„Postulatów nie znam ale strajk popieram, bo może jak będzie strajk, to nam też coś skapnie” – powiedział dziennikarzom Gazety Wyborczej pan Piotr, kierowca autobusu ze Śląska. Bardzo go zdziwiło, kiedy dziennikarze mu powiedzieli, że w strajku nie chodzi o podwyżki, ale ponieważ pan Piotr miał mgliste wrażenie, że strajk jest przeciw Tuskowi to uznał, że to także mu to wystarczy. A ja siedziałem przed komputerem jak ten kotek z memów i zastanawiałem się: „Co ja paczę?”
Bo może ja jestem dziwny, ale zawsze mi się wydawało, że żeby w coś się angażować, to trzeba to rozumieć. To dzięki temu, że intelektualiści tłumaczyli robotnikom świat, udało się obalić komunę. Jak w swojej biografii wspomina Brylewski z Brygady Kryzys, dla niego znakiem nadchodzących przemian było to, że w kolejce po nielegalnie wydanego Orwella stał wraz z robotnikami z Ursusa. Ludzie próbowali zrozumieć co się dzieje i angażowali się właśnie dlatego, że im się to udawało. Także nieco później, kiedy byłem harcerskim drużynowym, oczywiste było, że zaangażowanie harcerzy w jakąś akcję poprzedzone było tym, że drużyna poznawała bliżej dane zagadnienie i o nim dyskutowała na zbiórkach. A dziś?
Niedawno zabrałem głos w internetowej dyskusji dotyczącej energetyki jądrowej. Jej przeciwnicy przekonywali swoich czytelników jak bardzo jest ona niebezpieczna, strasząc jak zwykle Czarnobylem i Fukushimą, czyli jedynymi poważnymi incydentami w 60-letniej historii cywilnej atomistyki które mają to do siebie, że nawet pobieżne zapoznanie się z faktami ich dotyczącymi rozwiewa wszelkie wątpliwości, że miały one cokolwiek do czynienia z codzienną eksploatacją elektrowni. W swojej wypowiedzi przytoczyłem statystyki wykazujące w przeliczeniu na wyprodukowaną jednostkę energii, że energetyka jądrowa jest najbezpieczniejszą ze znanych, pozostawiając daleko w tyle nawet energetykę wiatrową czy solarną. Poparłem się linkiem do poważnego źródła… i co się dowiedziałem? Że „nawet nie będą tego czytać, bo to nie może być prawda”. Dałem sobie spokój z dyskutowaniem i obserwowałem jak kolejny naiwny próbuje wyjaśniać różnicę między reaktorami kolejnych generacji. Poddał się po stwierdzeniu adwersarza „to jest zbyt skomplikowane, i dlatego nie chcemy u nas elektrowni atomowych”. Nie pozostaje nic innego, jak zgodzić się z innym forumowiczem, który podsumował dyskusję komentarzem: „mam nadzieję, że rozumieją jak działa młyn wodny i parowóz, bo inaczej mamy przesrane”.
No bo właśnie. Jakie szanse ma postęp, jeśli dyskusji nadają ton ignoranci? Tym bardziej, że ich poglądy wpływają na życie każdego z nas, a działania nielicznej grupy mogą mieć znaczące konsekwencje. Z pewnym przestrachem obserwuję rosnącą popularność ruchu przeciwników szczepionek, lub mamusie celowo zarażające swoje pociechy świnką czy wiatrówką. Owszem, na pewno zdarza się, że firmy farmaceutyczne próbują nadużywać swojej pozycji, ale czy wylewanie dziecka z kąpielą pozbawiające go podstawowych osiągnięć medycyny ostatniego stulecia jest na to na pewno dobrą odpowiedzią? Wyobraźmy sobie teraz, że jedno z takich niezaszczepionych dzieci za 20 lat przywozi z wycieczki do krajów trzeciego świata wirus polio i rozpoczyna epidemię choroby Heinego-Medina, skutecznie wyrugowanej z Europy właśnie dzięki szczepionkom.
Konsekwencje unikania szczepień mogą być duże, szczególnie że żyjemy w czasach w których coraz więcej bakterii i wirusów uodparnia się na antybiotyki, a jak na razie nie wygląda na to, żebyśmy mieli dla nich jakąś alternatywę – no chyba, że wierzycie w takie bzdury jak uzdrawiające moce Kaszpirowskiego czy homeopatię.
Co gorsza nawet inteligentni ludzie nie uważają za stosowne zapoznać się z tematem, w którym się wypowiadają. Wystarczy im, że ogólny kierunek jest słuszny. Niedawno jedna z moich Facebookowych znajomych nawoływała do wzięcia udziału w akcji „Godzina dla Ziemi”, w której w skrócie chodzi o to, aby zademonstrować to, jak oszczędzamy prąd poprzez powstrzymywanie się z korzystania z energii elektrycznej przez 60 minut. Mając w pamięci pewien przeczytany kiedyś artykuł podważyłem sens takiej akcji jako bezsensownej, przytaczając pewne argumenty, a następnie poświęciłem kilka minut swojego czasu żeby głębiej obadać temat. I okazało się, że tak jak pamiętałem z owego artykułu akcja ta nie ma najmniejszego sensu, bo pomimo że jest to, według WWF, największa akcja ekologiczna w historii, spadek zużycia energii mieści się w granicach błędu statystycznego, a ewentualne zyski w emisji gazów cieplarnianych niweczone są przez masowe używanie w owej godzinie świeczek, które też przecież gazy cieplarniane emitują. No, ale wyobraźmy sobie, że akcja staje się coraz bardziej popularna i jej uczestnicy nie zadowalają się rezygnacją jedynie z oświetlenia, i na owe 60 minut wyłączają także „poważniejsze” odbiorniki prądu – pralki, lodówki, komputery, telewizory, klimatyzatory, żelazka, grzejniki… Jak pisze profesor Konrad Świrski, ekspert w dziedzinie energetyki z Politechniki Warszawskiej:
„Hipotetycznie może to prowadzić do uszkodzeń, a nawet blackoutu, ale realnie natychmiast zadziałają układy regulacji w elektrowniach. Na początku pierwotne (turbozespoły odczują zmniejszone zapotrzebowanie), potem wtórna – PSE Operator wyda komendy zmniejszenia mocy bloków, a w sytuacjach naprawdę krytycznych pewnie i awaryjnie niektóre z nich byłyby odstawione. Bardziej niebezpieczny byłby powrót z “Godziny dla Ziemi”, kiedy nagle wszyscy wracają z poborem mocy i cały proces przebiega w odwrotnym kierunku”
Wniosek? Jedynymi wymiernymi skutkami jakie przynosi akcja jest utrudnianie pracy energetykom. Jednak moja Facebookowa znajoma nie była zainteresowana obadaniem tematu i na moją próbę podjęcia dyskusji odpisała „Ja się na tym nie znam, ale akcję popieram”, kończąc dyskusję, a przy okazji i Facebookową „znajomość”.
No ale może ona ma rację: może są jakieś inne korzyści z tej akcji, na przykład marketingowe? W końcu jest to popularyzacja oszczędzania energii, a oszczędzanie energii jest słuszne. Ale ilu z uczestników akcji zastanowi się nad swoimi codziennymi nawykami w kwestii używania energii elektrycznej, a ilu zadowoli się wzięciem udziału w akcji, zaspokajając w ten sposób swoją potrzebę czynienia dobra na tym polu?
Wbrew pozorom łatwość z jaką szastamy swoim poparciem dla różnych spraw wcale nie polepsza sytuacji. Powiedzcie sami: skoro głupawe łańcuszki rozprzestrzeniają się po internecie jak zaraza, dzięki bezmyślnemu klikaniu „lubię to”, to ile warte są dziesiątki tysięcy kliknięć poparcia dla rozmaitych mniej lub bardziej słusznych akcji? Jaką gwarancję mamy, że popierający jakąś akcję poświęcił jej nieco uwagi, skoro chwilę wcześniej kliknął „like” na szemranej stronie obiecującej mu dostęp do filmu zatytułowanego „Niesamowite! Pokazała cycki w zatłoczonym centrum handlowym”? Czy nie pora porzucić fascynację „masowym poparciem” a skupić się bardziej na tym kto popiera? Dla mnie na przykład w dyskusji dotyczącej budowy w naszym kraju elektrowni jądrowej opinia jednego eksperta w tej dziedzinie jest warta więcej niż tysiąc krzyczących histerycznie „AAAAA!!!! Czarnobyl!!!! Fukushima!!!! Wszyscy zginiemy!!!!” ignorantów… Ale wydaje się, że jestem w mniejszości, wielu ludzi chętnie dołączy się do głośno krzyczących, pod rzetelną analizą naukowca pozostawiając jedynie komentarz TL;DR…
Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? W demokracji głos profesora noblisty jest wart tyle samo, co paranoicznego zwolennika teorii spiskowych, wydającego fortunę na „leki” homeopatyczne… Wydawałoby się, że jedyną drogą byłoby podniesienie poziomu edukacji społeczeństwa, ale na tym polu też tracimy grunt: poziom nauczania przedmiotów ścisłych spada na łeb na szyję. Jednocześnie rodzice coraz częściej protestują przeciwko temu, aby ich pociechy uczyły się w szkole czegoś, co jest niezgodne z ich poglądami – w czym przodują kreacjoniści i im podobni…
Jak na razie chyba przychodzi nam pogodzić się z tym, że różni ludzie i instytucje dalej będą wykorzystywać ten owczy pęd i zapał ignorantów aby osiągnąć własne cele. Pół biedy, jeśli będzie to polegało na wmawianiu ludziom, że siedząc przez godzinę przy świeczce ratują świat. Ale taki na przykład masowy strajk – jak zorganizowany kilka dni temu na Śląsku – przynosi już wymierne straty gospodarce i paraliżuje życie tysięcy ludzi i przedsiębiorstw, warto by było więc, żeby jego uczestnicy wykazali przynajmniej minimum zaangażowania i zapoznali się z postulatami zanim podejmą dyskusję o wzięciu w nim udziału.
Wygląda na to, że przydała by się nowa akcja „godzina dla rzetelnej dyskusji”. Akcja polegałaby na tym, że w wybraną godzinę każdy z nas zasiadałby do internetu i zapoznawał się z wybranym zagadnieniem dotyczącym jakiejś kwestii, a potem przy każdej okazji dzielił się nabytą podczas owej godziny wiedzą z innymi… Ech, marzenia…
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com