Jeśli jest jedna rzecz, która PiSowi idzie dobrze, to jest to z pewnością wyrąb drzew. Nauczeni doświadczeniem zabierają się do tego w taki sposób, że ewentualni obrońcy przyrody nie mają czasu zorganizować protestu, który opóźniłby prace. Bo miejsca na opóźnienia nie ma – już trwa rok wyborczy, kolejnego uroczystego pierwszego wbicia łopaty ciemny lud już nie kupi, trzeba pokazać, że przekop przez Mierzeję Wiślaną staje się faktem. I tak, choć jeszcze nie ma oficjalnego pozwolenia na rozpoczęcie prac, rzucono się do wyrębu drzew, chcąc zdążyć przed okresem gniazdowania ptactwa.
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Nie można było sobie pozwolić na żadne obsuwy również z racji tego, że do Komisji Europejskiej wniesiono protest przeciwko tej wycince – należało zastosować metodę faktów dokonanych zanim biurokracja europejska była w stanie zareagować. I tak na front walki z drzewami rzucono zmasowane siły – dziesiatki drwali z ciężkim sprzętem, Straż Leśną, ochroniarzy i zmasowane siły policyjne, a wszystko z powietrza wspierały samolotowe patrole Straży Granicznej.
Policja zrobiła wszystko, żeby potencjalni protestujący widzieli, że nie ma żartów. Nie tylko wysłali dziesiątki funkcjonariuszy i całą masę radiowozów, ale nawet wystawili na widok pojazd z systemem LRAD (który to system, mający w założeniu rozpraszać tłumy za pomocą dźwięków o wysokiej częstotliwości, jest w Polsce nielegalny).
Rzecznik nadleśnictwa powiedział, że tak liczna ochrona potrzebna była, aby zapewnić bezpieczeństwo osobom postronnym. Ciekawe dlaczego wszystkie prace leśne nie mają domyślnie tak licznej obstawy służb mundurowych?
Tymczasem poza dziesięcioma tysiącami drzew na wybrzeżu padł też pomnik:
W Gdańsku grupa aktywistów zrzuciła z cokołu pomnik księdza Jankowskiego, kontrowersyjnego kapelana Solidarności, który znany jest także ze swojego zamiłowania do kiczowatego bogactwa, antysemickich poglądów, a ostatnio mówi się o nim głównie w kategorii pedofilii. Po tym jak część jego ofiar ujawniła czego doświadczyła u Jankowskiego na plebanii, liczne osoby publiczne bywające w Św. Brygidzie w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nagle również przypomniała sobie, że faktycznie coś tam mogło być na rzeczy. Pomnik ufundowano kilka lat temu ze składek prywatnych, ale w świetle tych oskarżeń władze miasta zaczęły zastanawiać się, czy taka osoba powinna być upamiętniana w przestrzeni publicznej. Po zrzuceniu pomnika miasto próbowało wywieźć go, jednak pod naciskiem zebranych na miejscu tłumów przekazano figurę zwolennikom księdza Jankowskiego, którzy po niedługim czasie umieścili go ponownie na cokole. Pod pomnikiem odbyły się następnie zbiorowe modły i uroczyste składanie kwiatów a ochotnicy trzymają nieformalną wartę w pobliżu dbając o to, aby nie doszło do ponownej dewastacji monumentu.
Zaskoczyło mnie, że do pilnowania tego kontrowersyjnego pomnika nie wysłano policjantów – w końcu przez całą dobę pilnowali oni pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej. Dzięki frustracji suwalskich policjantów wyszło na jaw, że również dom wiceministra spraw wewnętrznych pilnowany jest nieprzerwanie przez funkcjonariuszy od ponad trzech lat. Minister najpierw zaprzeczał, potem twierdził, że czuł się zagrożony, bo w pobliżu jego domu znaleziono kiedyś odciętą głowę (prasie udało się doszukać tylko jednego podobnego przypadku który miał miejsce w 1999 roku). Jeśli jednak pamiętamy, że to jest koleś, który każe się policjantom przebierać za agentów BOR i udawać, że są jego ochroną, albo zmusił funkcjonariuszy do cięcia papieru na konfetti bardziej jest prawdopodobne, że facet po prostu chciał się poczuć ważny. Prawie tak ważny, jak szeregowy poseł z Żoliborza, pod którego domem również dwadzieścia cztery godziny na dobę stoi radiowóz, doprowadzając do rozpaczy sąsiadów, którzy nie mogą spać przez dźwięk terkoczących na jałowym biegu silników.
W czasach kiedy policjanci wysyłani są do takich idiotycznych zadań jak pilnowanie pomników czy domów polityków-megalomaniaków, nic dziwnego, że coraz większa liczba z nich nie chce już mieć nic wspólnego z tym cyrkiem, szczególnie że ich pensje to też jest komedia. Szczerze mówiąc, to ja się dziwię, że ktokolwiek jeszcze został żeby walczyć z przestępczością…
Pensje w sektorze publicznym to generalnie jest kiepski żart. Kolejne zawody zaczynają mieć tego dosyć – rumory o strajkach i protestach słychać nie tylko wśród policjantów, ale także nauczycieli, lekarzy, pielęgniarek, strażaków, inspektorów weterynaryjnych oraz urzędników w sądach i prokuraturach. W sytuacji, kiedy więcej zarobić można siedząc na kasie w Biedronce niż wykonując odpowiedzialną pracę na rzecz państwa to chyba nic dziwnego. Niedawno pracownica prokuratury nie mogąc związać końca z końcem zwróciła się do przełożonych z prośbą o pozwolenie na podjęcie dodatkowej pracy przy wykładaniu towaru na półki w supermarkecie. Pozwolenia nie dostała, bo pracownicy prokuratury nie mogą wykonywać zajęć, które podważałyby zaufanie do prokuratury lub instytucji wymiaru sprawiedliwości. Nie wiem jak Wy, ale dla mnie zaufanie do prokuratury podważa fakt, że pracownica po 11 latach pracy zarabia 1700 złotych a jej zwierzchnicy uważają, że powinna za to przeżyć.
A przecież to nie jest tak, że państwo pieniędzy nie ma. Kancelaria prezydenta na przykład zamówiła ostatnio 200 srebrnych zakładek do książek i zapłaciłą za nie 37 800 zł. Pani z prokuratury musiałaby pracować ponad dwa dni, żeby być w stanie kupić sobie choć jedną. Ale sama jest sobie winna. Kto jej bronił wstawać wcześniej, pracować ciężej, być kuzynką premiera Morawieckiego? Kuzynka owa dostała ostatnio pracę jako szefowa firmy mającej stawiać turbiny wiatrowe na Bałtyku . Ok, Monika Morawiecka to nie jest zwykły Misiewicz, ma duże doświadczenie w przedsiębiorstwach z branży energetycznej, ale mianowanie odpowiedzialną za budowę wiatraków osoby, która znana jest bycia przeciwniczką energii odnawialnej, ponieważ stanowi ona konkurencję dla polskiego węgla, to dość zaskakująca decyzja.
Rząd też nie miał problemu aby rzucić Jackowi Kurskiemu 1 260 000 000 zł na TVP aby zapewnić, że strumień obrzydliwej propagandy nie wyschnie w roku wyborczym. Dla porównania, to ok. 25% więcej niż przez ponad ćwierć wieku zebrała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która przecież uratowała tak wiele żyć dzięki temu, że wyposaża polskie szpitale w najnowocześniejszy sprzęt. No, ale rząd ma swoje priorytety, a poza tym Polacy sami sobie są winni. Gdyby nie to, że nie chcą płacić abonamentu (opłaca go ok. 13% Polaków) to rząd nie musiałby wydzierać im pieniędzy na TVP siłą, prawda?
A zresztą to przecież wszystko dla dobra widza. A widzów PiS ceni wysoko, co wynika z prostej arytmetyki. Blisko rok po tym, jak proPiSowskie media dostały ponad 7 milionów złotych na portal o Puszczy Białowieskiej, portal ma 230 fanów na Facebooku i 134 subskrybentów na Youtube. Oznacza to, ze jeden widz jest wart 2970 zł…
Zresztą, nie tylko o widzów chodzi, ale też o promocję PiS. Na to nie można pieniędzy żałować. Parowozownia w Wolsztynie twierdzi, że zaproponowano jej 20 000 000 zł z budżetu centralnego pod warunkiem, że na tegoroczną Paradę Parowozów (przypadającą 3 tygodnie przed wyborami do PE) zaprosi PiSowską wierchuszkę…
Zresztą ścieżki, którymi krążą publiczne pieniądze, są dość zagadkowe. Na przykład Ministerstwo Sprawiedliwości przyznało grant w wysokości 40 000 000 klinice Budzik, prowadzonej przez znaną ze “Zmienników” aktorkę. Bardzo to szczytny cel, ja się tylko zastanawiam, czy nie znalazłoby się ministerstwo, które bardziej powinno zajmować się takimi sprawami… No nie wiem, na przykład Ministerstwo Zdrowia albo coś?
Z kolei MON właśnie wydaje pieniądze na badania nad morale polskich żołnierzy. Informacje na ten temat zamówiło u niego Ministerstwo Obrony… Rumunii. OK, ja wiem, że Rumunia to nasz sojusznik, ale czy powinniśmy z kilkolwiek dzielić takie newralgiczne informacje?
Ale czemu się dziwić. Informacje na temat stanu naszej armii już dawno są w domenie publicznej. Zadbał o to Antoni Macierewicz, który podczas tzw. audytu poprzedniego rządu w 2016 roku ujawnił stan naszego uzbrojenia. Zresztą nie od dziś znany jest on z dość lekceważącego podejścia do procedur. Ostatnio wyszło też na jaw, że jego niesławny kierowca, z którym Macierewicz brał udział w kraksie pod Toruniem w styczniu 2017 roku, nie posiadał kwalifikacji do kierowania pojazdem uprzywilejowanym ani ważnych badań lekarskich. Ale prokuratura problemu nie widzi: poruszał się w kolumnie, a w kolumnie tylko pierwszy i ostatni samochód ma mieć włączone koguty. A zresztą potrzebne papiery wyrobił sobie dwa tygodnie później, więc o co chodzi?
Jeśli ktoś oczekuje logiki od PiS to może się nieźle zdziwić. Ostatnio jeden z posłów walnął, że “hasło likwidacji przemocy w rodzinie jest likwidacją rodziny”. Z kolei minister rolnictwa pała żądzą zemsty wobec Czechów za to, że po skandalach z polskimi rzeźniami wprowadzili kontrole polskiej wołowiny. W odwecie chce on wprowadzić kontrole czeskiego piwa. Ale, szczerze mówiąc, patrząc z jaką przyjemnością jakość czeskiego piwa kontroluje jego czeski odpowiednik, wcale mu się nie dziwię, że również nabrał ochoty:
Ministr Miroslav Toman: Zkontroloval jsem kvalitu českého piva: teplotu, trvanlivost a obsah sladu. Vše v pořádku. pic.twitter.com/I4d0k4bFNG
— Zemědělství ČR (@MZeCr) 21 lutego 2019
Tymczasem polskie sądy zajęte są rozstrzyganiem absurdalnych spraw. Sąd w Elblągu na przykład uznał, że nazywanie ONRowców faszystami nie jest szkalowaniem, bo ONR to faszyści. Thank you, captain Obvious! Bardziej skomplikowana jest sprawa niejakiego Kellana Leśniaka, lat dwa, któremu grozi deportacja z kraju, ponieważ ma trudności z uzyskaniem obywatelstwa pomimo tego, że jego ojciec jest Polakiem. Urodziła go jednak matka-surogatka z komórki jajowej od anonimowej dawczyni, więc w amerykańskim akcie urodzenia ma wpisane, że matka jest nieznana, a takiej sytuacji polskie prawo nie przewiduje. Z kolei amerykańskie prawo nie pozwala na ujawnienie danych anonimowych dawców. Patowa sytuacja trwa od sierpnia 2016 a rozwiązania nie widać. W rezultacie ojciec z synem muszą kursować między USA a Polską co trzy miesiące aby uniknąć deportacji bobasa.
Zapewne deportacja czeka także Polaka zatrzymanego przez norweską policję, która od kilku tygodni szukała wandala, smarującego ściany budynków ekskrementami. Nasz rodak zatrzymany został z, dosłownie, plecakiem pełnym gówna.
Z kolei we Wrocławiu na murze cmentarza żydowskiego ktoś napisał “Jezus jest królem”. Grupa oburzonych tym wandalizmem wrocławian zebrała się i wspólnie zmyli napis, niestety następnego poranka grafitti pojawiło się ponownie.
W Wielkiej Brytanii najbardziej znanym artystą ulicznym jest Banksy. Polacy na ścianach smarują albo Jezusem, albo gównem. Nie wiem, jak to skomentować, ale jakoś mi się robi smutno…
Tekst powstał dla portalu Britské listy
Zdjęcie: Domena Publiczna