Zachowanie kierowców na drogach to coś, z czego Brytyjczycy są bardzo dumni. Uważają oni to za wzorzec i patrzą na inne narody z wyższością. Również kierowcy Angielscy patrzą na inne narody Zjednoczonego Królestwa z góry, a gości z Republiki Irlandii czy Wyspy Man uważają za kompletnych drogowych dzikusów ustępującym tylko przybyszom z Europy Wschodniej. Tymczasem wielu z nas narzeka na zachowanie na drogach naszych gospodarzy. Jak to jest naprawdę? Czy jest coś, czego moglibyśmy się od nich nauczyć?
Już pierwsze spojrzenie na polski Kodeks Drogowy i brytyjski Highway Code pozwala nam zauważyć zasadniczą różnicę w podejściu do edukacji kierowców. Polski kodeks to gruba knicha zawierająca akty prawne, pełna nakazów, zakazów i regulacji. Oczywiście szczegółowe prawo o ruchu drogowym istnieje i w Zjednoczonym Królestwie, natomiast to, z czym powinien zapoznać się przeciętny kandydat na kierowcę zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Irlandii Północnej to jest zbiór porad i informacji. Zaskakująco mało jest tam zakazów i nakazów, najwięcej punktów sprowadza się do should i should not (powinien lub nie powinien). Na próżno szukać tam szczegółowych przepisów które 99% kierowców nie przydadzą się nigdy. Za to można znaleźć porady, które nie są zupełnie ulokowane w aktach prawnych, za to są bardzo przydatne – choćby uwagi o technice prowadzenia pojazdu.
Ta swoboda przekłada się także na to, co widać na drogach. Myślenie „przepisy mówią, że mam pierwszeństwo to jadę” zastępowane jest wzajemną uprzejmością. Na pewno każdy z polskich kierowców wie co to znaczy czekać niemalże „godzinami” na to aby ktoś łaskawie wypuścił nas z podporządkowanej czy przepuścił na zwężeniu jezdni. Tu rzadko czekamy dłużej niż chwilkę. Nawet zmieniający pas TIR rzadko kiedy czeka dłużej niż dwa-trzy samochody zanim zostanie wpuszczony na wewnętrzny pas i to pomimo tego, że puszczający go są świadomi, że będą musieli zwolnić i jechać za nim czasem przez dość długi odcinek drogi. Pod względem uprzejmości na drogach obywatele Zjednoczonego Królestwa wyprzedzają nawet Niemców i Austriaków, którzy są często przywoływani przez polskich kierowców jako wzorzec.
Z drugiej jednak strony Polscy kierowcy często narzekają na naszych gospodarzy krytykując ich brak umiejętności. „Wloką się”, „nie mogą się zdecydować” – to opinie które słyszę dość często. Nierzadko sam też spotykam nieporadnych kierowców, dlatego wiem, że jest to prawda. Ale zastanówmy się, skąd się to bierze?
Samochód na Wyspach obecny jest w życiu ludzi nieprzerwanie od dobrych stu lat. Dzięki większej zamożności społeczeństwa był dostępny dla większej jego części a od kilku pokoleń, pewnie tak od czasów Morrisa Minora, dostępny jest niemal dla każdego. Tymczasem w Polsce przez całą komunę samochód był dostępny jedynie dla wybranych albo wielkich szczęściarzy. W czasach gdy Brytyjczycy notorycznie stali w korkach, w Polsce nieliczni szczęśliwcy mogli poczuć tą wątpliwą przyjemność najwyżej stojąc w ogonku pod CPN-em czekając aż dowiozą Niebieską i Mixol dla ich syrenki.
I moim zdaniem to przekłada się na stosunek przeciętnego obywatela do jego auta. Tutaj nie jest to nic nadzwyczajnego: ja mam samochód, tato miał, mama miała, dziadek miał i pradziadek też miał. Auto jest obecne w naszej rodzinie od pokoleń, od małego wzrastaliśmy obserwując jak nasi rodzice czy dziadkowie zachowują się na drodze, uczymy się kultury drogowej obserwując ich na co dzień i czerpiąc z nich wzorce. Tymczasem w Polsce często to nasze pokolenie jest pierwszym pokoleniem które stać na własne auto. A nawet jeśli nasi rodzice również posiadali cztery kółka to niewiele z obserwacji poczynionych w dzieciństwie przekłada się na dzisiejsze natężenie ruchu i warunki na drogach. Dzięki boomowi samochodowemu po 1989 roku, wszyscy musimy uczyć się od zera jak to jest być kierowcą na zatłoczonych polskich drogach. Nie bez znaczenia jest tu brak zaplecza jeśli chodzi o umiejętności techniczne – przesiedliśmy z polonezów, maluchów czy wartburgów na nowoczesne, stu- czy dwustu konne potwory, cieszymy się, że jeżdżą szybciej, ale często zapominamy że prawa fizyki także stają się bardziej wymagające…
Kolejnym aspektem jest to, że gdy przeciętny Brytyjczyk samochód miał, Polak o samochodzie marzył. Nic więc dziwnego, że podczas gdy na Wyspach samochód to zwyczajny przedmiot, dla Polaka jest to coś znacznie więcej. A skoro już ma te swoje wymarzone cztery kółka, irytuje go wszystko, co przeszkadza mu się nim cieszyć. To przecież ucieleśnienie American Dream – tylko ja, moja maszyna i droga przede mną. Jeżeli tylko coś zasłania nam ten widok, trzeba wyprzedzić, byle do przodu, byle w pogoni za horyzontem…
I tu właśnie w drogę wchodzą nam te Angielskie/Szkockie/Irlandzkie niezguły, co to jadą 50 mph, choć mogły by 60, albo są „dziadkami którym już dawno powinno zabrać się prawo jazdy”. Szczególnie do dziadków nie jesteśmy przyzwyczajeni, bo w ojczyźnie naszej mało którego emeryta stać jest na własne cztery kółka. Ale też i myślenie, że ktoś może nie być dobrym kierowcą i dlatego jedzie wolniej niż by można było jest nam obce. Kilka lat temu przeprowadzono w Polsce badania w których okazało się, że blisko 90% polskich kierowców uważa, że należy do grupy 10% najlepszych polskich kierowców… Myślę, że nie jest zbyt naciągane twierdzenie, że również to może być przyczyną tak wielkiej ilości wypadków na polskich drogach.
Tymczasem drogi na Wyspach, choć często równie zatłoczone jak polskie, nierzadko wąskie i kręte a często także dziurawe jakoś są znacznie bezpieczniejsze i to pomimo tego, że często prawdą jest, że umiejętności techniczne naszych gospodarzy ustępują naszym. Lecz cóż, my jeździć uczyliśmy się w dżungli, gdzie obowiązuje prawo „silniejsi przetrwają”. Tymczasem tutaj jeździ się z pokorą i dużą dozą cierpliwości. Niejednokrotnie spotkałem się z tubylcem mówiącym „ja to sobie za dużo za kółkiem nie pozwalam, jeżdżę ostrożnie, bo wiem, że nie jestem za dobrym kierowcą”. Wyobrażacie sobie takie wyznanie z ust Polaka? Toż to gwarantowana śmierć towarzyska! A tymczasem to właśnie to, wraz z uprzejmością i wzajemnym pomaganiu sobie na drodze, jest czymś, czego warto się od naszych gospodarzy uczyć.
Bo jeśli na drogach obowiązywać będzie prawo krwi, przetrwają tylko najsilniejsi. I może się okazać, że akurat my do nich nie należymy. Jeżeli zaś będziemy dla siebie tolerancyjni, życzliwi i pomocni, dobrze będzie jeździło się wszystkim. A przecież chyba o to właśnie chodzi?
Tekst ukazał się w magazynie 48 oraz równolegle w portalu wapnet.pl w marcu 2011 roku.