Kilka dni temu zdjęcia nowych zasieków z drutu żyletkowego rozwiniętego wzdłuż brzegów rzeki Bug. Na jednym ze zdjęć widoczny był stojący nad zasiekami ksiądz, który wyglądał jakby święcił te nowe fortyfikacje (zdjęcia tutaj). Najwyraźniej jednak to nie było tak – to ksiądz prawosławny, który dokonywał jakichś obrzędów związanych ze świętem Jordanu…
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Muszę przyznać, że również i ja po prostu założyłem, że jest to zwykły w Polsce widoczek księdza święcącego rzeczy. Polscy księża chętnie święcą wszystko, co im się pod kropidło nawinie (parę ciekawych zdjęć znajdziecie tutaj). Ostatnio obserwowaliśmy związaną z tym inbę – było trochę śmiesznie, a troche smutno, ale mówili o tym wszyscy. Otóż Towarzystwo Pomocy im. Świętego Brata Alberta – związana z kościołem organizacja pomagająca bezdomnym – otrzymała od firmy Henkel w darze pralnię przemysłową oraz zapas detergentów, które miały pomagać jej podopiecznym w utrzymaniu czystości. Podczas uroczystego otwarcia lokalny biskup chciał poświęcić pralki, ale przedstawiciele Henkela zaprotestowali bo nie taka była umowa – Henkel chce zachować neutralność religijną. W rezultacie biskup strzelił focha i poszedł do domu, co doprowadziło do oburzenia katolickich publicystów i mediów do jakiego w innym przypadku potrzebowalibyśmy zapewne ujawnienia co najmniej 800 nowych przypadków kościelnej pedofilii. Towarzystwo także uniosło się honorem i powiedziało, że skoro tak, to pieprzyć bezdomnych i niech się Henkel wypcha tymi swoimi pralkami. Niby, że musieli pokazać jacy są katoliccy. I faktycznie, ładnie im wyszło, pokazali że urażone ego biskupa jest dla nich ważniejsze niż dobro ubogich. Z kolei Henkel wydał swoje oświadczenie, pozwólcie że sparafrazuję: “Co tu się do jasnej ciasnej odjaniepawliło to my nie… My tylko chcieliśmy (i dalej chcemy) pomóc ubogim!“. Towarzystwo Brata Alberta również sobie to sparafrazowało ale im wyszło “Przepraszamy, korzymy się i prosimy o wybaczenie żeśmy tak podle urazili godność osobistą jego ekscelencji księdza biskupa, proszę, wybaczcie a w ramach przeprosin zachowajcie sobie te pralki i święćcie je choćby i pięć razy dziennie” i postanowiło jednak dar przyjąć (i poświęcić go w późniejszym terminie – jakby tak nie można było od razu).
No, ale wróćmy do tych żyletkowych zasieków. Nie mam informacji o tym, czy je poświęcono czy nie (ale nie zdziwiłbym się, w końcu armia utrzymuje 130. kapelanów (a dotatkowych 33 jest na etacie w WOT) ale niezależnie od tego, te sasieki są niepotrzebne, nielegalne i niebezpieczne. Po pierwsze, prawo zezwala na umieszczanie druty żyletkowego tylko na szczycie ogrodzenia o wysokości co najmniej 180 centymetrów, więc rozkładanie ich na ziemi (czy w rzece) jest nieelgalne. I nie bez powodu, bo takie żyletki potrafią nie tylko ciężko zranić ale zabić człowieka – czy zwierzę – które nadzieje się na nie przypadkiem. A już wrzucanie ich do nieuregulowanej rzeki, którą lada dzień w ramach wiosennych roztopów spływać bedą konary drzew, gałęzie i inne niesione rwącym prądem przedmioty, co w najlepszym wypadku spowoduje, że połowa z nich zaplącze się w tym drucie a w najgorszym, że drut zostanie porwany a jego fragmenty przez długie lata będziemy jeszcze znajdować w dole rzeki było wyjątkowo głupim pomysłem. Nie to, żeby rząd przejmował się środowiskiem – w ramach akcji #muremzapolskimmundurem właśnie wycinane są przydrożne drzewa, żeby żołnierze mogli sobie palić ogniska… Ale przecież granica z Białorusią – nie tylko w będącej częścią światowego dziecictwa UNESCO Puszczy Białowieskiej, ale i na większości swojego przebiegu – przeprowadzona jest przez tereny o wyjątkowej wartości przyrodniczej a płot – jak zwracają uwagę eksperci i działacze na rzecz przyrody – uniemożliwi także migracje zwierzyny…
Prawda, fortyfikacje po Białoruskiej stronie istnieją już od dłuższego czasu, ale nie są to konstrukcje na taką skalę, a do tego są one zlokalizowane nieco głębiej na terenie Białorusi (nawet do dwóch kilometrów od linii granicznej). W rezultacie pas pomiedzy granicą Polski a zasiekami po stronie Łukaszenki stał się bezpieczna przystanią dla wielu zwierząt – w tym żubrów, które uciekły tam przez zamieszaniem związanym z militaryzacją strefy przygranicznej po naszej stronie. Ten pas ziemi stał się dla nich śmiertelną pułapką bo po tym, jak polskie służby rozstawiły wzdłuż granicy zasieki, żubry nie mają jak wrócić na polską stronę, nie mają także możliwości wejścia głębiej na Białoruś. Adam Wajrak, dziennikarz przyrodniczy i mieszkaniec Teremisek, wioski przy granicy, opublikował na swoim Facebooku zdjęcie martwego żubra, wzywając rząd do działań które uratowałyby życie uwięzionym zwierzętom, które na tym niewielkim terenie w zimowych warunkach nie są w stanie znaleźć wystarczającej ilości pożywienia. Wiceministerka środowiska zaprzeczyła informacjom podawanym przez Wajraka, argumentując że padł tylko jeden żubr i to ze starości. Rzecz w tym, że na zdjęciu opublikowanym przez minister jest inne zwierzę, a do tego zdaniem ekspetów oba wyglądają na wychudzone i nie są jakoś specjalnie stare. Innymi słowy minister udowodniła, że jest wręcz odwrotnie niż mówi i dzięki niej wiemy, że z powodu rządowej histerii antymigranckiej padły już co najmniej dwa żubry.A pamietajmy, że te zwierzęta, symbol naszego kraju, są wyjątkowo rzadkie – te dwa padłe osobniki to około 1% całej populacji żyjącej na wolności…
Sytuacja jest dramatyczna, ale jest nadzieja, że PiS przeszedł już do drugiego stopnia swojego typowego algorytmu reagowania na kryzysy, który wygląda tak:
1. Zaprzeczanie, że problem istnieje
2. Jeśli to nie przejdzie, przyznanie, że problem istnieje, ale jest to całkiem normalne, a skala zjawiska jest znikoma
3. Kiedy pojawią się zaprzeczające temu fakty przyznanie, że problem faktycznie jest poważny, ale nie aż tak jak to twierdzą krytycy
4. Kiedy sprawa po pewnym czasie nie przycichła, przyznanie, że sprawa jednak wymaga działania i przystąpienie do akcji – jednak bardzo często są to działania niezbyt mądre…
Możemy obserwować działanie tego algorytmu na przykładzie skandalu z Pegasusem (więcej o tym tutaj), Izraelskim oprogramowaniem pozwalającym na szpiegowanie smartfonów, którego PiS używa do szpiegowania licznych członków opozycji czy niezależnych prokuratorów. Na początku zaprzeczali, że z Pegasusa w ogóle korzystają. Potem przyznali, że faktycznie rząd licencje na Pegasusa posiada (etapy pierwszy i drugi). Po tym jak przyznali że mają, narracja przesunęła się bardziej w stronę tego, że jest to całkowicie normalne, nikt żadnej opozycji nie szpieguje, a system używany jest sporadycznie. Marek Suski w jednym tylko wywiadzie przeszedł od dziesiątek do setek szpiegowanych (etapy drugi i trzeci). Jednak wciąż pokazują się nowe informacje zadające kłam twierdzeniom partii rządzącej – jak na przykład prezes NIK mówiący o tym, że PiS przed wyborami podsłuchiwał opozycję lub kiedy niezależni eksperci wciąż informują o potwierdzeniu ataków Pegasusem na telefonach kolejnych ofiar, przychodzi czas na działanie.
Na razie jednak za działanie wzięła się opozycja, która w Senacie stworzyła komisję zajmującą się sprawą podsłuchów. Dzięki działaniom komisji dowiadujemy się kolejnych skandalicznych rzeczy o tym, jak wyglądają rządy PiS – z zeznań jednej z ofiar podsłuchów, prokuratorki Ewy Wrzosek, dowiedzieliśmy się na przykład o tym, na jaką skalę Ziobro zamiata pod dywan przestępstwa swoich kolegów. Niektórzy spekulują że rząd także wziął się do działania – o czym świadczyć miałaby nagła śmierć człowieka, który Pegasusa w Polsce wprowadzał – normalnie można by takie rzeczy od razu włożyć do szufladki z napisem “teorie spiskowe”, ale z PiS nigdy nic nie wiadomo. Tymczasem jednak z telefonami zaczynają dziać się dziwne rzeczy – w ostatnich czasach mieliśmy do czynienia z licznymi przypadkami spoofingu, kiedy działacze opozycji – lub członkowie ich rodzin – otrzymywali tajemnicze telefony z pozornie znanych sobie numerów w których nieznani rozmówcy informowali ich – na przykład – o nagłej śmierci bliskich im osób. W innych przypadkach to z numerów działaczy opozycji wykonywano tajemnicze telefony lub wysyłano wiadomosci – z numeru należącego do żony jednej z ofiar Pegasusa, senatora Brejzy, poiformowano na przykład o podłożeniu bomby liczne instytucje na terenie całego kraju. Córka Romana Giertycha – kolejnej z ofiar Pegasusa – z telefonu należącego do adwokata jej ojca i przyjaciela rodziny otrzymała telefon, w którym grożono jej śmiercią jeśli jej rodzina nie przestaje rozdmuchiwać sprawy podsłuchów. Profesor Marcin Matczak, prawnik, publicysta opozycyjny i Tata Maty otrzymał telefon z numeru CBA, w którym ktoś poinformował go o śmieci jego syna. Liczni krytycy PiS i politycy opozycji padli ofiarami podobnych ataków. A ta fala spoofingu nie kończy się tylko na ludziach z pierwszych stron gazet – groźby śmierci otrzymał także założyciel zbiórki na utrzymanie dziecięcego telefonu zaufania (pisałem o tym w poprzednim odcinku serii) oraz przedsiębiorcy, których jedynym grzechem było to, że zgodzili się o katastrofie, jaką jest Polski Ład porozmawiać z Donaldem Tuskim. Ofiarą może być każdy.
Oczywiście nie mam żadnych dowodów na to, że tymi atakami faktycznie stoi PiS. Politycy strony rządowej oskarżają o nie rosyjski wywiad. Ale to nie robi większej różnicy, bo jeżeli rosyjski wywiad tak sobie w Polsce poczyna, to też jest ich wina, bo najwyraźniej rozpieprzanie polskiego kontrwywiadu przez Antoniego Macierewicza i jego obsesje na punkcie WSI nie było aż tak dobrym pomysłem. Ale co się dziwić, rządy PiS zaczęły się od rozwalenia stadniny o kilkusetletniej tradycji, a dziś walą się już nawet najbardziej podstawowe i codzienne instytucje. Okazało się na przykład, że do bazy pytań do egzaminu na prawo jazdy dodano 41 nowych pytań z błędnymi odpowiedziami przez co nawet kilkaset osób będzie prawdopodobnie musiało zdawać egzaminy ponownie.
Ale co się dziwić, w kraju, którego rząd realizuje kierunek wytyczony przez Kaczyńskiego w jego słynnej przemowie: korupcja, nepotyzm, kolesiostwo. W dzisiejszej Polsce eksperci są z pracy wyrzucani z byle powodu – nowa małopolska konserwatorka zabytków wyleciała z pracy po jednym dniu bo ktoś zauważył, że nie dośc, że nie jest fajną PiS to jeszcze pisała doktorat o dostosowywaniu zabytkowych kościołów do nowych funkcji. Za to zwolennicy Partii Karmicielki robią oszałamiające kariery. Spójrzcie tylko na Karola Rzęsiewicza, byłego agenta ubezpieczeniowego, pracownika Biedronki i stewarda na pokładzie samolotów znanej arabskiej linii lotniczej, który zaocznie skończył prawo a po dojściu PiS do władzy zstąpił z niebios i rozpoczął oszałamiającą karierę w wymiarze sprawiedliwości. Przez chwilkę pobył asystentem sędziego, aby wkrótce dostać delegację do ministerstwa a teraz ma zostać sędzią wojewódzkiego sądu administracyjnego we Wrocławiu. W konkursie na to stanowisko pokonał sędziów z dwudziestoletnim stażem, pomimo tego, że nie posiada kwalifikacji formalnych – nawet wysoce uPiSiona KRS przyznała, że jak by nie patrzeć ośmiu lat doświadczenia na stanowisku sędziego lub podobnym nasz młody wilczek Ziobry nie posiada…
Nie wszystko jednak jeszcze w wymiarze sprawiedliwości stracone. Możecie pamiętać Romana Sklepowicza, człowieka, który komentował w nibytelewizyjce Marcina Roli Czarny Protest słowami “Ładne laski to idą na dyskotekę, a takie brzydkie, których nikt bzykać nie chce, to idą na demonstrację. Bo ja stałem i patrzyłem, nie? I stałem se i mówię, którą bym bzyknął, nie? Ta? O Jezus… Tą tylko nie… O Jezus… I tak stałem i wierzcie mi, że cały czas myślałem: kto to rucha? I doszedłem do wniosku że nikt. I dlatego idą w tej manifestacji“. Po pięciu latach sądowej batalii przegrał w sądzie drugiej instancji z Magdaleną Dobrzańską-Frasyniuk. Sąd skazał go – na razie nieprawomocnie – na 5000 grzywny i 10 000 nawiązkiu na rzecz Centrum Praw Kobiet. Ma takżę pokryć koszta sądowe Frasyniuk.
Tak, są jeszcze w tym kraju rzeczy napawające optymizmem. Spójrzcie na przykład na tą radną jednej z podsłupskich gmin, która podczas konsultacji dotyczacej włączenia terenów jej gminy do miasta Słupsk wyraziła swoje oburzenie poniższym memem:
Co z tym memem jest nie tak? Cóż, jej gmina reprezentowana jest przez czarnego człowieka. “Zobaczcie jak nas potraktowali, jako czarnuchów. To jest rasizm!” grzmiała:
Niektórzy ludzie są oburzeni, inni załamani, że za ten pokaz kretynizmu dostała jeszcze oklaski. Ale ja wolę widzieć pozytywy i tu także potrafię jeden znaleźć: ona już wie, że rasizm jest zły. Nie do końca rozumie jeszcze co prawda czym ów rasizm jest, no ale nie od razu Kraków zbudowano…
Tekst powstał dla portalu Britské Listy
Autor mema: nieznany