O co chodzi w europejskich pielgrzymkach Camerona?

David Cameron wyruszył na pielgrzymkę po Europie z misją przekonania innych krajów do swoich racji. Choć, jak twierdzi, bardzo zależy mu na tym, żeby Wielka Brytania pozostała w Unii, domaga się renegocjacji unijnych ustaleń. Ale czy naprawdę do rozwiązania problemów trapiących Wielką Brytanię potrzeba jest rozmontować unijnych zasad, umożliwiając podział unijnych państw na lepsze i gorsze?

IMG_4649Prawda jest taka, że w tych Cameronowych wycieczkach zupełnie nie chodzi o to, co nam chcą wmówić Torysi. Czołowym problemem trapiącym Camerona wydają się być polscy emigranci. Oczywiście nie wymienia on wprost naszej narodowości, ale dla wszystkich jest oczywiste, kogo ma na myśli mówiąc o obciążeniu dla brytyjskiego systemu zasiłków socjalnych (a nie wiadomo nawet czy słusznie, bo Brytyjczycy zdają się nie zauważać napływu emigrantów z krajów takich jak Hiszpania, Grecja czy Francja, choć wystarczy wyjść na ulicę aby zobaczyć, ile aut ma rejestracje nawet z dalekiej Grecji). Zastanówmy się zatem wspólnie, jak można zaradzić problemom, które wydają się kluczowe dla Camerona. A jak to w Brytyjskiej polityce ostatnimi latami bywa, panaceum na wszystkie bolączki ma być rozwiązanie problemu numer jeden: ludzi, którzy przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii tylko po to, żeby siorbać benefity.

Bardzo podobał mi się wywiad który słyszałem w jednej ze stacji radiowej BBC, w którym o opinię w tym temacie pytano dziennikarza z Holandii. Jego brytyjska koleżanka musiała się nieźle napocić, aby wyjaśnić mu o co chodzi. Dla niego było to całkowitą abstrakcją – w Holandii nikt nie może dostać zasiłku, jeśli wcześniej nie dorzucił się do wspólnej puli. Nie tylko emigrant z Polski czy Cygańska rodzina z Rumunii, ale nawet i urodzony Holender, choćby był tak holenderski, że upalony ziołem biegał po polu tulipanów od wiatraka do wiatraka w drewnianych łapciach. No ale na wprowadzenie rozwiązań podobnych holenderskim Cameron się nigdy nie zgodzi. Bo choć zgodnie z zasadą politycznej poprawności wszyscy od lewa do prawa prześcigali się w krytyce paradokumentalnego serialu „Benefits street”, twierdząc, że pokazywanie Brytyjczyków, którzy uznali, że lepiej żyć na koszt innych niż pójść do pracy jest stronniczym zakłamywaniem rzeczywistości, wszyscy wiedzą, że ludzi takich jest wystarczająco wiele aby ich głosy miały znaczenie. Podobnie zwrócenie uwagi na wykorzystywanie systemu zasiłków przed przedstawicieli mniejszości etnicznych byłoby dla Torysów samobójstwem. Co innego Polacy, którzy dopiero zaczynają przyjmować tutejsze obywatelstwo, więc praktycznie jak na razie głosu nie mają.

Dlatego więc zamiast reformować system zapomóg, Cameron będzie próbować zmusić inne kraje do tego, aby zgodziły się na odstąpienie od podstawowego założenia, na którego podwalinach budujemy wspólną Europę – tego, że wszyscy obywatele Unii są równi. Jednak nawet jeśli mu się to uda, problemów Brytyjskich to nie rozwiąże. Bo wśród pobierających zasiłki imigranci z innych krajów Unii Europejskiej stanowią niewielką mniejszość, głównie dlatego, że znakomita większość z nich przybyła do Wielkiej Brytanii za pracą. Większość zasiłkowiczów to albo obywatele brytyjscy, albo imigranci z krajów pozaeuropejskich, często uchodźcy i azylanci. Tym ostatnim zasiłków raczej nie uda się odebrać, a nawet jeśli, to wielu z nich, będąc ludźmi niewykształconymi i bez języka będzie miało problemy ze znalezieniem pracy. I jeden problem zostanie zastąpiony innym.

A dla nas, Polaków, właściwie nic się nie zmieni. Wrócimy po prostu do tego, co było za dawnych czasów, kiedy podlegaliśmy pod Worker’s Registration Scheme – czyli o zasiłki będziemy się móc starać dopiero po upływie określonego czasu. Czy było lepiej, tak dla nas, jak i dla brytyjskiego podatnika? Mój przykład pokazuje, że niekoniecznie.
Dawno dawno temu miałem wypadek samochodowy. Kiedy zatrzymałem się na brytyjskim czerwonym świetle, w tył mojego brytyjskiego samochodu uderzył inny brytyjski samochód kierowany przez brytyjskiego obywatela. W rezultacie wylądowałem w brytyjskim szpitalu i brytyjski lekarz uziemił mnie w łóżku mojego brytyjskiego mieszkania na sześć tygodni. Mój ówczesny pracodawca, McLellan’s Transport, uznał, że to świetna okazja, żeby wyrzucić mnie z pracy nie płacąc należnych mi pieniędzy (udało mi się odzyskać je dopiero przez Employment Tribunal). Nic dziwnego, że jedyną opcją był dla mnie wtedy zasiłek, którego nie dostałem, ponieważ wkładałem do wspólnego dzbana jedynie przez 23 miesiące i dwa tygodnie, a prawo do ubiegania się o zasiłek nabywało się podówczas dopiero po pełnych 24 miesiącach. Życzliwy urzędnik podsunął jednak pewne rozwiązanie: jeśli moja ówczesna partnerka zrezygnuje z pracy, będziemy mogli wystąpić o zasiłek jako para i w rezultacie dostaniemy więcej niż ona zarabia… I chyba trudno o lepszą ilustrację tego, co jest złe w brytyjskim systemie zasiłków (a jeśli ktoś ciekaw – nie skorzystaliśmy z tej rady).

Niejako pobocznym problemem jest powracająca jak bumerang kwestia zasiłków na dzieci, które nie mieszkają w Wielkiej Brytanii. Oczywiście pomimo tego, że tysiące brytyjskich rodziców pobiera ten zasiłek na swoje potomstwo mieszkające np. z dziadkami w Hiszpanii, problemem znowu okazują się Polacy. Nagle fakt, że pracujący w Wielkiej Brytanii rodzic pobiera zasiłek na dziecko mieszkające w Polsce okazuje się być czynem moralnym nagannie (pomimo tego, że zasiłek jak najbardziej należy się także rodzicowi, który łoży na dziecko mieszkające z kimś innym i nigdzie nie jest napisane, że takie dziecko nie może mieszkać za granicą). Bardzo trafną wydaje się tu być riposta Radka Sikorskiego, który jeszcze będąc ministrem spraw zagranicznych zapytał dlaczego polskie państwo ma łożyć na dziecko człowieka, który płaci podatki w Wielkiej Brytanii i według tamtejszego prawa taki zasiłek mu się należy?

Poza tym czyż nie ma w tym lekkiej schizofrenii? Nie tylko Nigel Farage ale i wielu Torysów grzmi, jakim to obciążeniem dla brytyjskiego systemu zdrowia i szkolnictwa nie są dzieci obcokrajowców. Dlatego powinni się cieszyć, że ciężar opieki zdrowotnej i wykształcenia owych dzieci ponosi Polska, zostawiając Cameronowi w budżecie parę groszy, które może przekazać Hiszpanom i Portugalczykom na poczet obciążenia dla ich służby zdrowia spowodowanego masowym osiedlaniem się u nich Brytyjskich emerytów… Ah, wait…

Jeden z uczestników programu Any Question w BBC4 zadał panelowi pytanie „po czym poznamy, że wizyty Camerona w krajach Europy były sukcesem”. Pytanie to wpędziło panelistę z partii Konserwatystów w niezłe kłopoty – bo i nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Premierowi Wielkiej Brytanii zwyczajnie brakuje jaj na to, aby niezbędne reformy wprowadzić na własnym podwórku, dlatego liczy na to, że uda mu się wywinąć od niepopularnych ruchów odciążając nieco wadliwegy system socjalny poprzez wymuszenie na liderach innych państw zgody na to, aby ich obywatele stali się w Wielkiej Brytanii Europejczykami drugiej kategorii. Zapewne Cameron liczy na to, że inne kraje Europy w obawie przed wystąpieniem z niej tak ważnego kraju jakim jest Wielka Brytania ustąpią. Jest to jednak gra dosyć ryzykowna, bo choć Brytyjczycy wciąż patrząc w lustro widzą obywateli wielkiego, trzęsącego światem imperium, ich groźby mogą nie odnieść aż takiego wrażenia jak się to Cameronowi wydaje. Bo Europa postrzega Wielką Brytanię nieco inaczej:

Comments

comments

2 Replies to “O co chodzi w europejskich pielgrzymkach Camerona?”

  1. […] wywiadu zwolenniczka Brexitu wyraziła swoje oczekiwanie, że teraz, kiedy Cameron pojedzie z kolejną pielgrzymką po Europie będzie miał dużo mocniejszą pozycję negocjacyjną, bo będzie mógł pokazać, ze […]

  2. […] wywiadu zwolenniczka Brexitu wyraziła swoje oczekiwanie, że teraz, kiedy Cameron pojedzie z kolejną pielgrzymką po Europie będzie miał dużo mocniejszą pozycję negocjacyjną, bo będzie mógł pokazać, ze […]

Komentarze są zamknięte.