Pasjami oglądam filmiki na kanałach takich jak Samochodoza czy Konfitura. Nie dziwi mnie już nawet to, że kierowcom wydaje się, ze mogą parkować gdzie chcą – bo jak wyjaśnił mi w jednym z podkastów Szymon Nieradka, w Polsce jest to po prostu logiczne zachowanie, bo tak własnie działa nasze państwo. Mnie jednak w tych filmikach najbardziej fascynują mnie dyskusje z kierowcami, i ich tłumaczenia, bo w pale mi się nie mieści że można być tak oderwanym od rzeczywistości i niezdolnym do pojęcia tak prostych kwestii jak podstawowe zasady współżycia społecznego. Nie mieszkam już w Polsce od dwóch dekad, ale kiedy wciąż jeszcze mieszkałem we Wrocławiu także miałem swoją dawkę rozmów z filozofującymi kierowcami. I jedno mogę Wam powiedzieć: przez te ćwierć wieku nic się w kwestii mentalności kierowców nie zmieniło.
Moi rodzice mieszkają w domku z garażem. Przez płot od kilkudziesięciu już lat mieści się prywatna szkoła. Oczywiście tymczasowo – bo stara poniemiecka willa na cichym osiedlu nie nadaje się na szkołę – szczególnie, że nie spełnia przepisów o bezpieczeństwie pożarowym. Ale oczywiście mówimy o Wrocławiu, gdzie w najbardziej reprezentacyjnym miejscu, na rynku starego miasta, stoi fontanna którą, po negatywnej decyzji konserwatora zabytków, miasto postanowiło i tak zbudować, używając prawnego fikoła że jest to tymczasowa instalacja artystyczna, więc kogo tam obchodzi to, że dzieci uczą się w budynku, który od kilkudziesięciu lat ma tymczasowe warunkowe dopuszczenie do użytku pomimo niespełniania przepisów dotyczących bezpieczeństwa pożarowego.
Jako że szkoła jest w niewielkiej willi na osiedlu domków to oczywiście nie ma żadnej infrastruktury parkingowej. A że w szkole uczą się głównie dzieci nowobogackich rodziców, którzy dowożą je samochodami, od zawsze był problem z zastawianiem naszego wjazdu do garażu. Bo taki ojciec czy taka matka nie może przecież zaparkować swojego SUVA 100 metrów dalej i przejść z dzieckiem na rękę, skoro 10 metrów od wejścia na posesję szkoły jest wygodny, obniżony krawężnik.
I tak nasz wjazd do garażu zaczął służyć za zatoczkę „kiss and drive” zanim takie pojęcie w ogóle pojawiło się w Polsce. Choć często służył także za zatoczkę „park and go”, kiedy w szkole odbywała się wywiadówka, albo rodzic musiał coś załatwić. Problem jest taki, że z wjazdu intensywnie korzystaliśmy – w garażu parkował mój ojciec a na podjeździe nieco z boku, dopóki tam jeszcze mieszkałem – ja. Gdybyśmy dostawali 5 złotych za każdym razem, kiedy na zwrócenie uwagi, że blokuje nam wyjazd, parkujący na naszym wjeździe kierowca odpowiadał „ja tylko na chwilę” i ignorował naszą potrzebę wyjazdu, moglibyśmy dzisiaj mieć wielką willę na Lazurowym Wybrzeżu.
Przez kilka lat próbowaliśmy zainteresować tym problemem straż miejską. Telefonicznie, osobistymi wizytami na komisariacie a ja również tocząc erystyczne boje z rzeczniczką Wrocławskiej Straży Miejskiej dla której na forum.gazeta.pl ustanowiono specjalne podforum. Bezskutecznie, ale do dziś pamiętam najbardziej kreatywne wymówki – takie jak ta, że strażnicy nie mogą przyjechać pod szkołę rano, kiedy rodzice dowożący dzieci do szkoły paraliżują całe osiedle (bo niektórzy parkowali w dwóch rzędach, blokując przejazd kursującemu po tej ulicy autobusowi) bo o tej godzinie akurat mają odprawę. Za „mojej kadencji” straży miejskiej udało się wystawić mandat tylko jeden raz. Sąsiadowi. Który zaparkował samochód na własnym podjeździe żeby nikt inny go nie zablokował a kiedy późnym popołudniem przyjechał wreszcie wezwany o ósmej rano patrol Straży Miejskiej, jego samochód był jedynym który wciąż stał na ulicy.
Przez lata nasz podjazd do garażu był tak intensywnie użytkowany – również przez autokary wożące dzieci na wycieczki czy na zajęcia sportowe – że chodnik zapadł się tak bardzo, że wjeżdżając na naszą posesję zaczęliśmy zahaczać podwoziem. Miasto nie miało akurat funduszy na naprawę chodnika, ale obiecano nam, że stanie się to jak najszybciej. Ostatecznie po tym, jak prawie urwaliśmy tłumik, wspólnie z ojcem ręcznie skuliśmy zapadnięty asfalt, podsypaliśmy żwiru i wybrukowaliśmy ten fragment starymi cegłówkami oraz walającymi się po okolicy, pozostałymi po naprawie rury wodociągowej kostkami brukowymi. A że mowa o Wrocławiu, gdzie tymczasowe rozwiązania mają się jak najlepiej, w przyszłym roku będziemy obchodzić ćwierćwiecze naszej „prowizorycznej naprawy”.
25 lat minęło, a sytuacja wciąż zmieniła się niewiele. Oddaję głos mojemu bratu Stachowi:
Nasi rodzice mieszkają w domku z garażem a ja w mieszkaniu jakieś 15 minut spacerem od nich. Wydawać by się mogło że skoro ojciec z uwagi na swój podeszły wiek zrezygnował z samochodu to przyjeżdżając do niego nie powinienem mieć najmniejszych problemów z tym gdzie powinienem zaparkować. Niestety nic nie jest takie proste. Przez płot z domem naszych rodziców jest prywatna szkoła, tymczasowo od 30 przeszło lat. W związku z tym za każdym razem kiedy zostawiam auto u rodziców muszę w głowie dokonać pewnej analizy. w jaki dzień i o której planuje wyjechać. Dlaczego? Bo widzicie: szkoła nie ma własnego parkingu ale miejsca parkingowe przyjeżdżającym do niej najzwyczajniej w świecie się należą…
Tak było i teraz, w niedzielę postanowiłem zostawić auto u rodziców bo następnego dnia planowaliśmy pojechać z ojcem do dentysty. Aby nie narazić się na to, że samochód zostanie zablokowany na terenie naszej posesji postanowiłem zaparkować na chodniku (zgodnie z przepisami). I jak widać zrobiłem słusznie, bo następnego dnia kiedy przyszedłem zabrać auto i tatę ku mojemu absolutnemu brakowi zdziwienia zastałem zajmujący połowę naszego wjazdu na posesję zaparkowany obcy samochód. Miałem jeszcze trochę czasu, więc zadzwoniłem na lokalną komendę policji, trzasnąłem fotkę telefonem i zająłem się swoimi sprawami czekając aż tato będzie gotowy do wyjazdu. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu policja zjawiła się w pół godziny (co dowodzi ich wyższości nad strażą miejską u której czasy reakcji wahają się od 1,5h do nigdy) zebrali ode mnie dane po czym poszli szukać kierowcy. Chwilę później przez okno w kuchni podziwialiśmy z ojcem pantomimę: dwóch policjantów pokazujących na podjazd i bramę i kierowcę wymachującego rękami we wszystkich kierunkach. Widać jednak nie udało mu się przekonać policjantów że to miejsce parkingowe mu się należy bo po chwili zmuszony był przestawić swój pojazd.
Policja chwilę potem odjechała a ja z ojcem zaczęliśmy zbierać do wyjazdu. W tym momencie kierowca podszedł do mnie i pełnym jadu tonem oświadczył, że tutaj przed domem mamy parę listków ale zachęciłem go do społecznictwa i on od teraz będzie pilnował czy zawsze jest pozamiatane i odśnieżone. „Miłego wyjeżdżania rowerem bo wcale pan nie potrzebował samochodem wyjechać” – dodał.
Muszę przyznać że tutaj powinienem go uciąć cytując mojego imiennika Wujka Staszka Mistrza Ciętej Riposty ze starego kawału, ale wdałem się w rozmowę, która jak zwykle okazała się bez sensu. Jak to ujął Kapitan Wagner w CK Dezerterzy “znam wszystkie możliwe pytania i wszystkie możliwe odpowiedzi” i tak właśnie rozmawia się z tym rodzajem ludzi: jeśli rozmawiałeś choć raz z jednym roszczeniowym burakiem, rozmawiałeś ze wszystkimi. I prawdę mówiąc mam wrażenie że mój mózg przestał tworzyć kolejne szufladki dla odróżnienia buraka od parkowania 278 zamiast tego zawartość wszystkich szufladek została zsypana na jedną kupę i zlepiona w jednego ogromnego buraka z którym odbywam wciąż tę samą schematyczną wymianę zdań.
Więc na tym przykładzie omówmy jak wygląda taka typowa rozmowa z typowym roszczeniowym dzbanem.
Otóż według nich kulturalny człowiek zamiast robić aferę powinien pójść i grzecznie poprosić o to żeby ktoś łaskawie pozwolił mu korzystać z jego prawa do użycia wjazdu na posesję. Sęk w tym, że przerabialiśmy to nie raz, i to nie działa. Zwykle będzie oznaczało to bardzo długi czas poszukiwania właściciela samochodu. Bo w przypadku takiej szkoły oznacza to dzwonienie domofonem i wykładanie woźnej, sekretarce, czy kto tam akurat domofon odbierze w czym jest problem. Kiedy wreszcie uda się wytłumaczyć że nie, nie możemy czekać, i że „przecież zaraz ktoś przyjdzie” nie jest dla nas satysfakcjonującym rozwiązaniem rozpoczyna się niespieszny proces poszukiwania właściciela samochodu. A jeśli uda się takiego znaleźć to ów dokonuje kalkulacji: czy aby na pewno opłaca mu się rzucić wszystko i iść przestawić auto? Bo skoro petent się pofatygował po prośbie to pewnie jeszcze policji nie wezwał więc więc można bezpiecznie założyć że jeśli nawet teraz zadzwoni to jeszcze pół godziny minie… Słowem, z naszego doświaczenia wynika, że wezwanie policji (a czasem nawet straży miejskiej) jest po prostu zwyczajnie szybsze. Również dlatego, że kiedy domofonem w poszukiwaniu kierowcy zadzwoni policja, to przybiega on zdyszany w ciągu zaledwie kilku minut. Magia!
Ale niezależnie od tego czy pójdzie się po prośbie czy wezwie policję to kiedy już uda się właściciela znaleźć to będzie on miał poczucie że to on jest szykanowaną ofiarą. Jak to raz usłyszałem jednego z kierowców skarżącego się drugiemu 10m dalej “bo skurwysynowi akurat teraz się zachciało wyjechać!”. To Ty jesteś problemem dla roszczeniowego, on codziennie parkuje na tej ulicy, dzisiaj przypadkiem zaparkował Ci na wjeździe a Tobie akurat dzisiaj o godzinie 12 zachciało się wyjeżdzać! W głowie takiego roszczeniowca Ty istniejesz wyłącznie aby mu życie utrudniać. Auto stało pod domem przez tydzień, to czemu nagle zachciało Ci się akurat teraz wyjeżdzać? Jeśli już musisz przyjeżdzać do swoich rodziców autem to czemu akurat teraz, przecież powinieneś przyjechać w porze w której nie będzie to roszczeniowemu przeszkadzało? Bo to roszczeniowy jest od tego żeby oceniać czy w danej chwili potrzebujesz korzystać ze swojej bramy czy nie. Zresztą, Twoje prawo do wyjazdu z posesji może też zależeć od innych czynników – ja na przykład kiedy jeszcze jeździłem polonezem to dowiedziałem się od blokującego mnie kierowcy mercedesa że mercedes ma większe prawo do stania niż polonez do wyjeżdżania. W tym wszystkim szczytem uprzejmości na jaki można liczyć jest “nie wiedziałem/am że tu nie wolno parkować” wycedzone przez zęby z fałszywą uprzejmością (nierzadko po raz kolejny przez tę samą osobę…).
Najbardziej irytującym argumentem jest jednak “tylko na chwilkę”. Niestety jeśli podjazd do garażu traktowany jest jako ruchliwa zatoczka „kiss and ride”, “ja tu tylko na chwilkę” zmienia się w ciąg chwilek które trwają w sumie ponad godzinę. “Ja tu tylko na chwilkę” tłumaczyła się baba po tym gdy przerwałem jej pogaduchy z koleżanką, w które wdała się po odstaweniu dziecka do szkoły. “Ja tu tylko na chwilkę”, rzucił mi przez ramię facet który zanim zdążyłem wsiąść do swojego samochodu zajął opróżnione przez nią miejsce w poprzek otwartej bramy. I tak te zlewające się w jeden ciąg burackie chwilki zaczynały się przed siódmą a przerzedzały się dopiero koło ósmej. „Nie możesz chwilkę zaczekać? Ja się śpieszę, mam do pracy na ósmą” – mówił ten czy kolejny burak, któremu do głowy nawet nie przyszło, że może ten drugi kierowca próbujący wyjechać z posesji również musi gdzieś dojechać na określoną godzinę. Całkowite lekceważenie dla innych okazywali także kierowcy autokarów wycieczkowych, wjeżdżając na chodnik i łamiąc płyty chodnikowe.
Roszczeniowy burak nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności. Zwrócenie uwagi odbiera jako niesłuszne nękanie. I często tak jak w omawianym wczorajszym przypadku kipi żądzą “zemsty”, której forma zazwyczaj zależy wyłącznie od indywidualnego “kozactwa”. Pan z wczoraj poinformował mnie, że będzie czujnie monitorował czy wypełniamy obowiązki właściciela na chodniku przed domem, choć trzeba przyznać że w formie było to raczej łagodne. O ile od czasu jak przekroczyłem 2m i 100kg ludzie już nie interesują się czy “przypadkiem dawno w mordę nie dostałem”, to taki komentarz należy raczej do tych lżejszego kalibru. Ile już nasłuchałem się o “życzliwych rysujących samochody w okolicy” czy “dzieciakach wybijających okna”! Raz nawet rodzice mieli wizytę Straży Miejskiej która przyszła pobrać próbki popiołu bo dostali informacje że palą śmieciami. Ponieważ jednak w budynku od wielu lat jest tylko ogrzewanie gazowe, to niestety jedyny popiół jak mogli im zaoferować pochodził z ogrodowego grilla.
Często w takich wymianach zdań pada cedzone z pogardą niczym największa obelga słowo “społecznik” co w sumie pokazuje niezdolność do zrozumienia problemu bo pozbywając się buractwa z własnego podjazdu działam przede wszystkim w interesie własnym.
Wczorajsza rozmowa miała jednak jeszcze jeden ciekawy aspekt. Okazuje się że roszczeniowy burak jest w okolicy regularnie, bo o ile nie zna przepisów ruchu drogowego, wie za to doskonale jak często bywam u rodziców, które auta należą do sąsiadów i gdzie jego zdaniem powinni je parkować. Może na przyszłość zamiast być stalkować ludzi na osiedlu i podglądać czym, gdzie i kiedy jeżdżą lepiej poświęcić tą energię na rozejrzenie się gdzie można zgodnie z przepisami zaparkować?
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o kolejnej wspaniałej atrakcji: dniach w których popołudniami odbywają się wywiadówki, na które zjeżdżają się wszyscy nauczyciele i wszyscy rodzice (czyli minimum jedno auto na dziecko). Typowa wywiadówka wiąże się z zakłóceniami trasy autobusowej przechodzącej pod szkoła, bo samochody zaparkowane są na obu chodnikach i jezdni, zwężając ją czasami aż tak, że autobus fizycznie między nimi się nie mieści. Ale co tam, o mieszkańcach osiedla wracających popołudniowym autobusem z pracy do domu nie warto wspominać bo przecież mogą sobie poczekać, to tylko chwilka….
Dzień później brat podesłał mi kolejne zdjęcie. Na zdjęciu po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pomimo tego, że w szkole miały miejsce jakieś zajęcia czy spotkanie, cały odcinek przed frontem naszej posesji był pusty. I to pomimo tego, że bez blokowania naszego i sąsiadów wjazdu do garażu całkowicie legalnie i zgodnie z prawem można tam zaparkować dwa większe albo trzy mniejsze pojazdy. W rezultacie ten fragment był jedynym fragmentem całej ulicy na której nie zaparkował ani jeden samochód.
To w sumie budzi pytanie – zastanawia się Stach – Może oni po prostu nie znają przepisów i kierują się jedynie tym gdzie występuje ryzyko, że ktoś może policję wezwać?
Zdjęcia samochodu: Stanisław Oryński
Zdjęcie podjazdu: Google StreetView