. Po tym, jak podczas protestów kobiet aresztowany został poseł opozycji (zakuto go w kajdanki i wywieziono na komisariat gdzie policjanci po sprawdzeniu, że faktycznie ma imunitet, wyrzucili go z radiowozu i kazali mu “wypierdalać”) służby nie mogą zdecydować się, co właściiwie zaszło i zaprzeczają sobie wzajemnie. Według policji, posła nie zatrzymano a jedynie sprawdzono jego tożsamość w celu ustalenia, czy faktycznie ma immunitet. Według prokuratury do zatrzymania nie tylko doszło, ale jeszcze było ono zasadne, bo poseł został złapany na gorącym uczynku w czasie popełniania przestępstwa.
Kryminalistką jest także inna posłanka opozycji, Joanna Scheuring-Wielgus, która “złosliwie przeszkadzała w nabożeństwie” i “obrazała uczucia religijne”. Jak opisał to prokurator, „Joanna Scheuring-Wielgus i jej mąż urządzając w świątyni rodzaj happeningu promującego poglądy sprzeczne z nauczaniem Kościoła katolickiego, działali złośliwie, obrażając uczucia religijne i znieważając miejsce kultu religijnego. Zbigniew Ziobro chce pozbawić ją immunitetu. A czym że ona sobie na to zasłużyła? Podczas mszy wstali z mężem i pokazali uczestnikom mszy plakaty, na których napisane było “Kobieto, sama umiesz decydować” oraz “To kobiety powinne mieć prawo do decydowania czy urodzić, czy nie, a nie państwo w oparciu o idelogię Katolicką”. Postali tak może z minutę, a potem wyszli. Straszliwa, straszliwa zbrodnia. Żeby w kościele mówić kobietom, że same mogą o sobie decydować?
Innym politykiem opozycji, któremu państwo stara się uprzykrzyć życie jest Rafał Trzaskowski. Wezwano go na policję, gdzie musiał tłumaczyć się z tego, że podczas jego kampanii prezydenckiej nie przestrzegano na wiecach zasad dystansu społecznego, a on sam nie nosił maseczki. Co ciekawe dokładnie tak samo wyglądały wiece jego konkurenta Andrzeja Dudy, a mimo tego ów z nienoszenia maseczki spowiadać się na policji nie musi. A przecież na wiecach, bez maseczki i w tłumie, był także również sam Mateusz Morawiecki, który sam nas zapewniał, że wirus jest już w odwrocie i nie trzeba się go bać. No to jak to jest?
Na szczęście jednak wyskoki kontrolowanej przez PiS prokuratury są wciąż poddane kontroli niezależnych sędziów. Po nielegalnym aresztowaniu Romana Giertycha (o czym pisaliśmy w poprzednich odcinkach cyklu) sąd nakazał prokuraturze zwrot zajętych podczas bezprawnego przeszukania jego biura komputerów i dokumentów. Ale o ile osoby z pierwszych stron gazet takie jak Roman Giertych mogą liczyć na wsparcie najlepszych prawników w kraju, mediów i opinii publicznej, szykanowanych jest także wiele zwyczajnych osób. Na przykład przewodnicząca samorządu studenckiego z lokalnej uczelni w Słupsku, która w godzinę po tym, jak podczas spotkania senatu uczelni uprzejmie zapytała, czy jej władze mają w planach w jakiś sposób wyrazić poparcie dla uczestniczek strajku kobiet otrzymała e-mail informujący ją o tym, że zostaje skreślona z listy studentów. Na kilka miesięcy przed obroną magisterską! Uczelnia twierdzi, że nie ma to nic wspólnego z jej wystąpieniem, a powodem skreslenia jest niezaliczenie przez studentkę jednego z przedmiotów – ale o tym, że go nie zaliczyła to uniwersytet wiedział już chyba od września? Dlaczego przez trzy miesiące pozwalano jej dalej studiować?
Ale jeśli zapytać rządu, największym problemem dla demokracji w Unii Europejskiej są Niderlandy. Po tym, jak decyzja holenderskiego sądu aby z zasady odmawiać respektowania wystawionych przez państwo polskie Europejskich Nakazów Aresztowania została podważona przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości, triumfujący wiceminister sprawiedliwości naszego kraju troszkę sobie popłynął w mediach ojca Rydzyka: , But if you ask the government, it’s the Netherlands, who are the biggest problem with the rule of law in the EU. After their decision not to respect European Arrest Warrants from Poland as a rule has been overturned by the European Tribunal of Justice, the deputy minister of justice commented “Holandia od wielu lat jest aktywna na wielu polach, na których owej aktywności powinno być mniej. Stanowi forpocztę lewackiej ideologizacji, z którą mamy do czynienia w Unii Europejskiej i zachodnim świecie (…). Holandia jest wrzodem na ciele Unii Europejskiej, który powoduje, że nasze wspólne wartości ulegają destrukcji, degeneracji. Myślę, że rolą Polski, Węgier i innych krajów jest to, żeby tego typu tendencjom w stanowczy sposób się przeciwstawiać”. Słowa godne PiSowskiej klasy dyplomaty….
A jak z demokracją w macierzystej formacji pana wiceministra. Przykład tego mieliśmy niedawno w sejmie, kiedy PiSowi po raz kolejny zdarzyło się przegrać głosowanie. Wystarczył jeden gest prezesa Kaczyńskiego aby po krótkiej konsultacji z nim wicepremier Gliński w dyrdy poleciał do krzesła marszałek Witek. Jej mikrofony nagrały jego słowa:“Elżbieta, jest prośba od szefa, bo chyba reasumpcję trzeba będzie zrobić”. I pani marszałek Witek, druga osoba w państwie po prezydencie, na jedno skłonienie ręki sfrustrowanego żoliborskiego dziada podważyła ważność zakończonego właśnie głosowania i po krótkiej przerwie przeprowadziła je ponownie, w wyniku czego wynik był już po myśli jednego z posłów. Takie to standardy demokratyczne proponuje przeciwstawiać lewackiej Holandii PiS.
Ale może w tym kraju się inaczej nie da? Może w Polsce już jedyną metodą na to, żeby coś było zrobione jest ręczne sterowanie sprawą przez polityków PiS? Przykład nielegalnie budowanego zamku w Stobnicy (więcej o nim tutaj), którego nielegalna budowa została zalegalizowana przez wojewodę pokazuje, że dopiero interwencja Morawieckiego, który pozbawił go funkcji daje nadzieję, że ktoś jednak poniesie odpowiedzialnosć za nielegalna budowę monumentalnego zamczyska w środku chronionego obszaru Natura 2000. Sprawą zajmuje się prokuratura.
Jest jednak jeszcze jedna sprawa, której prokuratura powinna przyjrzeć się bliżej, tak jak przyjrzał się jej dziennikarz Gazety Wyborczej. Chodzi o niedawny pogrzeb “640 nienarodzonych dzieci” (pisząc o tym tydzień temu błędnie podałem liczbę 350 – 350 było trumienek, płodów było więcej, tylko w niektórych był więcej niż jeden płód), które okazało się przedsięwzięciep prawnie co najmniej wątpliwym. Organizatorzy, mało znana fundacja Nowy Nazaret wraz z fundacją odpowiedzialna za rozstawianie po polskich miastach samochodów ze zdjęciami abortowanych płodów, nie miała prawnej możliwości wejść w posiadanie owych szczątków i nie chce ujawnić, skąd je miała. Nie były to także, jak twierdzą organizatorzy, ofiary aborcji – wiele płodów było wynikami poronień z powodów naturalnych. Tak czy tak, obowiązek zorganizowania pochówkow spoczywa na szpitalu lub gminie, więc cała impreza była właściwie zakopaniem w ziemi nielegalnie pozyskanych odpadów szpitalnych…
Muszę rzec jedno – nigdy specjalnie nie rozumiałem religii, ale katolicka obsesja na punkcie fragmentów zwłok – czy to relikwii, czy to abortowanych płodów – jest czymś, czego nie potrafię w ogóle pojąć.
Tekst opublikował portal Britské Listy
Autor (lub autorzy) mema nieznany