Dzięki Mariuszowi Pudzianowskiemu, który jak się okazuje prowadzi firmę transportową, na pierwsze strony gazet trafiła kwestia emigrantów którzy w Calais włamują się na ciężarówki usiłując przebyć te 20 mil przez kanał La Manche do Wielkiej Brytanii. Wszystkim rasistom w to graj: „To mają być te biedne kobiety z dziećmi?” pytają? „Zobaczcie co nas czeka jak wpuścimy tu Arabów” argumentują. Jest tylko jedno „ale” – sytuacja w Calais, choć oczywiście kryzys uchodźczy znacząco zwiększył skalę zjawiska, nie jest niczym nowym. Dlatego nie powinniśmy rozpatrywać tego, co się dzieje w Calais z tym, co się dzieje w Grecji czy na Lampedusie. Zrównywanie przestępców włamujących się do ciężarówek w Calais z uchodźcami z krajów ogarniętych wojną jest pomyłką.
Problem w Calais był już na długo przed tym, kiedy rozpoczęła się wojna w Syrii. Podczas studiów pracowałem w firmie kurierskiej, regularnie podróżując Eurotunelem i już wtedy, w latach 2010-2013 borykaliśmy się z tymi samymi problemami. A przecież to działo się na długo, długo wcześniej. Pamiętacie ilu naszych rodaków pracowało na czarno w Londynie zanim weszliśmy do Unii? Wielu z nich dostało się na wyspy nie do końca legalnymi sposobami. A cofnijmy się o kolejne 20 lat – pamiętacie taki film „300 mil do nieba”? Opowiada on prawdziwą historię braci Zielińskich, którzy z ogarniętego marazmem i beznadzieją PRLu wyruszyli „do lepszego świata” ukryci pod naczepą tira. Po dotarciu na miejsce dostali azyl, zostali umieszczeni w rodzinie zastępczej, dostali kieszonkowe i dobre wykształcenie. Jakiś czas temu czytałem, że jeden z nich został uznanym inżynierem i wykładowcą uniwersyteckim. Owszem, ci chłopcy nie cięli plandek, nie włamywali się do zamkniętych naczep i nie rzucali w kierowców kamieniami. Ale to, co zrobili, także nie było legalne.
I teraz wyobraźmy sobie jakby się potoczyło ich życie, gdyby potraktowano ich wówczas wtedy, tak jak dziś „prawdziwi patrioci” chcieliby traktować przybyszów z Afryki. Ci „młodzi mężczyźni”, którzy „zamiast walczyć z komuną postanowili zdezerterować i łamiąc prawo dostać się do Skandynawii, żeby żerować na tamtejszym systemie zasiłków” zostali by obici kijami baseballowymi przez tamtejszych patriotów a następnie na koszt rodziców deportowani do Polski, co przecież formalnie nie byłoby problemem: w Polsce w 1985 nie dośc, że nie było żadnej wojny, to państwo Polskie wręcz na głowie stawało, żeby bohaterów późniejszego filmu ściągnąć do kraju. Ale już jakby ich ściągnięto, to wiadomo, że PRL, którego rychłego upadku w 1985 roku raczej nikt się nie spodziewał, zadbał by o to, żeby chłopakom wybić z głowy podobne pomysły…
Więc czym tak naprawdę różnią się ci młodzi chłopacy próbujący dostać się do ciężarówek w Calais od braci Zielińskich? Większość z nich, sądząc po wyglądzie, jest z krajów afrykańskich, uciekają więc zapewne od znacznie większej biedy niż była w Polsce nawet w ostatniej dekadzie PRLu. Wielu z nich faktycznie pochodzi także z krajów ogarniętych wojną – nierzadko wojną, którą rozpętali sami Brytyjczycy. Wśród tych desperatów można znaleźć między innymi człowieka, który pracował jako tłumacz dla brytyjskich sił zbrojnych w Afganistanie więc dziś jego życie jest zagrożone, a mimo tego Wielka Brytania pozostawiła go samemu sobie.
Owszem, można mówić „niech zostaną u siebie i chwycą za broń” – ale dokładnie to samo można było powiedzieć Braciom Zielińskim czy dowolnej osobie, która uciekała z komunistycznej Polski.
Dlatego, choć nie pochwalam agresywnych zachowań, nie dziwię się tym w Calais, ze są tacy zdesperowani. Można rzec: „ale są już we Francji, są już bezpieczni, niech się wezmą do roboty”. Tylko kto we Francji da w dzisiejszych czasach pracę nielegalnemu migrantowi bez fachu w ręku i języka? W tym kontekście Wielka Brytania z ich nadzwyczaj szczodrym systemem zasiłków dla starających się o azyl jawi się jako kraina mlekiem i miodem płynąca (choć, trzeba uczciwie przyznać, nie dla wszystkich – poznałem kiedyś uchodźcę z jednego z państw środkowej Afryki, wykształconego w Europie lekarza, któremu, pomimo władania kilkoma językami, w tym płynnym angielskim i francuskim, nie pozwolono na podjęcie nawet najprostszej pracy do czasu zakończenia trwających już blisko dwa lata procedur). I nawet jeśli Cameron jutro drastycznie obciąłby zasiłki dla emigrantów spoza UE, legenda o gościnnej Anglii żyłaby jeszcze przez wiele lat.
Bo te wieści o szczodrości dalekiego kraju położonego na wyspie po przeciwnej stronie Europy zanim dotrą do małej Afrykańskiej wioski, przechodzą przez tyle ust, że, niczym w dziecięcej zabawie w głuchy telefon, bardziej odpowiadają na to, co słuchający chciałby usłyszeć niż temu, jaka jest rzeczywistość. Nic więc dziwnego, że tysiące ludzi kuszonych wizją wygodnego życia na koszt dawnych kolonizatorów rusza w drogę, niczym Europejczycy wyruszający w trudną podróż przez Atlantyk 500 lat temu w poszukiwaniu legendarnego El Dorado. Ludzie, szczególnie ci, którzy niewiele mają do stracenia, chętnie chwytają się każdej, nawet nadzwyczaj wątłej nadziei na to, że uda im się diametralnie zmienić swoje życie. I raczej nie dadzą się przekonać tym, którzy mówią, że ich wymarzony raj nie istnieje. Bo czy konk6wistadorzy uwierzyliby, kiedy ktoś by im powiedział, że nie ma i nigdy nie było żadnego El Dorado? Czy tysiące Irlandczyków i Szkotów płynących za ocean przekonałaby wizja, że skończą jako najtańsza, pomiatana przez wszystkich siła robocza? Czy tysiące ludzi ciągnących przez zaśnieżony Jukon w poszukiwaniu złota, co tak obrazowo opisał Jack London, dała by wiarę, jeśli by im powiedzoano, że tylko garstka z nich zbije fortunę, a większość oczekiwać może raczej śmierci z wychłodzenia lub ręki bandziorów?
Dlatego problemy kierowców ciężarówek w Calais to niestety nie jest ani żadne novum, ani sytuacja wynikająca bezpośrednio z bieżącego kryzysu związanego z uchodźcami. I rozwiązanie tego problemu będzie wymagać sposobów nieco bardziej skomplikowanych niż baseballowy kij Pudziana…