W służbie narodu

640px-Obwodowa_komisja_wyborcza_nr_632_w_Warszawie_ul._Hirszfelda_11Zawsze byłem ciekaw, skąd biorą się ludzie w komisjach wyborczych. W USA przysięgli na przykład podobno są losowani. U nas słychać było o wyborach ławników ale jak dostać się do komisji?

Zadzwoniłem do Majki, którą widziałem w komisji na poprzednich wyborach. “Nie ma sprawy” – mówiła – “jestem właśnie na imprezie z Grażyną. Ona ma znajomości. Powiem, że chcesz być w komisji.”. I faktycznie. Parę dni później skontaktowała się ze mną Grażyna. “Musisz wypełnić tylko tą ankietę i zapłacić 10 zł kosztów manipulacyjnych. Ale dieta jest sto kilkadziesit złotych, opłaca się”. I w ten sposób, po uiszczeniu drobnej opłaty stałem się osobą na tyle godną zaufania, że PSL rekomendował mnie jako członka komisji.

Pierwszym etapem było spotkanie w Urzędzie Miejskim parę tygodni ptrzed wyborami. Ukonstytuowanie się komisji, wybór przewodniczącego (trudny, z braku chętnych – przewodniczący to dodatkowa robota i odpowiedzialność a korzyści żadnych – nawet dieta taka sama). Na sali kilkadziesiąt osób – emeryci, ludzie w sile wieku, studenci, licealiści, niekiedy całe rodziny… Nieliczni pełni idei, większość jednak nastawiona na łatwy zarobek. Poleceni po znajomości a czasem z przypadku przez różne partie polityczne, czasem też tacy jak Michał: “Skąd się tu wziąlem? Nie wiem, wujek pracuje w Urzędzie Miejskim, to mi załatwił”. W naszej komisji pełen przekrój – licealista, studenci, nauczyciele, emeryci… Podział “dyżurów” nastąpił bezboleśnie – w naszej komisji nie było “Matek Polek”, najbardziej znienawidzonej grupy wśród wyborczych weteranów. “Z takimi nic się nie da zrobić” – opowiada Majka – “One przyjdą później, bo nie mogą od rana bo mają małe dzieci. Ale za to wyjdą wcześniej, bo one maja małe dzieci. W porze obiadowej muszą się urwać, bo mają małe dzieci. nie mogą być przewodniczącymi, bo mają małe dzieci. Ale za to ryczałt na dojazdy tylko im się należy, bo przecież one tak się poświęcają – w końcu mają małe dzieci. Nachętniej przyszły by tylko po wypłatę diety” – kończy z irytacją. Ale służba taka ma także dobre strony: “Podczas ostatnich wyborów prezydenckich pracowałem w remizie, w której zostało mnóstwo jadła i napitków z sobotniego wesela” – opowiada Zbyszek – “Po liczeniu głosów komisja była taka narąbana, że musiałem dzwonić do szwagra, bo nie było kierowcy, żeby zawieźć wyniki do Urzędu”

Mi się upiekło – nie musiałem wstawać o świcie, żeby o 6:00 otwierać komisję na drugim końcu miasta. Powinienem zjawić się dopiero około południa. Po drodze wpadłem do swojej dawnej podstawówki oddać głos. Z okazji mojego przyjścia komisja znacznie się ożywiła – ok. godz 11:15 byłem dziewiątym wyborcą… Kiedy zjawiłem się w szkole, gdzie miałem spędzić kolejne osiem godzin w służbie narodu już z daleka przywitał mnie gwar wesołych głosów – to dobiegał końca finał turnieju Scrabble, jaki urządziła sobie pierwsza zmiana. U nas była lepsza frekwencja – od 6:00 oddało głos już 15 wyborców! Jednak nam nuda, będąca udziałem poprzedników, nie była pisana – już pierwszy wyborca dostarczył nam nie lada atrakcji. Podczas długiego wykładu o “kurwich żydach komuchach, którzy zlikwidowali komunę, a tak dobrze było” jaki wygłaszał przewodniczącemu komisji jej pozostali członkowie dyskretnie przegrupowali się w kierunku okien, otwierając niektóre z nich na oścież – zdaje się że kapitalizm oprócz pracy pozbawił tego pana również możliwości kąpieli. Kolejne 20 minut spędził na czytaniu karty wyborczej, a my na modłach, żeby wreszcie sobie poszedł. Po tym czasie wstał, i oświadczył, że całe wybory są pieprzonym oszustwem, a jeżeli nie, to żebyśmy mu pokazali, który tu jest od Leppera, bo “tylko on może zrobić z nami wszystkimi porządek”. Nie wolno nam było tego zrobić, ale zapewniłem go, że kandydat KW Samoobrony znajduje się na liście i, ku rozpaczy kolegów i protestów własnego nosa, poprosiłem, aby jeszcze raz dokładnie przestudiował kartę. “Jebane kurwy! Żydowskie sprzedawczyki!” -podsumował nas wtedy światły zwolennik Samoobrony i, zmiąwszy kartę, opuścił lokal.

Kolejne leniwie płynące godziny spędiłem na uzupełnianiu zaległości w lekturach szkolnych (szkoda, że dopiero teraz przeczytałem “O psie, który jeździł koleją”) i dyskusjach na wszelakie tematy, przerywanych z rzadka wizytami kolejnych wyborców. Szczególnie palił się do dyskusji Marcin, student prawa i działacz Platformy (“nie żadnej młodzieżówki!” – zaznaczał). Z rozbawieniem opowiadał on o przekrętach i skandalach mających miejsce na jego wydziale. Zaciekawiło mnie, czy nie przeszkadza mu, że musi się obracać w tym świecie znajomków i układów. “A co ma mi się to nie podobać?” – zapytał retorycznie – “Bąbka wychylał się i wyleciał. Trzeba umieć się ustawić i wszystko będzie dobrze.” (Że jemu będzie dobrze to nie wątpię – jest synem prokuratora). “Żeby to wszystko zmienić” – ciągnął dalej – “potrzebne są zmiany na samej górze, w sytemie prawnym. I tym będzie można się zająć, jak już dojdziemy do władzy.” Cóż, jeżeli kiedykolwiek zobaczę Marcina na liście wyborczej na pewno na niego nie zagłosuję. Bo jeżeli nie przeszkadza mu zbytnio atmosfera panuąca na wydziale prawa, jaką mam gwarancję, że nie zechce “ustawić się” w świecie polityki pełnym korupcji, układów i afer w rodzaju Rywingate?

Zgęstniałą atmosferę niespodziewanie rozładował milczący dotąd pan Henio, któremu wzięło się na wspominki… “Za Gierka to były komisje – stół aż uginał się jadła z GS-u, co dwie godziny program artystyczny przygotowany przez uczniów podstawówki a każdego członka wieczorem wołgą odwozili do domu. A teraz… sto czterdzieści złotych diety i dwa złote na dojazd – to ma być zapłata za postawę obywatelską?” – utyskiwał.

Dzień powoli chylił się ku końcowi. Na pół godziny przed zamknięciem zajrzał szpakowaty czterdziestolatek, spytać czy może oddać głos u nas. Niestety, jego komisja mieściła się dwa przystanki dalej. “E, to mam w dupie, nie będę zapierdalał taki kawał na jakieś głupie wybory. I tak sami debile kandydują” – podsumował.

W końcu nasza praca dobiegła końca. Kilkukrotne ( dla pewności) policzenie wszystkich 95 oddanych głosów ( na półtora tysiąca uprawnionych) zajęło nam około 15 minut. jeszcze tylko protokół, wypłata diet, i możemy iść do domu.

Cała ta farsa, zwana “wyborami uzupełniającymi do senatu” kosztowała prawie dwa miliony złotych. Wygrał Huskowski, ale jakie to będzie miało znaczenie, jeżeli za miesiąc rozwiążą parlament? Miejmy nadzieję, że rektor Noga faktycznie jest niezastąpiony, i że jego działalność w RPP przyniesie nam korzyści większe niż te głupie dwa miliony… Gdybym jednak był jego wyborcą, czułbym się oszukany: oddając głos na niego oczekiwałem, że będzie moim reprezentantem a on wypina się na mnie i chwyta lepszego stołka. A potem politycy dziwią się, że tak traktowane społeczeństwo nie jest zainteresowane wyborami…

Ale na następne też spróbuję się wkręcić. Muszę tylko potrenować w Scrabble…

P.S: Imiona zostały zmienione.

 

 


Tekst powstał dla Studenckiej Gazety Internetowej UWr

Fotografia: Adrian Grycuk
Licencja CC BY-SA 3.0 pl na podstawie Wikimedia Commons

Comments

comments