Zbierając absurdy na kolejny odcinek, natrafiłem na (podesłaną mi przez kilkoro czytelników) dramę dotyczącą tegorocznej Eurowizji. I pomyślałem, że może w tym odcinku zamiast typowego przeglądu różnych tematów skupimy się na tym jednym zagadnianiu, bo w tej sprawie, jak w soczewce, skupia się wszystko to, co dzieje się z TVP i misją kulturową mediów pulicznych, ale jest to też piękne studium przypadku tego, co PiS robi z Polską i do czego to prowadzi. Choć oczywiście cały proces zaczął się jeszcze na długo przed PiSem. Tak czy tak, usiądźcie wygodnie: zaczynamy.
Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.
Polska do Eurowizji przystąpiła z wysokiego C, wyśpiewanego pięknym głosem Edyty Górniak (o której powiedzieć można wiele, ale nie można odmówić jej talentu). Jej piosenka “To nie ja” w 1994 roku zajęła drugie miejsce i do dziś można spotkać się z opinią – nie tylko wśród Polaków – że tak naprawdę powinna wygrać, ale Eurowizja bała się powierzyć nowicjuszom zza żelaznej kurtyny organizacji festiwalu w kolejnym roku.
Rozpoczynając od tak wielkiego sukcesku, trudno było utrzymać ten sam poziom w kolejnych latach (i można to odnieść tak do polskiego udziału w Eurowizji jak i do kariery samej Edyty Górniak). I to pomimo że wysyłanym w kolejnych latach artystom, jak Justyna Steczkowska, Kasia Kowalska czy Mietek Szcześniak też niczego nie brakowało, może poza tak dobrą piosenką. Tymczasem jednak Eurowizja powoli zaczęła zamieniać się w festiwal kiczu i tandety, w związku z tym reprezentanci Polski byli wyśmiewani, że zgodzili się wziać w tym udział. Szczególnie dostało się Annie Marii Jopek, która kojarzona była z “ambitniejszą” muzyką, chociaż akurat jej propozycja na Eurowizję była całkiem dobrą piosenką. W rezultacie wraz z upływem lat TVP coraz trudniej było znaleźć kogoś chętnego do narażania się na pośmiewisko wśród artystów wysokiej klasy. W końcu poddano się i dwadzieścia lat temu na festiwal wysłano ekstremalnie wtedy popularny – choć jednoczesnie uwazany za synonim kiczu i tandety właśnie – zespół Ich Troje, co od strony czysto eurowizyjnych okazało się dobrym pomysłem, bo ku zaskoczeniu wszystkich ich piosenka zajęła 7 miejsce (wynik ten poprawiła dopiero w 2017 roku Kasia Moś).
Jednak po sukcesie Ich Troje znalezienie chętnych do reprezentowania naszego kraju stało się jeszcze trudniejsze i TVP już naprawdę szorowało po dnie. W kolejnych latach na eurowizję jechali ludzie wydaje się całkowicie przypadkowi – w tym z zagranicy – o których nie słyszano ani wcześniej, ani potem (z wyjątkiem Ivana Komarenki, który akurat ostatnio znowu wrócił do nagłówków gazet, głównie jednak z powodu bycia anty-kowidowym szurem i zwolennikiem Putina).
2014 rok zapisał się w pamięci wystepem Donatana i Kleo. Piosenka co prawda była kiepska, ale za to w teledysku cytata modelka ugniatała w dość dwuznaczny sposób masło. Tak dwuzanczny, że jak wieść niesie na występ na żywo musiała zostać zastępiona koleżanką o mniej obfitych kształtach robiącą pranie. I kiedy już wszyscy spisali Eurowizję na straty, nagle zaczęli się znowu pojawiać na niej sensowni artyści tacy jak Monika Kuszyńska, Michał Szpak czy wspomniana już Kasia Moś.
W tym samym jednak czasie TVP zostało przejęta przez PiS. Wierni czytelnicy, lub po prostu ludzie będący na bieżaco z wydarzeniami ostatnich lat, pamiętać będą, że na początku zaczęło się od czystki wśród dziennikarzy. Ci niechętni zmiany profilu swojej pracy z informowania na uprawianie propagandy byli albo usuwani, albo sami odchodzili. Oburzenie tymi nowymi porządkami spowodowało, że współpracę z TVP zakończyło także wielu ludzi kultury, dziennikarzy niepolitycznych czy artystów i TVP jest teraz szeroko bojkotowana. To doprowadziło do totalnego chaosu podczas festiwalu w Opolu (pisałem o tym w 27. odcinku tej serii). A wraz z tym jak największe gwiazdy, artyści, dobrzy dziennikarze a nawet fachowcy techniczni zaczęli odchodzić z mediów publicznych, jakość programów zaczęła spadać na łeb na szyję (pamiętacie jeszcze studio Yayo?) co zaowocowało jeszcze większym odpływem widowni. Jacek Kurski chcąc ratować swoją stację postawił na najniższe gusta i nierafinowanych widzów i tak podstawą oferty kulturalnej TVP stało się Disco Polo. Jeśli jesteście jednymi ze szczęśliwców, którzy nie znają tego rodzaju muzyki, to wyobraźcie sobie coś, przy czym Holky z naši školky Kotvalda a Hložka brzmi jak arcydzieła Queen w porównaniu do na przykład Sex Pistols.
Ukochany artysta Kurskiego, Zenek Martyniuk, wraz z Boys i weteranami Disco Polo Bayer Full nagle stali się najważniejszymi artystami w kraju – jeśli wierzyć TVP. Martyniuk dorobił się nawet filmowej hagiografii wyprodukowanej przez TVP. W momencie, w którym piszę te słowa moi znajomi z Wrocławia żyją tym, że w miejskiej operze ci ostatni wykonali właśnie “Majteczki w Kropeczki” ku uciesze siedzącego na widowni ministra edukacji…
Ta zmiana w kulturze prezentowanej przez TVP to po prostu jeszcze jedno pole, na którym rządzący ignorują prawo. Bo częścią misji mediów publicznych – poza na przykład bezstronnym informowaniem – jest promowanie kultury właśnie. A o ile nie jest to pierwszy raz, kiedy rządzący zamieniają media państwowe w pompę do chamskiej propagandy, to nawet podczas Stanu Wojennego – kiedy to też wielu artystów bojkotowało telewizję, lub byli po prostu na cenzurowanym – wciąż poziom rozrywki w telewizji stał na wysokim poziomie.
Bo przecież TVP to jest jednak instytucja kultury. Od zaczątków telewizji w Polsce telewizja stawiała sobie za cel podciąganie swoich widzów w górę. Teatr telewizji, który nie wiem, czy dziś nawet istnieje, to była instytucja. Programy takie jak na przykład Kabaret Starszych Panów to dziś klasyka, a ich piosenki, wykonywane już wtedy przez najlepszych aktorów czy śpiewaków, do dziś są słuchane, śpiewane i nawet artyści działający w zupełnie innych klimatach nierzadko do nich nawiązują.
Kiedy w latach 60-tych w Polsce pojawił się rock (zwany początkowo big-bitem), chyba nikt nie potrafiłby sobie wyobrazić żeby Czesław Niemen czy Maryla Rodowicz – przy całym szacunku dla ich muzycznego geniuszu – wybili się aż do stratosfery sławy bez pomocy TVP. TVP promowała także muzykę zagraniczną – gdzie oczywiście prefencyjnie traktowani byli wykonawcy z takich krajów jak Związek Radziecki, Węgry, czy Czechosłowacja (gdzie w pamięci Polaków zapisała się – poza oczywistymi gwiazdami jak Karel Gott czy Helena Vondráčková – także Eva Pilarova dzięki chwytliwym słowom in the chorus refrenu pewnego wykonywanego przez nią coveru). Ale zachodnia muzyka też była obecna – a zjawiskiem na skalę niemalże niespotykaną w krajach bloku wschodniego była wizyta w studiu TVP z pełbym koncertem będącego wtedy u szczytu popularności zespołu Abba.
To dzięki TVP mamy przepastne archiwa z zapisami występów artystów, którzy już od nas odeszli takich jak Zbigniew Wodecki czy Andrzej Zaucha (podzielę się tu z Wami taką prywatą: moim zdaniem TO jest jedna z najlepszych piosenek muzyki popularnej w Polsce). To także dzięki TVP istnieją najwcześniejsze polskie wideoklipy. Nawet jeśli niektóre z nich są takie typowo przaśno-buraczane, jak Medytacje Wiejskiego Listonosza, gdzie po prostu ubrano Skaldów w pocztowe mundury i otoczono pięknymi uśmiechniętymi dziewczynami, inne nie odstają w niczym od tego, co działo się wtedy na Zachodzie (pamiętny wideoklip do utworu Niemena Bema Pamięci Żałobnegy Rapsod).
Oczywiscie i za komuny nie mogło obyć się bez politycznych interwencji. I to dlatego właśnie jeden z największych polskich hitów będzie po wsze czasy kojarzony ze swoim teledyskiem, w którym Brekout i Mira Kubasińska łażą bez większego sensu po wiejskim skansenie żeby ludowością i swojskością obrazu zrównoważyć imperlialistyczne korzenie granego przez siebie bluesa:
Państwowe media współpracowały też z wieloma orkiestrami – takim jak na przykład Orkiestra Wojciecha Trzcińskiego, ale również prowadziły własne, rozsypane po lokalnych osrodkach radia i telewizji. Ich zadaniem było nie tylko akompaniowanie artystom i nagrywanie ścieżki dźwiękowej do filmów, seriali i innych produkcji radiowo-telewizyjnych, ale także wystepowanie na żywo czy – jeśli nie mieli nic lepszego do roboty – po prostu nagrywanie muzyki (plan produkcji musiał się zgadzać). To dzięki TVP mamy na przykład “najbardziej funkową orkiestrę we Wschodniej Europie” – czyli Orkiestrę Polskiego Radia I Telewizji W Łodzi Pod Batutą Henryka Debicha (choć akurat Alex Band mógłby tu także upomnieć się o ten tytuł).
Kiedy w latach 80-tych w Polsce nastąpił boom na muzykę rockową, media publiczne (bo też innych wtedy nie było) wciąż odgrywały kluczową rolę. Występy na przykład w Opolu takich zespołów jak Maanam, Lombard czy Kombi oglądane były przed telewizorami przez dziesiątki milionów i do dziś Polacy chętnie do nich wracają, o czym świadczy ilość odsłon na youtube czy to, że odtwarzane są one w muzycznych telewizjach pośród innych klasyków z epoki. To także wtedy pojawiła się Trójka, radio, które – do momentu zniszczenia go przez PiS – cieszyło się wręcz kultowym oddaniem swoich słuchaczy. To w Trójce dbano o to, aby Polacy byli na bieżąco z tym, co sie dzieje w muzyce – także zachodniej.
Choć w latach 90-tych pojawiła się konkurencja, TVP wciąć było miejscem w którym w kwestii kultury działo się najwięcej. Programy takie jak Clipol były dla mojego pokolenia tym, co MTV dla naszych zachodnich odpowiedników. W TVP były jednak także programy promujące również bardziej ambitną czy niszową muzykę takie jak Muzyczna Jedynka czy Kraina Łagodności. Ten krótki rys historyczny nie może obyć się bez wspomnienia o programie Luz, który – między innymi – nagrywał niskobudżetowe teledyski, które choć oryginalnie miały być tylko jednorazowym elementem programu, w wielu przypadkach – jak pamiętny klip do Dżemowego “Listu do M.” stały się klasykami. Nie zapominajmy także o surrealistycznym Lalamido gdzie także promowano młodych artystów, nierzadko grających muzykę alternatywną.
Ale w latach dziewięćdziesiątych zaczął być także widoczny wpływ Kościoła na media publiczne. Kontrowersyjne Lalamido przeniesiono na jakąś nieludzką godzinę po północy a w końcu zniknęło z anteny zupełnie. Luz ustąpił miejsca jakiemuś krótko nadawanemu programowi którego nikt już dziś nie pamięta, a następnie jego pozycję w programie – perfekcyjne dla programów młodzieżowych popołudnie tuż po szkole – zajął całkowicie niestrawny program Raj przygotowywany przez redakcję katolicką.
Na szczęście wtedy dostęp do kultury popularnej zapewniały już media komercyjne, telewizja satelitarna a w późniejszym czasie także i internet, ale w kwestii mniej komercyjnych gatunków wciąż jednak trzeba liczyć było głównie na TVP i Polskie Radio. Nacisk na ten segment misji jednak się zmniejszał a po przejęciu władzy przez PiS całkowicie go zlekceważono (chyba, że za kulturę wysoką uznamy liczne koncerty pieśni patriotycznych ku czci żołnierzy wyklętych czy niezliczone formy upamiętnień Jedynego Słusznego Papieża). Zamiast tego skupiono się na napędzanie widów do partyjnej propagandy wabiąc ich Disco Polo.
No a jak w tym wszystkim odnalazła się kwestia Eurowizji? Po Covidowej przerwie w 2021 roku Jacek Kurski jednoosobowo zdecydował o wysłaniu na festiwal trzeciorzędnego piosenkarza, któremu pewnie chciał się odwdzięczyć za to, że zgodził się przejąć prowadzenie programu “Jaka to melodia” który po wielu latach opuścił znany i lubiany Robert Janowski nie chcąc zgodzić się na wprowadzenie do programu Disco Polo). W tym roku natomiast postanowiono dać publiczności namiastkę demokracji, udając, że tegoroczna reprezentacja na Eurowizję zostanie wybrana w przejrzystym procesie. I to właśnie newsy o tym podsyłali mi moi czytelnicy i znajomi z komentarzem “to jest perfekcyjne, do Twojego Absurdystanu”.
Najpierw więc mieliśmy tą prześmieszną sytuację, w której ktoś jurorom przełożył tekst jednej z piosenek i ze zdumieniem dowiedzieli się, że podmiot liryczny śpiewa o grubej dupie. Rozważano wycofanie tej piosenki z konkursu ale ostatecznie pozostawiono go, bo skoro i tak nie wygra, to po co robić aferę. Najlepszą piosenką w preselekcji – w opinii wielu ekspertów ale także jeśli wierzyć głosującym – był Gladiator młodego piosenkarza posługującego się pseudonimem Jann:
Jury jednak wiedziało lepiej i ku oburzeniu fanów tak Janna jak i Eurowizji wybrało inny utwór. Panie i panowie, prezentuję Wam oto Polską propozycję na festiwal Eurowizja 2023: Blanka i jej utwór “Solo”:
Jeśli ktoś puściłby mi tą piosenkę tydzień wcześniej i powiedział, że to nagranie jak jego dziewczyna po pijaku śpiewa jakiś stary utwór Ace of Base na jakiś karaoke, to uwierzyłbym od razu. Biorąc pod uwagę, że również jurorzy decydujący o tym, kto pojedzie na Eurowizję, mają uszy, zgaduję, że ich decyzja nie była oparta na podstawach merytorycznych, bo każdy kto słyszał tą okropną kichę wie, że tak być nie mogło.
Pojawiają się oczywiście teorie spiskowe i plotki. Że Jann nie może jechac na eurowizję, bo ma taki androgeniczny image, co nie pasowałoby reprezentantowi kraju mieniącego się awangardą walki z ideologią gender. Albo że Blanka została wybrana, bo jest koleżanką syna jednej z jurorek a do tego gwiazdeczką ze stacji TVP (była jedną z gwiazd tegorocznego Sylwestra Marzeń). Nie mam możliwości ustalenia, czy cokolwiek z tego było prawdą, ale nie to jest tu ważne.
To, co jest tu istotne to to, że Polacy przechodzą nad tym do porządku dziennego. Nikt nie protestuje, że te oskarżenia są absurdalne. PiS już ns przyzwyczaił, że jak najbardziej właśnie takich rzeczy możemy się po nich spodziewać – blokowanie uzdolnionych ludzi i zastępowanie ich miernotami po linii rodzinno-partyjnej są dziś w Polsce normą.
Jest ten słynny, wytarty już do cna przez wszystkich go przywołujących, cytat z Kisiela: “Że jesteśmy w dupie to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać”. Pozostaje mieć nadzieję, że niezborne skrzeczenie Blanki nie pozwoli nam poczuć się w tej dupie ZBYT komfortowo.
Tekst powstał dla portalu Britské Listy
Zdjęcie: screen z klipu Blanki.