„Hej Tomek, dziś jest spotkanie ludzi, którzy chcą reaktywować Polish Society, może Cię to zainteresuje?” zapytał znajomy. Cóż, szczerze mówiąc, dla mnie stowarzyszenia polskie to, na podstawie doświadczeń wyniesionych przez lata emigracji, jedno wielkie „no-go area”.
Wielokrotnie przekonałem się o prawdziwości powiedzenia, że Polaków na obczyźnie należy raczej unikać, a już szczególnie jeśli są oni w jakiś sposób zorganizowani… No, ale ostatnio coś się zmienia – nawet w klubie kombatanta odbywają się ciekawe imprezy kulturalne, więc może jednak warto się zainteresować – pomyślałem. Zresztą bycie dziennikarzem to w końcu nie tylko pisanie relacji z wyborów miss i reportaże ze słonecznych plaż na egzotycznych wyspach. Obowiązki wzywają – trzeba iść.
Pierwszą osobą, z którą nawiązałem kontakt była Była Prezeska: „Polish Society działało już kiedyś na uniwersytecie, za moich czasów nawet prężnie, ale potem to jakoś przycichło. Nowe pokolenie postanowiło sprawę reaktywować i właśnie się dzisiaj zebrali, żeby to przedyskutować” – po tym błyskawicznym wprowadzeniu w temat zostałem przedstawiony reszcie towarzystwa, po czym dzięki paru szybkim stolikowym manewrom znalazło się dla nas miejsce i dołączyliśmy do grona dyskutantów. Ponieważ nikt nie zainteresował się skąd się wziąłem, postanowiłem biernie przysłuchiwać się dyskusji.
Na tapecie była akurat istotna kwestia tego, pod jakie uczelniane instytucje należy się podczepić, aby można było liczyć na dofinansowanie z uniwersytetu i inne profity związane z oficjalną działalnością. Tu pojawiła się kwestia tego, kto miałby owymi potencjalnymi pieniędzmi rozporządzać, więc dyskusja zmieniła nieco kierunek i tematem stała się władza.
– Trzeba zrobić tak, żeby kandydaci przedstawiali jakiś program, jakieś pomysły, co chcieliby robić – słusznie zaproponował Chłopak W Ciemnym.
– Ale trzeba też zrobić tak – dorzucił ktoś inny – żeby oni mieli jakiś mandat, żeby ktoś na nich głosował.
– To akurat kurwa żaden problem – optymistycznie odparł Chłopak W Jasnym – U nas kurwa w akademikach jest w chuj Polaków, się porozwiesza jakieś plakaty, czy kurwa coś, i wszyscy się zapiszą do nas.
– No, ale jak się nagle zrobi tyle osób, to będzie bałagan, więc może niech kandydują tylko ci, co są tutaj dzisiaj, w tym naszym komitecie założycielskim… – tą wypowiedź Chłopaka W Ciemnym przerwało kilka krzyków:
– Ty nie wymyślaj tu takich nazw!
– Pewnie, już sobie jakiś komitet wymyślił, żeby władzę przejąć!
– Właśnie, że niby tylko na tych z komitetu można głosować, żebyś miał mniejszą konkurencję?
Przy naszym końcu stolika, po cichej wymianie obserwacji doszliśmy do wniosku, że trzeba naprowadzić dyskusję na właściwe tory. Dopiero jednak za którymś razem, odezwał się ktoś o wystarczająco doniosłym głosie, aby przebić się do reszty dyskutantów:
– Panowie, ale co takie Polish Society miałoby ludziom do zaproponowania? Jakie macie pomysły? Co chcecie robić?
Po chwili konsternacji zaczęły padać pierwsze odpowiedzi:
– No, imprezy by można robić różne…
– Sport!
– Wycieczki…
– Sport!
– No i tak w ogóle… – zaczął merytorycznie objaśniać Chłopak W Ciemnym – żeby ludzie wiedzieli, że są inni Polacy, żeby się mogli integrować, nawiązywać kontakty…
– Właśnie, kurwa! – włączył się do dyskusji Chłopak W Jasnym – U nas w akademiku jest zajebiście dużo Polaków! Się od nich mejle pozbiera, czy kurwa coś, i się zrobi taka lista, że będzie mnóstwo kontaktów, a potem się zaczną nowi dodawać i jakoś to kurwa już pójdzie!
I tu dyskusja potoczyła się dalej, roztaczając świetlane wizje prężnej działalności i wspaniałych możliwości stowarzyszenia, które ma „w chuj kontaktów”.
Tymczasem do naszego cichego rogu stołu, którego okupanci tylko patrzyli na siebie z niedowierzaniem przesiadł się Kędzierzawy.
– Ja się z wami zgadzam, że to nie tędy droga – zagaił – że to najpierw trzeba by coś konkretnego mieć do zaoferowania, a dopiero potem bawić się w kwestie organizacyjne samego stowarzyszenia.
– No tak – tym razem ja zabrałem głos – ale to by trzeba było mieć do zaoferowania coś nowego. Nie o to chodzi, żeby stworzyć kolejne polskie getto czy towarzystwo wzajemnej adoracji – żeby zorganizować imprezę, czy wycieczkę w góry żadne stowarzyszenie nie jest potrzebne, wystarczy tylko popatrzeć jak prężnie działają w naszym mieście Czesi.
I tak kącik stołu przy którym siedziałem, rozpoczęła się całkiem owocna burza mózgów na temat tego, w jaki sposób można by zintegrować polską społeczność – tak między sobą, jak i z lokalną ludnością… Dyskusja jednak zakończyła się dość szybko, bo obwołano masowe wyjście na papierosa.
Do załogi nałogowców dołączyła też Była Prezeska oraz Kędzierzawy, więc przy stoliku zostało nas jedynie dwóch: ja oraz Chłopak Który Nie Może Się Angażować Tyle Ile By Chciał Bo Mieszka Daleko. Ja w odpowiedzi wyjaśniłem mu, że właściwie to też angażować się raczej nie zamierzam, chciałem tylko napisać o tej nowej inicjatywie, ale chyba nie napiszę, bo jak na razie nie bardzo jest o czym.
Po chwili z dworu wróciła Była Prezeska.
– Tam się dalej odbywa burzliwa narada! – poinformowała.
– I co uradzili? – zapytałem, lecz jedno wymowne spojrzenie wystarczyło mi, aby nie pytać już więcej. Po chwili załoga palaczy powróciła do wnętrza, lecz zamiast wrócić do stolika przeszła do baru. Widocznie byli zadowoleni z wyników narad przy papierosku, bo postanowili przypieczętować udane spotkanie wódeczką… Ja zaś w tym momencie doznałem olśnienia, i postanowiłem, że jednak powstanie na ten temat tekst. Ale nie będzie to suche sprawozdanie, a właśnie ten żywy felieton, który czytacie, a w którym starałem się uchwycić tamtą ulotną atmosferę chwili.
Bo być może, Drodzy Czytelnicy, jest to wiekopomna chwila. Stowarzyszenie, którego podwaliny zostały dziś zawiązane na tym nieformalnym spotkaniu, może mieć przecież wielką przyszłość. Kto wie, może pewnego dnia jego działalność będzie znana każdemu Polakowi na obczyźnie tak, jak w kraju każdy wie, z czego słynie PZPN?
Tekst ukazał się w portalu gazetae.com