Nie samym kinem człowiek żyje. Po powrocie z seansu nie ma nic przyjemniejszego niż wrócić do domu i zapuścić sobie ulubioną muzyczkę. A jest z czego wybierać…
Przeorawszy cały alfabet pod względem “kiniarskim”,SEMESTR proponuje Wam mały, stronniczy przeglądzik alfabetu – tym razem muzycznego. Zaczniemy nietypowo – od początku.
A, B, C… Ale zanim C, to może ABBA. Abba jaka jest, każdy wie. Czwórka Szwedów rozpoczęła karierę od sukcesu na festiwalu Eurowizji w 1974 roku, zwyciężając w nim piosenką Waterloo. Przez kolejne lata na dyskotekach królowały ich taneczne przeboje jak Money, money, money, S.O.S, Mamma Mia czy Dancing Queen. Od dwudziestu lat muzycy zespołu nie grają już razem, lecz ich przeboje wciąż żyją tak w oryginale, jak i w postaci przeróbek (A-Teens).
Mniej popularny, za to dość oryginalny, jest zespół ANKH. Ta kielecka grupa rozpoczęła działalność w 1993 roku i to od razu na całego: nagroda publiczności na Rock Festivalu w Kielcach, a zaraz potem cała masa nagród w Jarocinie. Rzadko można usłyszeć ich w radiu, a szkoda – ten dość nietypowy skład (oprócz zwykłych rockowych instrumentów skrzypce i altówka) gra naprawdę świetną muzykę – przyznam się szczerze, że znam ją tylko trochę, ale to wystarczy, żeby stwierdzić, że za mało. Więcej – h.art.pl
Miłośnikom gotyku na pewno nie będzie obcy następny gość naszego alfabetu – zielonogóska formacja Artrosis – ciężka, choć klimatyczna, odmiana metalu.
Ja jednak do fanów metalu nie należę, dlatego chciałbym zachęcić was raczej do posłuchania Marka Andrzejewskiego. Ten dość nietypowy przedstawiciel Krainy Łagodności, kiedy tylko dostał nagrodę im. Wojtka Bellona na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie w 1995 roku, zaraz zabrał się za nagranie pierwszej płyty. Do współpracy przy niej zaprosił przyjaciół z Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach, co zaowocowało pięknymi, lekko jazzującymi aranżacjami jego prostych, choć niezwykle melodyjnych piosenek. Trolejbusowy Batyskaf Andrzejewskiego – nagrany z “Grupą Niesfornych” – na stałe zamieszkał na mojej półce z ulubionymi nagraniami. Na drugą płytę tego związanego z Lubelską Federacją Bardów artysty przyszło nam poczekać aż do 2003 roku, ale każdy, kto słyszał “10 pięter”, wie, że było warto.
A więc miłego słuchania i do zobaczenia za miesiąc!
Tekst ukazał się w magazynie studenckim “Semestr” w numerze z Kwietnia 2004