Euro zbliża się wielkimi krokami. Tymczasem zainteresowanie imprezą wśród Polaków maleje. Podczas gdy dwa lata temu 64% z nas było zadowolonych z tego, że będziemy gościć piłkarzy i fanów futbolu, dziś jedynie 44% wciąż jest tego samego zdania. Coraz więcej z nas traci zainteresowanie faktem, że oczy całej piłkarskiej Europy zwrócą się w naszą stronę. Być może dzieje się tak dlatego, że nie bardzo jest jak czuć się gospodarzami?
Polskie media sprawiają wrażenie, jakby nic innego poza Euro w kraju się nie działo. Podobnie zachowują się politycy – choć owym zapewne jest to bardzo na rękę, bo mistrzostwa przysłaniają wszystkie inne problemy. A to właśnie te inne problemy są bolączkami ich wyborców. I na pewno nie poprawia im humoru to, co zobaczyć mogą w telewizji czy innych mediach, gdzie relacje z budowy autostrady przypominają komunistyczne kroniki z realizacji planów za głębokiego socjalizmu.
Wreszcie gruchnęła wiadomość – autostrada będzie przejezdna, kibice będą mogli dojechać na Euro. I w tym momencie wielu ludzi zwyczajnie trafia szlag. Bo jak to jest, że kiedy miliony użytkowników polskich dróg przez lata nie mają na co dzień którędy jeździć, to politycy niewiele sobie z tego robią, ale jeśli sprawa dotyczy kilkukrotnego przejazdu tych tysięcy kibiców, całe państwo stawia się na głowie, wykorzystuje podwykonawców, nagina prawo i ładuje niesamowite ilości pieniędzy, żeby zapewnić im wygodną jazdę? Wielu z nas zaczyna zastanawiać się: to dla kogo jest ten kraj? dla jego mieszkańców, czy dla kibiców?
Kolejny przykład związany z komunikacją: Wrocławski Tramwaj Plus. Od lat miasto roztaczało wizję, jaka to nie będzie komunikacyjna rewolucja, na miarę poznańskiej PeSTki co najmniej… Wyszło, że owszem, będzie to mogło być porównywane z poznańską „zieloną torpedą”, ale tylko jako jej parodia. Tramwaj jest całkowicie zwyczajny, w korkach stoi jak każdy inny, jedyna różnica to to, że jest dwustronny, więc mniej osób może nim wygodnie jechać, bo ma mniej siedzeń.
Dzięki temu, że tramwaj jest dwustronny można było zrezygnować z budowy pętli, co pewnie miałoby sens, gdyby tramwaj krańcówkę miał gdzieś w centrum miasta, ale tak się składa, że ma w szczerym polu. Zarówno przy stadionie jak i na Gaju, gdzie z jakiegoś dziwnego powodu, wbrew potrzebom komunikacyjnym miasta jadą dwie z trzech linii, miejsca na pętle było pod dostatkiem. No, ale zaoszczędzono pieniądze na ich budowie, dzięki czemu można było wydać je znacznie droższe dwukierunkowe składy i pomalować je w jakieś chaotyczne kolorowe elementy dla podkreślenia, że są nadzwyczajne.
Mimo uprawianej przez władze miejskie propagandy, ludzie nie zapałali miłością do tego wynalazku. Miasto postanowiło zachęcić ich innymi metodami. I tak na przykład, pod pretekstem oszczędności zlikwidowało linię autobusową E, łączącą największe wrocławskie blokowiska z zagłębiem wyższych uczelni.
Linia E, pomimo tego, że pośpieszna (a więc droższa) zawsze była pełna po brzegi. Ale po co komu pośpieszna linia, kiedy jest tramwaj plus? Dzięki temu drałując dwa kilometry do tramwajowego torowiska, a następnie przesiadając się raz czy dwa razy, student mieszkający na osiedlu Kosmonautów może dostać się na swoją uczelnię. Zajmie mu to jedynie trzy razy tyle ile zajmowało mu to tym, jakże nieprzystającym do miasta – gospodarza Euro autobusem…
Po przeciwnej stronie miasta – to samo. Mieszkańców Sępolna uszczęśliwiono także linią tramwaju plus. Ponieważ jednak ich pętla tramwajowa niegodna jest z pewnych technicznych powodów kwiecia wrocławskiego tramwajarstwa, dolnośląska odpowiedź na PeSTkę dojeżdża jedynie do nieużywanej pętli przy nieużywanym Stadionie Olimpijskim, gdzie Sępolniacy w towarzystwie licznych wiewiórek oczekują na przesiadkę. A oczekują dość długo, bo aby zrównoważyć takie nowe rozwiązania komunikacyjne zlikwidowano jedną z linii tramwajowych, która wcześniej dowoziła ich bezpośrednio do domów (i to jedyną, która w większości trasy nie pokrywała się z pozostałymi)…
I tak dzięki tym pięknym komunikacyjnym rozwiązaniom Wrocław, jak za starych, dobrych, komunistycznych czasów, żyje dwoma życiami – oficjalnym, w którym rozwiązania komunikacyjne są pasmem sukcesów, bo dzięki nim kibice wygodnie dojadą na ten jeden z kilku meczy, które we Wrocławiu odbyć się mają, oraz podziemnym, gdzie wściekli mieszkańcy miasta utyskują na rządzących, którzy znacznie utrudnili im życie na co dzień…
Ale stadion mamy piękny (podobno, taka jest wersja oficjalna, dla mnie osobiście jest on paskudny). Stadion będzie na siebie świetnie zarabiać, dzięki licznym imprezom masowym (już odbyło się kilka, jedna nawet podobno wyszła na zero…) oraz dołączonej do niego galerii handlowej, postawionej tam przez znanego biznesmena… Co prawda okazało się, że znany biznesmen wpuścił miasto w kanał, a ściślej w bajoro z traszkami i żabami, które powstało w wykopie pod nigdy niewybudowane centrum handlowe, ale oficjalne materiały spółki zajmującej się organizacją Euro we Wrocławiu wciąż wprost ociekają od optymizmu.
Ale oczywiście nie tylko Wrocław gospodarzem Euro jest. I choć trzech na czterech Polaków wciąż wierzy, że organizacja Euro w naszym kraju przyniesie nam korzyści promocyjne, to już na pytanie, czy Polska na tym zarobi, odpowiedzi twierdzących jest mniej więcej tyle co przeciwnych.
Wcześniej było lepiej, ale im bliżej Euro, tym bardziej widać, kto tu na tym zarobi najwięcej… I wygląda na to, że nie będzie to Polska, która zdaje się jedynie być zapleczem dla futbolowych grubych ryb. Okazuje się, że kraj organizator, aby spełnić wymagania UEFA musi posunąć się nawet do tymczasowej zmiany swojego prawa…
Podczas, gdy rzesze wolontariuszy obsługiwać będą imprezę za dobre słowo i uścisk dłoni prezesa, UEFA będzie kasowała grube miliony, dzięki swojej monopolistycznej pozycji na rynku reklam, licencji na produkcję kibicowskich gadżetów i wszelkiego cuda, które choć luźno skojarzyć można z piłką nożną.
Cała sytuacja zaczyna przypominać sytuację studentów, którzy mają tolerancyjnych sąsiadów – organizowane są u nich prawdziwe libacje, na których wszyscy świetnie się bawią i wszyscy są wdzięczni gospodarzom, ale gdy goście pójdą już do siebie, na gospodarza spada przykry obowiązek sprzątania mieszkania, naprawiania szkód czy wycierania owoców nadużycia alkoholu roztaczających przykry zapach z okolic łazienki..
Wygląda na to, że tak właśnie czują się gospodarze Euro, którzy wbrew otaczającej ich zewsząd propagandzie, mówiącej o tym, jak dumni powinni być z zaszczytu goszczenia tego futbolowego święta, kombinują tylko jak by tu uniknąć zamieszania.
Jak podaje serwis zajmujący się podróżami lotniczymi Fru.pl w tym roku wzrosła trzykrotnie ilość rezerwacji na loty pozwalające uciec z miast – gospodarzy Euro na czas mistrzostw. Z drugiej strony branża turystyczna także nie spodziewa się kokosów: fani piłki nożnej przyjeżdżają do Polski w dwóch celach – oglądać mecze i napić się ile wlezie, więc raczej wątpliwe, aby odwiedzali muzea, wystawy i inne turystyczne atrakcje. Z kolei turyści zwyczajni, których piłka nożna nie interesuje, pojadą wszędzie, tylko nie tam, gdzie ich odpoczynek zakłócany będzie hałaśliwymi grupami kibiców na każdym kroku…
No i tak to właśnie wygląda. Choć większość z nas cieszy się z promocji, jaką dzięki Euro zyska nasza Ojczyzna, już znacznie mniej zadowolonych jest z tego, jak wyjdziemy na tym biznesie. Przecież rzucenie wszelkich sił na front piłkarski osłabia możliwości naszego państwa w innych miejscach.
Jak wytłumaczyć rodzicom, którym w związku z cięciami budżetowymi, zdobyć miejsce w przedszkolu dla swoich pociech jest trudniej, niż kupić Poloneza w PRLu, że powinni się cieszyć, bo mamy stadion i prowadzącą do niego przez szczere pole linię tramwajową?
Oczywiście wielu z nas narzeka, ale to akurat jest w Polsce całkiem normalne. Tak wyjątkowa impreza jak Euro 2012 wymagała specjalnej oprawy. I tu nasz wspaniały naród po raz kolejny pokazał, że w jednym nie mamy sobie równych – w trollowaniu.
Piosenka zespołu „Jarzębina”, która wygrała w plebiscycie na hymn naszej reprezentacji to chyba właśnie nic innego, jak środkowy palec wystawiony w kierunku polityków i organizatorów: tyle nam trąbicie o tym, jak dumni powinniśmy być, jak ważne jest to dla każdego Polaka i jak wspaniale wszystko powinno być, ale tak naprawdę mimo waszych zapewnień dalej jesteśmy przaśni, buraczani i nic nie jest tak jak powinno.
Wbrew powszechnej opinii, ja nie uważam, że wybór tej piosenki (pomijając aspekt trollujący) jest jakąś tragedią – melodia wpada w ucho, tekst jest chwytliwy, nadaje się wybornie do bycia ryczaną przez bandę pijanych kibiców o trzeciej w nocy – a o to w hymnie na Euro chyba chodzi.
Mając szczęście zamieszkiwać nieopodal lokalnego zagłębia knajpianego, miałem już nawet zaszczyt ją słyszeć w wykonaniu emigracyjnym… Okazuje się jednak, że przynajmniej w Glasgow większą popularność zdobyła wersja nieoficjalna, brzmiąca, o ile jestem w stanie odtworzyć z pamięci, mniej więcej tak:
„Płaczą już Polacy,
śmieje Ukraina,
nasz kraj mimo Euro
wiochę przypomina
Koko koko kij Ci w oko
Wstyd przed całą jest Europą
Wszyscy UEFA d… dajmy
A potem sprzątajmy”.
Myślę że ta wersja trafnie oddaje nastroje przynajmniej części społeczeństwa…
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com
Fotografia: “Football iu 1996” autorstwa Rdikeman at the English language Wikipedia. Licencja CC BY-SA 3.0 na podstawie Wikimedia Commons