Tymczasem w Absurdystanie 247 – Polska skręca na prawo

Wstępne exit polls opublikowane kilka minut temu z pewnością przyniosą paru osobom w Polsce trochę stracha. Jeśli jednak o mnie chodzi – bycie pesymistą znowu się opłaca. Jest dokładnie tak, jak przewidywałem. 

Kliknij TUTAJ aby przeczytać poprzedni odcinek cyklu.
Kliknij TUTAJ aby zobaczyć listę wszystkich dotychczasowych felietonów.

Największego szoku musieli doznać ci, którzy wierzyli w to, że te wybory to będzie po prostu spacer w parku dla Trzaskowskiego. Jak jednak argumentowałem w poprzednim odcinku tego cyklu, decyzja aby ustawić Trzaskowskiego na prawo od tego, na jakiej pozycji stał w poprzednich wyborach była błędna. W wyścigu o tytuł „największego prawaka” Trzaskowski nie ma szans nawet z Nawrockim, że o ultraprawicowcach takich jak Sławomir Mentzen nie wspomnę. Tymczasem tak obrany kurs przynosi paradoksalnie więcej korzyści jego oponentom. To po prostu nie ma prawa działać – wystarczy popatrzeć na Wielką Brytanię, gdzie Torysi próbowali być bardziej prawicowi niż Nigel Farage i doprowadziło ich to do kompletnej katastrofy, bo w byciu prawicowcem Nigel Farage rozkłada ich na łopatki.

Trzaskowski też próbował jechać na szczuciu na migrantów i obiecywać prawicowcom, że będzie bronić naszych granic, nawet jeśli będzie to oznaczać konieczność zawieszania prawa (więcej o tym tutaj) i podkręcał nastroje anty-Ukraińskie. Dzięki temu wchodząc w kampanię z poparciem rzędu 40% w pierwszej turze uzyskał o jedną czwartą mniej. Bo jeśli chodzi o szczucie na migrantów czy Ukraińców, to tu znacznie więcej do powiedzenia mają i głośniej są gotowi krzyczeć kandydaci prawicy. A kiedy te kwestie stają się głównym tematem kampanii, kandydaci tacy jak Sławomir Mentzen czy Grzegorz Braun dostali po prostu hałdę punktów procentowych na złotym talerzu: mogli operować tam, gdzie czują się najlepiej, i nie byli zmuszani do wychylania się poza swoją strefę komfortu – co było dużym błędem, bo jak widać było na przykładzie Mentzena, nawet lekkie wychylenie się poza jego ulubione tematy prowadzi do jego kompletnej kompromitacji.

Tymczasem Nawrocki zasadniczo nie musiał robić przed pierwszą turą nic: było wiadomo, że będzie na niego głosował pisowski beton, i tylko pisowski beton. W rezultacie nawet największe skandale – takie jak wyłudzenie w niezwykle podły sposób mieszkania od starszego człowieka z problemami kognitywnymi w zamian za obietnice opieki a  następnie porzucenie go w Domu Opieki – nie mogły mu zaszkodzić. Dla niego kampania zaczyna się dopiero teraz, kiedy walczyć będzie musiał o głos wyborców, dla których nie był kandydatem pierwszego wyboru.

I tak, wedle wyników wstępnych exit polls, Trzaskowski zebrał w pierwszej turze 30.8% głosów – znacznie mniej niż oczekiwano, marginalnie lepiej niż Nawrocki. Fakt, że radykalna prawica uzyskała ponad 20% głosów (15.4% na Mentzena i 6.2% na Brauna) jest katastrofą, bo oznacza to, że ponad połowa Polaków głosowała na radykalną prawicę i niedemokratycznych populistów (Nawrocki, Mentzen, Braun i reszta planktonu). Nie można też zignorować że maczali w tym palce Rosjanie, choćby biorąc pod uwagę, że w wyborach był w stanie wystartować otwarcie i radykalnie pro-rosyjski kandydat wcześniej nieznany nawet w skarpetosceptycznych kręgach – Maciej Maciak. I choć oczywiście nie uzyskał nawet połowy procenta głosów, to sam fakt, że jego głos był słyszalny pozwolił Braunowi wyglądać na jego tle jak stosunkowo zrównoważony i odpowiedzialny polityk.

Z drugiej strony mamy też dziwny przypadek Krzysztofa Stanowskiego – dawniej dziennikarza sportowego a dziś – po uzyskaniu znacznych funduszy z nie do końca przejrzystych źródeł – autora Kanału Zero na YouTube, który ogłosił się bezkompromisową przyszłością dziennikarstwa. Zapowiadał bezlitosną krytykę wszystkiego i wszystkich, ale jakoś dziwnie tych krytycznych głosów słychać wyjątkowo niewiele jeśli mowa akurat o PiS. Stanowski postanowił wziąć udział w wyborach prezydenckich, deklarując, że jest to pewna forma happeningu mająca „pokazać jak wygląda kampania” i „obnażyć nieprawidłowości” a udział w debatach pozwoli mu zadawać innym kandydatom niewygodne pytania. I tu znów, ostry nóż krytyki dotykał wielu, ale jeśli chodzi o Nawrockiego, to tu Stanowski wystawiał mu raczej żenujące laurki. Nawet jednak niezależnie od tego, cała ta jego akcja okazała się kompletnym niewypałem – choć fakt, że jeden na stu wyborców postanowił mimo wszystko oddać na niego głos też o czymś świadczy, choć nie do końca wiem o czym.

Ciekawe rzeczy działy się na lewicy. Wszyscy kandydaci razem zebrali około 10% głosów, co dla Lewicy jest najlepszym wynikiem od lat. Dla lewicowych kandydatów była to raczej walka o zwycięstwo w drugiej lidze. I tu możemy raczej zignorować niespodziewany come-back Joanny Senyszyn, weteranki lewicy, która rzutem na taśmę dostarczyła wymaganą ilość podpisów tylko po to, żeby sprawić wrażenie, że tak naprawdę nie traktuje wyborów w których bierze udział poważnie. Tak naprawdę po lewej stronie sceny politycznej mieliśmy pojedynek:

W zielonym narożniku, wicemarszałkini senatu Magdalena Biejat, która odeszła z Razem aby przytulić się do części lewicy pozostającej w koalicji rządowej Donalda Tuska. W narożniku fioletowym – Adrian Zandberg. Walka toczyła się o to, jakiej taktyki od lewicowych polityków oczekują lewicowi wyborcy.

Adrian Zandberg znany jest z ostrej krytyki rządów Donalda Tuska. Biejat, jako reprezentantka koalicji rządzącej nie bardzo mogła wykazać się na tym polu, dlatego zamiast tego atakowała Zandberga, oskarżając go o wygodnictwo: łatwo jest krytykować jak się nie bierze za nic odpowiedzialności – mówiła. Jej argumentem było to, że dzięki partycypacji Lewicy w rządzie, przynajmniej może ona coś zdziałać. Jest to jednak argument słaby, bo sprawczość Lewicy w rządzie jest znikoma – właściwie sprowadza się do tego, że od czasu do czasu Tusk rzuci im jakichś ochłap, którym potem mogą się pochwalić na Twitterze. Zwykle są to zresztą rzeczy, które Tusk i tak pewnie by wprowadził, ale wygodniej – aby nie narażać się bardziej prawicowym wyborcom PO – jest mu to zrobić rękami Lewicy.

Tymczasem fakt, że Biejat wraz z Lewicą oficjalnie są częścią koalicji rządowej jest dla niej raczej ciężarem niż atutem. Będąc w rządzie Lewica legitymizuje niedasieizm w kwestiach ważnych takich jak prawa kobiet czy LGBT, robienie dobrze developerom czy kontynuację radykalnego łamania praw człowieka na granicy z Białorusią. W tym kontekście muszę przyznać, że nieco ponad 4%, które według prognoz uzyskała Biejat jest wynikiem lepszym niż przewidywałem. Być może jest to dlatego, że pomimo trudnej pozycji jest ona jednak czymś więcej niż piękną buźką, którą wystawiły do wyborów dziadki pociągające w Lewicy za sznurki, jak to było w przypadku Magdaleny Ogórek dekadę wcześniej.

Wygląda jednak na to, że taktyka Zandberga rezonuje z lewicowymi wyborcami lepiej. Patria Razem nie chce iść na kompromisy i skończyć rozpuszczona w Koalicji Obywatelskiej, tak jak miało to miejsce w przypadku Partii Zielonych, ruchu Barbary Nowackiej, czy Wiosny Biedronia. Zamiast tego zdecydowali się trwać przy swoich przekonaniach i powoli budować sobie poparcie, w nadziei, że kiedyś nastąpi ten dzień, w którym będą mogli zrobić coś naprawdę. Krytycy argumentują, że na razie kiepsko im idzie, bo Razem w polityce jest już od dekady, a wciąż nie ma żadnych szans na dorwanie się do władzy. Ja jednak uważam, że ich rola jest istotna, bo udaje im się poruszać kwestie i tematy, do których chcąc nie chcąc muszą się potem odnosić politycy innych partii, więc ich wpływ na politykę jest w pewnym sensie większy niż by to wychodziło z ich pozycji w sondażach. Warto też pamiętać, że to od działaczek partii Razem zaczęły się strajki kobiet – choć zasługi potem przypisały sobie oczywiście inne osoby. To także partia razem jako pierwsza protestowała przeciwko zawłaszczaniu przez PiS Trybunału Konstytucyjnego a na co dzień wykonują wiele pracy u podstaw, wspierając pracowników w walce o ich prawa czy pomagając zakładać związki zawodowe. Ich pryncypialne stanowisko to także nie tylko słowa – niedawno opublikowano dane, według których posłowie partii Razem jako jedyni nie używają kilometrówek jako źródła dodatkowego dochodu i występują o zwrot kosztów tylko tych podróży, które faktycznie odbyli. Przeciętny poseł tej partii pobrał z kasy sejmowej tylko 1466 złotych, podczas gdy następny najniższy wynik – tym razem jest to Lewica – to ponad 27 000 złotych na głowę w tym samym okresie czasu.

Wydaje sie, że coraz większa liczba lewicowych wyborców przekonuje się do tego, że to Razem prędzej czy później będzie w stanie zaoferować jakąś trzecią drogę o czym świadczy fakt, że z przewidywanym wynikiem 5.2% Zandberg pokonał nie tylko swoją byłą koleżankę partyjną ale także Szymona Hołownię, którego wynik szacuje się na około 4.8%. A musimy pamiętać jeszcze, że za kampanią Biejat stała koalicja partii lewicowych będąca częścią obozu rządowego. Zandberg jest kandydatem małej, niezależnej partii.

Ale to wszystko ciekawostki i tematy poboczne. W drugiej rundzie o fotel prezydenta zmierzą się Rafał Trzaskowski z PO i Karol Nawrocki z (de facto – on wciąż udaje kandydata niezależnego) PiSu. Czego możemy się spodziewać? Znów, ja optymistą nie jestem.

Karol Nawrocki może liczyć na swój betonowy elektorat. Aby go pokonać, Trzaskowski będzie musiał zdecydować czy chce przekonać do siebie wyborców radykalnej prawicy czy lewicy. Oczekiwania tych dwóch grup wzajemnie się wykluczają. A że radykalna prawica osiągnęła w pierwszej turze dwukrotnie wyższy wynik niż lewica, a PO jest chronicznie niezdolna do wyciągania wniosków z własnych błędów, jest dość oczywiste jaki kurs obierze, więc możemy spodziewać się jeszcze ostrzejszego zwrotu na prawo. Co oczywiście nie zadziała. Bo dlaczego miałoby zadziałać w drugiej turze, skoro okazało się taką katastrofą w pierwszej?

Dlatego ewentualne zwycięstwo Trzaskowskiego zależeć będzie od dwóch czynników:
– Jak wielu zwolenników Brauna i Konfederacji tak bardzo nienawidzi PiS, że nie będzie w stanie przemóc się do zagłosowania na Nawrockiego?
– Ilu wyborców o poglądach bardziej lewicowych po raz kolejny uda się do urn z zatkanymi nosami, aby z obrzydzeniem wrzucić głos na mniejsze zło?

Czy Trzaskowski ma szansę na zwycięstwo? Szczerze mówiąc, nie wiem. Pewne jest tylko jedno: jeśli przegra, winna temu będzie oczywiście Partia Razem.


Tekst powstał dla portalu Britské Listy

Dodaj komentarz