Jakiś czas temu internet obiegł filmik, na którym sympatyczny starszy pan, siedzący wśród ociekających złotem dekoracji, wymachuje szabelką, wyzywając perfekcyjną angielszczyzną Nigela Farage’a na pojedynek w obronie honoru Polaków w Wielkiej Brytanii. Choć pomysł umówienia się na ustawkę w XVIII stylu uważałem za śmieszną bufonadę, muszę przyznać, że chętnie zobaczyłbym debatę panów Farage’a i Żylińskiego na argumenty i ubolewam, że do niej jednak nie doszło. Na fali jednak zdobytej filmikiem popularności, książę Żyliński zamierza dalej walczyć o dobre imię swoich rodaków a jego fani na internetowych forach polonijnych rozpływają się w zachwytach, snując wizję tego, jak to ich ukochany książę nie porozstawia brytyjskich ciemniaków po kątach. Ale czy rzeczywiście to książę Żyliński jest twarzą polskiej emigracji?
Niewątpliwie Jan Żyliński jest Polakiem. Świadczy o tym nie tylko jego pochodzenie ale także chyba genetycznie uwarunkowana w naszym narodzie zdolność do kombinacji – którą chwali się w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „Polityka”. Otóż, według przytoczonej w owym materiale relacji samego księcia, kiedy postanowił wybudować w Londynie pałac wzorowany na siedzibie swoich przodków, sąsiedzi mieli wątpliwości czy odbywające się w nim imprezy nie zakłócą spokoju okolicy. Książe oczywiście odrzucił oskarżenia, zapewniając, że pałac buduje w celach mieszkalnych. Okazuje się jednak, że popularny arystokrata pała nadzwyczajną chęcią do przyjmowania gości: „organizujemy tu imprezy charytatywne. Przede wszystkim polskie. Mamy weneckie bale maskowe, bal kawalerów maltańskich i występ zespołu ludowego. Zrobiliśmy imprezę na chorych na alzheimera, na dom starców na Ealingu, na sieroty z Poznania czy na szpital. Są statystyki: 50 tys. funtów w ostatni rok. 10 tys. osób się przewinęło przez ten dom.” Według relacji Żylińskiego, w domu odbywają się także huczne wesela oraz kręcone są filmy, także takie z „półnagimi dziewczynami w szpilkach”. Obawy sąsiadów okazały się słuszne i doprowadzili do tego, że lokalny samorząd zakazał księciu udostępniania swoich włości do celów komercyjnych. Książe od zakazu się odwołał – pomimo dojścia aż do High Court, bez sukcesu, choć zapowiadał, że gotów jest odwoływać się aż do Strasburga. Sądząc jednak z jego wypowiedzi oraz po przygotowywanej właśnie stronie internetowej rezydencji, jego dom wciąż udostępniany jest w celach komercyjnych a oferta może być wkrótce dostępna dla każdego. Wygląda więc na to, że przechytrzył mości książę głupich Angoli niczym chłop Drzymała pruskiego okupanta!
Takie zachowanie imponuje wielu z naszych rodaków. Wielu z nich także liczy na to, że arystokratyczne pochodzenie Żylińskiego będzie dodatkowym atutem. Ale czy na pewno? Po pierwsze, być może nie zauważyli, że mamy już XXI wiek. Tytuły książąt, baronów i tak dalej dziś mogą najwyżej zapewnić osobie posługującej się nimi pół stroniczki w plotkarskim tygodniku, a i to głównie tym z rodzin o ugruntowanej pozycji. Książęcość Jana Żylińskiego jednak to zupełnie inny kaliber.
Po pierwsze – w Polsce już od dawna tytuły arystokratów nie mają żadnej realnej wartości. I nie jest to wcale wina tych wrednych komunistów, bo zapis o zniesieniu systemu stanowego był już w konstytucji z 1921 roku. Po drugie – choć biznesowe sukcesy Jana Żylińskiego to niemalże przypadek wzorcowego sukcesu od pucybuta do milionera, samo posiadanie pieniędzy nie jest równoznaczne z tym, że brytyjscy arystokraci będą traktować przybysza jako jednego ze swoich. Książe Żyliński od dziecka wychowywał się w środowisku londyńskiej powojennej emigracji. Dla ludzi, którzy po wojnie, pomimo swoich zasług, wylądowali na przysłowiowych zmywakach na obczyźnie, ich przedwojenne funkcje i tytuły zapewne były jedynym łącznikiem z ich dawnym życiem. Dlatego być może młody Jaś Żyliński, który za młodu nasiąkł atmosferą w której wszyscy byli książętami, hrabinami albo generałami, traktuje swój tytuł poważnie. Realia są jednak takie, że należy on do grupy nielicznych, dla których jego książęcy tytuł jest istotny. Książęcość Żylińskiego nie ma żadnego umocowania prawnego ani w Polsce, ani w Wielkiej Brytanii. Równie dobrze mógłby on wybudować sobie złotą piramidę i ogłosić się Wszechgalaktycznym Nadimperatorem, a dla większości ludzi nie różniłoby się to zbytnio od Michaela Jacksona ubranego w ociekający złotem mundur z lampasami na włościach swojej Nibylandii – sympatyczne, nikomu nie szkodzi, a kto bogatemu zabroni…
Niewątpliwie sukces biznesowy Jana Żylińskiego jest godzien podziwu. Jestem jednak przekonany, że wielu z dzisiejszych młodych emigrantów za 50 lat będzie się mogło pochwalić co najmniej niezgorszymi osiągnięciami – to tylko kwestia czasu. W odróżnieniu jednak od nich, Jan Żyliński, który od dziecka mieszkał w Londynie, nie ma właściwie pojęcia o tym, jak to jest wyjechać z kraju aby zacząć od nowa swoje życie na obczyźnie. Również z powodu wieku nie jest reprezentatywnym przedstawicielem współczesnej emigracji, bo dla większości swoich rodaków którzy przeprowadzili się na wyspy w ciągu ostatniej dekady, mógłby być ojcem, jeśli nie dziadkiem. Wielu z nas także wyjechało z kraju nie tylko z powodów finansowych ale także ponieważ męczy nas już to bogoojczyźniane odnoszenie wszystkiego do naszej chwalebnej przyszłości. Być może wizerunek Polaka w Wielkiej Brytanii warto byłoby budować nie na bohaterskiej walce z nazizmem, pilotach z Dywizjonu 303 i tego, jak za młodych lat naszych rodziców nasi kopacze pokonali Anglików na Wembley. Być może warto by było budować naszą pozytywną tożsamość na osiągnięciach młodych Polaków tu i teraz oraz na pokazywaniu naszego kraju jako nowoczesnego, europejskiego państwa? Czy Książe Żyliński, dla którego Polska to głównie chwalebna przeszłość i wyidealizowane wspomnienia pokolenia jego rodziców, których powojenne losy rzuciły na obczyznę a głównymi dotychczas wyzwaniami były budowa złotego pomnika ułana i projekt postawienia w Warszawie łuku triumfalnego większego niż ten paryski, to naprawdę postać która ma pomóc polskiej społeczności na wyspach stawić czoła wyzwaniom XXI wieku?
Książe Jan Żyliński po kilku wypuszczonych na Youtube filmikach, postanowił udzielić swoim braciom mniejszym kilku wyjazdowych audiencji. Jak ogłosił na swojej stronie internetowej, wkrótce odbędzie się seria spotkań z Polonią w miastach i siołach całej Wielkiej Brytanii… Miejmy nadzieję, że spotkania owe nie mają na celu jedynie połechtania próżności Księcia poprzez pławienie się w ciepełku zapewnianym przez fanów i klakierów, ale będą to realne konsultacje dotyczące tego, co możemy dla poprawy wizerunku Polaków zrobić. Bo milioner Jan Żyliński może zrobić dla Polaków wiele dobrego, jeśli tylko ktoś podsunie mu myśl, że pozłacane pomniki, wymuszanie na posłach UKiP żeby powiedzieli kilka miłych słów o polskiej emigracji oraz argumentowanie, że Brytyjczycy powinni kochać Polaków ponieważ założyciel Tesco był emigrantem z naszego kraju to niekoniecznie najlepsza droga do lepszej reprezentacji Polaków w Wielkiej Brytanii. Szczególnie jeśli popełnia się takie podstawowe błędy jak pomijanie udziału lotników z innych państw sprzymierzonych w Bitwie o Anglię.
Fotografia: „Złoty Ułan w Kałuszynie 2” autorstwa Jacek Jegier – Praca własna. Licencja CC BY-SA 4.0 na podstawie Wikimedia Commons