Co zrobić, jeśli komu potrzeba pieniędzy? Niektórzy ludzie biorą nadgodziny, zakładają biznes, sprzedają rodzinne pamiątki czy próbują grać w totka. Działacze PiS mają łatwiej – wykorzystują fakt, że ludzie PiS pracują w PCK i robią lewe interesy na sprzedaży używanej odzieży. Ten skandal był tajemnicą poliszynela już od dłuższego czasu i nie dało się go dłużej ignorować. Okazuje się jednak, że wcale nie tak łatwo znaleźć prokuratora, który zająłby się tą sprawą: już druga prokurator miała dość wywieranych na nią nacisków i wniosła o odsunięcie jej od tej sprawy i przeniesienie z powrotem do prokuratury niższej instancji. Wolała sama poprosić o degradację zawodową i obniżkę pensji niż dalej zajmować się tą drażliwą dla rządu sprawą…
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Oczywiście jednak nie tylko sprawy które mogą zaszkodzić PiSowi nie lądują w dzisiejszych czasach przed sądem. Złodzieje luksusowego Audi już po kilku godzinach dyskretnie odstawili go na posterunek policji po tym, jak się okazało, że należy on do Marty Kaczyńskiej. Ktoś kiedyś powiedział, że “w sprawnie działającym państwie policyjnym policja jest niepotrzebna”. Czyżbyśmy już byli na tym etapie?
Jeśli chodzi zaś o sam PiS, to oni ze zwykłymi kryminalistami nie mają nic wspólnego. O nie, PiS nie cofnie się w niczym, niezależnie od ewentualnych konsekwencji i choćby złapany za rękę dalej będzie szedł w zaparte. W poprzednim odcinku pisałem o tym, że premier Morawiecki został przyłapany na kłamstwie, ale sądy odrzuciły pozew opozycji o sprostowanie. Sprawy w trybie wyborczym toczą się szybko i dziś już wiemy, że ostateczny i prawomocny wyrok wymaga, aby Morawiecki sprostował przynajmniej część swoich kłamstw. Morawiecki do wyroku się zastosował i (dziwnie kobiecym głosem) odczytał sprostowanie w ogólnokrajowej telewizji. A co robi PiS? PiS dalej łże, udowadniając po raz kolejny, że wciąż mają na sercu dawne słowa prezesa, który powiedział kiedyś, że nic ich nie przekona, że “białe jest białe, a czarne jest czarne”. Adam Bielan na przykład twierdzi, że skoro były trzy wyroki sądów – dwa na korzyść Morawieckiego, a dopiero ten ostateczny na jego nie korzyść, to że Morawiecki w sumie wygrał 2:1. Potworze miej nas w swojej makaronowej opiece – ten człowiek jest wicemarszałkiem senatu a nie ma zielonego pojęcia o tym, jak działa sądownictwo…
Oczywiście nigdy z mody nie wychodzi też atak na Tuska. Ryszard Czarnecki, człowiek-wazelina, oświadczył, że Morawiecki jest postacią wyjątkowo prawdomówną w odróżnieniu od Tuska, który, gdyby bajki były prawdą, miałby dzisiaj nos jak Pinokio.
Rzecz jednak w tym, że jeśli w rzeczywistości faktycznie od kłamania rosłyby nosy, to prawdopodobnie po ostatniej konwencji PiS połowa z polityków tej partii chodziłaby z oczami powybijanymi nochalami ich kolegów. Ostatnio na przykład okazało się, że komitet wyborczy Andrzeja Dudy opłacał El Chupacabrę – nie potwora, tylko nazywającą się tak firmę. W zamian El Chupacabra zobowiązała się do prowadzenia internetowej kampanii. Andrzej Duda oczywiście twierdzi, że chodziło tylko o administrację komentarzami na jego stronie, ale to wyjaśnienie nie trzyma się kupy. Dużo bardziej prawdopodobne jest to, że PiS opłacał armię internetowych trolli i był na tyle głupi, żeby wrzucić te koszta w oficjalne sprawozdanie internetowe.
Tymczasem Państwowa Komisja Wyborcza zwraca uwagę na to, że zgodnie z polskim prawem każda, nawet najmniejsza publikacja internetowa stworzona na potrzeby danego komitetu wyborczego powinna zawierać informację, że jest to płatny materiał wyborczy. Ciekaw jestem: jeśli dałoby się to wyegzekwować to jaka część polskiego Twittera musiałaby dodawać informację, że dany tweet powstał na zlecenie tego czy tamtego komitetu wyborczego?
Zmieniając temat: zauważyliście, że od jakiegoś czasu nie pojawiały się tu newsy o kierowcach rządowych limuzyn powodujących kolejne kraksy? Jeśli myśleliście, że brak wiadomości to dobra wiadomość i zakładaliście, że zmądrzeli, to muszę Was zmartwić: dalej próbują po staremu, po prostu teraz mają więcej szczęścia, co widać na poniższym filmiku z kamerki samochodowym nagranym przez przypadkowego kierowcę zmuszonego przez idiotę za kierownicą rządowego BMW do tego, aby ratował życie ucieczką na pobocze:
Podobno wraz ze zmianą nazwy z BOR na SOP miały się odbyć jakieś nowe szkolenia. Jedno jest pewne: kierowcy rządowych limuzyn dalej nie są uczeni szacunku dla innych użytkowników drogi. Gdyby jednak chcieli sobie na przykład pomolestować jakieś sekretarki, to mogą liczyć na to, że te będą się odnosić z szacunkiem do nich. Przynajmniej jeśli wezmą sobie do serca to, czego uczy się dziewczęta w polskich szkołach. Z książki rozdawanej podczas szkolnych warsztatów dziewczęta mogą dowiedzieć się, co należy robić, jeśli ktoś chciałby je molestować lub oczekiwał spełnienia zobowiązań wynikających z Prawa Pierwszej Nocy (poważnie!):
Jeśli to nie wystarczy, to zawsze można “zwrócić się do Najwyższego, który czyni cuda w sytuacjach takich jak te”. Bo najwyraźniej potrzeba cudu, żeby jakiś obleśny cham przestał wykorzystywać swoją pozycję do molestowania podwładnych…
Fragmenty te pochodzą z książki pod tytułem “Życie na maksa: poradnik uczuciowo-seksualny”, która wręczana jest młodzieży podczas warsztatów. Jej autorem jest niejaki Jean-Benoit Casterman. Po bliższym przyjrzeniu się sprawie – oczywiście ksiądz Jean-Benoit Casterman. Bo czyż są lepsi eksperci w sprawach uczuciowo-seksualnych niż znani ze skromnego życia w celibacie katoliccy księża?
A zresztą, kto powiedział, że ktoś powinien mieć jakiekolwiek doświadczenie w dziedzinie, w której się chce wypowiadać? W Polsce to nie jest wymagane. W Polsacie na przykład sześciu polityków dyskutowało na temat nowego filmu Wojtka Smarzowskiego pokazującego czarne oblicze kleru. Co prawda żaden z nich filmu nie widział, ale nie przeszkadzało im to mieć bardzo stanowczych opinii w temacie.
Swoją drogą jak tak dalej pójdzie, to wkrótce ci, którzy nie byli jeszcze na “Klerze” będą w mniejszości. Film pobił wszelkie rekordy ostatnich trzydziestu lat – w pierwszy weekend obejrzał go blisko milion Polaków. Nawet w Szkocji doświadczyłem jego popularności: u nas film wchodzi do kin za dwa tygodnie, a już ledwo udało mi się kupić bilety dla mnie i czworga moich przyjaciół. Pomimo tego, że film będzie grany przez dwie największe sieci multipleksów, wszystkie seanse w Glasgow były wyprzedane – na niektórych z nich dostępne były jedynie jakieś pojedyncze miejsca w kącie sali. Nam udało się kupić bilet do kina w małym miasteczku ok. 20 minut jazdy autostradą… Powiem szczerze, że całkiem cieszy mnie ta odmiana, że choć raz ktoś zrobi pieniądze na klerze a nie odwrotnie.
Bo na odwrót oczywiście cały czas jest to normą. W Krakowie na przykład rada miejska zmieniła plan zabudowy w taki sposób, aby na położonej w korytarzu wentylacyjnym miasta działce należącej do Dominikanów można było wybudować zespół wysokich biurowców. Dzięki temu teren momentalnie stał się wart o wiele więcej niż wtedy, kiedy w trosce o zdrowie mieszkańców jednego z najbardziej zanieczyszczonych smogiem miast w Europie można było tam budować jedynie niskie budynki…
To oczywiście nie jest jedyny przypadek, w którym lokalne władze zmieniają plany tak, aby przy okazji jakichś inwestycji nieliczni wzbogacili się kosztem większości. Planowana ekspresówka w okolicach Radomia nagle zmieniła przebieg i zamiast omijać wioskę po nieużytkach ma teraz dziwnymi esami-floresami przecinać wieś na pół. Dzięki tej zmianie na trasie ekspresówki pojawi się ostry zakręt, ale za to trzeba będzie wywłaszczyć posiadaczy działek leżących na jej nowym przebiegu, co sie wiąże z sowitymi odszkodowaniami. A działki te, dziwnym trafem, należą do lokalnych działaczy PiS, ich rodzin i partnerów biznesowych…
O inwestycjach głośno jest także w Rzeszowie. Ostatnio odbyło się uroczyste otwarcie nowego dworca autobusowego. Były przemowy VIPów, orkiestra dęta, przecinanie wstęgi i w ogóle wielka pompa. Brakowało tylko jednego –ukończonego dworca. Bo prace mają potrwać jeszcze co najmniej trzy miesiące. No ale idą wybory samorządowe, lokalne władze (o dziwo nie z PiS) chciały się czymś pochwalić…
Nie każdy jednak jest tak dumny ze swoich osiągnięć. Adam Adamczyk, minister infrastruktury, był do niedawna jedynym ministrem bez wyższego wykształcenia. Ale już nie jest. Uzyskał magistra w olkuskiej filii Społecznej Akademii Nauk w Łodzi, Ok, powiecie, może to nie jest uniwersytet z pierwszej setki rankingu szanghajskiego – próżno szukać go nawet na Wikipedii. Ale przecież jak ktoś jest ministrem rządu to ma strasznie dużo pracy, w takich warunkach zrobienie jeszcze magistra, i to w ekspresowym tempie, to naprawdę duże osiągnięcie. Wielu ludzi podziela moją opinię w tej materii. Dziennikarze chcieli przeczytać pracę magisterską Adamczyka, słusznie zakładając, że musi być to doprawdy wiekopomne dzieło. Niestety, uczelnia nie zgadza się na jej udostępnienie, i nie pomagają nawet wyroki sądów, które potwierdzają, że takie żądanie mieści się w zakresie dostępu do informacji publicznej. Uczelnia wciąż się odwołuje – sprawa doszła już do Najwyższego Sądu Administracyjnego. Sam minister niestety nie bardzo może pomóc, choć magistrem został dwa lata temu, to już zapomniał nie tylko o czym pisał pracę magisterską ale nawet nie pamięta na jakim kierunku studiował.
Ale kto wie? Może on po prostu tak bardzo, bardzo, bardzo chciał zostać magistrem? Niby na chłopski rozum wiadomo, że jak się chce zostać magistrem to trzeba ciężko studiować, zdawać egzaminy, napisać pracę dyplomową… Tak samo żeby zostać profesorem trzeba mieć osiągnięcia akademickie, publikować książki i tak dalej… Ale przecież coache życiowi, tak modni ostatnio w Polsce, przekonują, że jak się bardzo, bardzo, bardzo chce, to to, czego się chce, po prostu się zmaterializuje. I wygląda na to, że w PiSie to działa.
Doradca prezydenta Dudy dr hab Andrzej Zybertowicz na przykład bardzo, bardzo, bardzo chciał zostać profesorem. Sprawie nadano tok i naukowców z jego dziedziny poproszono o wystawienie mu opinii. I co sądzą o jego osiągnięciach naukowych jego koledzy po fachu?
Prof Marcin Król na początku swojej opinii zwraca uwagę na to, że tak naprawdę od 1995 roku Andrzej Zybertowicz nie opublikował nic wartościowego. Jego prace naukowe są nieliczne, a wnioski z nich płynąc tak niedopracowane, że nawet nie da się z nimi polemizować – argumentuje. – Ale istnieją. I jeśli Andrzej Zybrtowicz stara się o tytuł profesora to ciężko mu odmówić tego prawa – konkluduje ekspert i w ostatnich słowach popiera przyznanie owego tytułu swojemu koledze.
Jeszcze ciekawsza jest opinia prof. Szymona Wróbla, który otwarcie pisze, że osiągnięcia naukowe Zybertowicza ocenia krytycznie. Ale z drugiej strony chęć zostania profesorem, raz wyzwolona, jest nie do zatrzymania, a skoro Zybertowicz myśli, że są jakieś powody dla których zasługiwałby na tytuł profesora, to zapewne tak jest. I również profesor Wróbel przychyla się do wniosku o przyznanie profesury doradcy prezydenta.
Zastanawiam się: czy gdym ja czegoś bardzo, bardzo, bardzo chciał, to też mógłbym liczyć na przychylność instytucji państwowych, które robiłyby wszystko, aby pomóc mi w osiągnięciu mojego celu? Czy gdybym bardzo, bardzo, bardzo chciał, moja wola zostania profesorem byłaby także nie do zatrzymania pomimo oczywistych braków merytorycznych? I czy mógłbym w ten sam sposób zostać, na przykład, mistrzem Polski w wyścigach motocyklowych? Albo księżniczką?
Tekst ukazał się w portalu Britske Listy
Collage stworzony na podstawie obrazów z domeny publicznej (źródła: Pixabay i Wikipedia).