Tymczasem w Absurdystanie 71

To, w jakim stanie jest budżet naszego kraju to dość tajemnicza sprawa. Jeśli wierzyć PiSowi – sprawy mają się lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Jeśli słuchać opozycji, to jesteśmy na skraju katastrofy na niespotykaną skalę. Eksperci zwracają uwagę, że o ile dziś dajemy sobie radę, to obecna polityka może nas wpędzić w kłopoty w przyszłości. A sam Mateusz Morawiecki wysyła sprzeczne sygnały – raz budżet domyka się i jeszcze zostaje na drobne wydatki, innym razem znowu zadłużenie kraju wzrasta do niewidzianych od dawna poziomów… 


Kliknij tutaj aby przeczytać poprzedni odcinek serii

Kliknij tutaj aby zobaczyć wszystkie odcinki


Jeśli więc nie można polegać na słowach, to może zobaczmy, co o tej sprawie mówią czyny rządu? Tu jednak też nie widać konsekwencji. Protestujący rodzice niepełnosprawnych po 40 dniach protestu poddali się – PiS nie dość, że ich nie słuchał, to jeszcze rękami sejmowych strażników uprzykrzał im życie jak to tylko możliwe, aby w końcu odciąć ich od reszty budynku za pomocą kotar i zapór z dykty. Jednocześnie w prorządowych mediach i prawicowej części internetu nasilała się kampania oczerniania uczestników akcji okupacyjnej. W końcu protest zawieszono choć nie spełnione zostały nawet podstawowe postulaty. Niektórzy PiSowcy mówią, że rodzicom osób niepełnosprawnych nie można dać pieniędzy do ręki, bo nie są to osoby godne zaufania, ale oficjalna narracja jest taka, że rząd nie ma pieniędzy.

A raczej ma, ale potrzebuje ich gdzie indziej. Wsparcia finansowego udzielimy armii amerykańskiej. Nie, to nie jest żart: Polska właśnie zaoferowała Amerykanom dwa miliardy dolarów jeśli zgodzą się wzmocnić swoją obecność w naszym kraju. To o jedną trzecią więcej, niż potrzeba by było na zrealizowanie okupujących do niedawna sejm rodziców osób niepełnosprawnych. Jak widać, rząd ma takie, a nie inne priorytety.

Polskim przedsiębiorcom priorytety rządowe też nie bardzo się podobają. Liczyli na to, że jak premierem zostanie były bankier Morawiecki, to warunki prowadzenia biznesu w Polsce się poprawią. Okazuje się jednak, że Morawiecki o biznes, owszem, dba, ale głównie o duże, zagraniczne korporacje, którym pod nogi rozwija czerwony dywan kosztem rodzimych firm i przedsiębiorców.

Nie jest to nic nowego – w trudnych czasach transformacji Polska zachęcała zagraniczne firmy do inwestowania w naszym kraju tworząc dla nich Specjalne Strefy Ekonomiczne – w specjalnie przygotowanych przez lokalne samorządy strefach przemysłowych można było lokować swoje przedsięwzięcia korzystając z ulg podatkowych i innych przywilejów. Wszystko ładnie, dolary, ECU i marki niemieckie płynęły do kraju szerokim strumieniem.

Tylko teraz wyobraźcie sobie, że jesteście polskim przedsiębiorcą. Założyliście w garażu firmę, opracowaliście produkt, rozwijaliście go przez lata, inwestowaliście w środki produkcji i w końcu, po 10 latach ciężkiej pracy macie grono zadowolonych klientów i niewielką fabryczkę. Co prawda dojazd do niej jest po błotnistej drodze w której raz na trzy lata gmina zasypuje co większe dziury gruzem, no ale nie od razu Kraków zbudowano, prawda?

I wtedy w znajdującej się nieopodal Specjalnej Strefie Ekonomicznej, przy nowiuśkiej, zbudowanej z Waszych podatków asfaltowej drodze z chodnikiem z kostki Bauma i kwietnikiem oddzielającym jezdnię od ścieżki rowerowej inwestuje wielka firma z Waszej branży. W pół roku buduje wielką fabrykę, w której pobierając granty na stworzenie miejsc pracy zatrudnia kilkaset osób, które zaczynają za grosze produkować konkurencyjny dla Was produkt, stworzony przez inżynierów na drugim końcu świata. Innymi słowy – korzystając z ulg podatkowych i innych przywilejów wielka, bogata korporacja zbudowała sobie fabrykę, na którą Wy musielibyście pracować jeszcze ze dwie dekady. I nawet nie musi od wypracowywanych w niej zysków płacić do polskiego budżetu podatków. Każdy by się wkurzył, prawda?

Zauważyła to Unia Europejska. Wstępując do niej, musieliśmy zobowiązać się do znacznego ograniczenia Specjalnych Stref Ekonomicznych – nie mogły juz powstawać nowe, a wsparcie oferowane firmom mieszczącym się w już istniejących SSE – jako niedozwolona pomoc publiczna – miało być powoli wygaszane. Ale, jak udowodnił już niejaki Drzymała, Polak zawsze znajdzie sposób, aby obejść uciążliwe przepisy narzucane nam z Zachodu. I tak ze stref ekonomicznych zaczęto wyłączać drogi, chodniki, trawniki, przez co na papierze stawały się one mniejsze. Dzięki temu “zaoszczędzoną” powierzchnię można było przeznaczać na nowe inwestycje, tworząc filie SSE w kolejnych miejscach, choć teoretycznie przecież stref już nie przybywało. To jednak nie wystarczało i od kilku lat rządy kombinowały, jakby tu ściągać do kraju kolejnych inwestorów bez łamania europejskich przepisów o pomocy publicznej. A potem przyszedł PiS. A PiS, jak wiadomo, w kulki sobie nie leci.

I tak mamy oto nową ustawę. Według niej cała Polska będzie jedna wielką Specjalną Strefą Ekonomiczną. Inwestorzy będą mogli liczyć na 10 do 15 lat zwolnień z podatku stawiając fabryki nie tylko w wybranych miejscach. W istniejących SSE bonusy będą obowiązywały aż do 2026 roku. Nic, tylko inwestować. Z zagranicy. Bo polskie firmy, w których skarbówka desperacko szuka funduszy na te wszystkie bonusy dla zagranicznych inwestorów coraz częściej rozważają przeniesienie interesu na przykład do Czech…

Ale oczywiście to nie jest tak, że w Polsce nie da się zarabiać pieniędzy. Ułatwia to na przykład dość swobodne podejście do kwestii środowiskowej. W ostatnich dniach przez Polskę przetoczyła się fala pożarów w składowiskach odpadów. A raczej, powinienem powiedzieć, w “siedzibach firm zajmujących się recyklingiem i utylizacją”. Prawda jednak jest taka, że płoną hałdy starych opon, plastikowych opakowań czy starych urządzeń gospodarstwa domowego. Tu na przykład zdjęcia lotnicze pożaru składowiska opon w Trzebini, który gasiło ponad 200 strażaków:

Więc na czym polega model biznesowy w tej branży?

Zakłada się firmę, na przykład “Januszex ekorecykling”. Następnie wynajmuje się za parę groszy jakiś stary plac czy opuszczoną fabrykę i zwozi do niego śmieci z całej Europy – za przyjęcie tony odpadów do utylizacji można skasować nawet 50 euro! Potem albo właściciel firmy znika, zostawiając właściciela działki z problemem, albo hałdy odpadów w tajemniczych okolicznościach stają w ogniu. W ten sposób właściciel składowiska odpadów w Zgierzu, na którym z ogniem trawiącym 50 000 ton odpadów bohatersko walczyło blisko ćwierć tysiąca strażaków, zaoszczędził około 11 000 000 zł. No bo jak się spaliło, to już przecież nie trzeba utylizować, no nie? Koszty gaszenia pożarów poniesie podatnik, a zatrucie środowiska… A kogo to obchodzi, że w Polsce będzie śmierdziało, skoro na jednym takim numerze prezes Januszexa zarobi tyle, że resztę życia może spędzić na Karaibach popijając drinki z palemką? Można by tu oskarżać rząd o to, że prawo dotyczące gospodarki odpadami jest dziurawe, że kontrola odpowiedzialnych za to służb jest fikcją. Ale akurat obecny rząd sam ma wiele za uszami jeśli chodzi o brak poszanowania dla środowiska naturalnego.

W Polsce transport wodny śródlądowy ma znikomy udział w przewozie towarów. PiS obiecuje to zmienić, kreśląc wizję naszego kraju jako drugiej Holandii. Problem w tym, że w naszym kraju mamy tylko kilka nadających się do tego rzek, do tego największe z nich płyną z południa na północ, a większość zapotrzebowania na transport jest na kierunku wschód-zachód. Odra, zaniedbywana od dziesięcioleci, jest dziś żeglowna jedynie w swoim dolnym biegu oraz na niewielkim odcinku ze Śląska w kierunku Opola. Pozostałe odcinki są, przy sprzyjających warunkach pogodowych, spławne przez maksymalnie trzy miesiące w roku. Jeśli dokończonoby ślimaczącą się od dwóch dekad budowę zapory w Malczycach a do tego zainwestowanoby grube pieniądze w naprawę budowli hydrotechnicznych i pomocnicze zbiorniki retencyjne na jej dopływach, można by pomyśleć o tym, aby do portu w Szczecinie spławiać odrą towary z Wrocławia, Śląska a nawet czeskiego Bohumina (na małą skalę takich przewozów dokonywano jeszcze w latach 70-tych XX wieku).

Jeśli chodzi jednak o Wisłę, to tu sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Wisła jest jedną z nielicznych wielkich rzek Europy, która nigdy tak naprawdę nie była uregulowana. Dzięki temu stała się rajem dla wodnego ptactwa, dla którego ochrony objęto jej dolny bieg programem Natura 2000. Ornitolodzy i miłośnicy ptaków zjeżdżają się tu z całego świata aby podglądać gniazdujące na piaszczystych łachach zagrożone gatunki takie jak rybitwa białoczelna czy sieweczka rzeczna. Jeśli jednak chcieliby obejrzeć jak wykluwają się pisklaki, będą niestety musieli poczekać co najmniej do przyszłego roku – w tym większość gniazd została zmieciona falą, którą powstała po tym, jak dowcipnie nazwana instytucja “Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska” nie powstrzymała zrzutu wody z tamy we Włocławku. Zrzutu tego dokonano w celu podniesienia o 90 cm poziomu wody w Wiśle w celu umożliwienia przetransportowania budowanych w stoczni w Płocku elementów statku barką do morza.

Fajnie, że rząd choć raz dla odmiany wspiera lokalny biznes, ale jeśli ma się to odbywać takim kosztem dla środowiska, to ja już wolę, żeby oni dalej klepali te różańce. W sensie – produkowali je (nie – to nie żart, państwowa firma w ramach umowy barterowej z Ojcem Rydzykiem zobowiązała się wykonać 200 000 różańców). Dlaczego po raz kolejny rząd nie chce nikogo słuchać? Zrzutu wody dokonano pomimo głośnego sprzeciwu organizacji ekologicznych.

Z drugiej strony ostatnio sprawy mają się tak, że może lepiej by było dla tych organizacji żeby się za bardzo nie wychylały… Obywatele RP, których działalność zmusiła Kaczyńskiego do zakończenia comiesięcznej smoleńskiej szopki na Krakowskim Przedmieściu, została właśnie oskarżona o działalność antypaństwową. Rząd wystąpił do sądu o wprowadzenie zarządu komisarycznego w finansującej Obywateli RP fundacji. To by oznaczało de facto, że PiS położyłby łapę na ich pieniądzach. Czyżby szykował się sequel głośnego filmu Waldemara Krzystka? “80 milionów – 27 lat później”, to mógłby być hit. A Stanisław Piotrowicz świetnie spisałby się w roli wrednego UB-ka – idioty.

No, ale bądźmy poważni, bo nie ma tu się z czego śmiać. Nie tylko organizacje, ale i pojedynczy obywatele mogą zacząć się obawiać. Na przykład czołówka pisowskich polityków jeździ obecnie po Polsce, gdzie spotyka się z wyborcami. Aby uniknąć konieczności odpowiadania na niewygodne pytania, uczestnicy spotkań proszeni są o zadawanie ich na piśmie. Kiedy jedna z kobiet obecna na spotkaniu z marszałkiem sejmu w Sanoku wstała i zadała pytanie o protest niepełnosprawnych, obecni na sali zwolennicy PiS zagłuszyli ją okrzykami. Po spotkaniu natomiast niepokorna uczestniczka została wylegitymowana przez policjantów, którzy jako podstawę swoich działań podali to, że obywatelka może odpowiedzieć za “zakłócanie spokoju” i “zgorszenie publiczne”.

Ech, ta żałosna totalna opozycja. W ogóle nie potrafi się zachować. Obywatel powinien znać swoje miejsce w szeregu i wiedzieć, co mu wolno, a czego nie. Zamiast zadawać niewygodne pytania, należy PiS chwalić, tak jak zrobił to wójt Węgierskiej Górki, który nie zrażony faktem, że przez dwa lata rządów PiS nie udało się nawet doprowadzić do rozstrzygnięcia przetargu na budowę drogi, podziękował rządzącej partii za jej wybudowanie… Od razu widać, że ten człowiek zajdzie daleko.

No chyba, że zwyczajnie nie wiedział o tym, że żadnej drogi nie wybudowano, bo padł ofiarą dezinformacji. Nie byłby bynajmniej najwyżej postawionym urzędnikiem państwowym który dał się ostatnio nabrać. Dziennikarze z branżowego portalu o energetyce przeprowadzili dziennikarską prowokację: założyli na Twitterze konto nieistniejącego eksperta z dziedziny energeki, którego nazwali Piotr Niewiechowicz. ( NIE-WIE-chowicz, mają trolle fantazję 🙂 ). W ciągu zaledwie kilku tygodni konto wirtualnego eksperta zyskało wielu obserwujących, którzy nierzadko podawali dalej zamieszczane na nim sensacje. Udało mu się także opublikować w szanowanym portalu biznesowym pełen bzdur i nonsensów artykuł a jeden z liderów opozycji zaproponował mu, aby stał się ekspertem d/s energetyki w jego partii.

Najgorsze jednak to, że stojący za Niewiechowiczem dziennikarze weszli w posiadanie istotnych dla bezpieczeństwa państwa informacji dotyczących negocjacji w sprawie podbałtyckich gazociągów, od których zależy to, czy Polsce uda się uwolnić od monopolu Gazpromu. Zakulisową wiedzą podzielił się z nieistniejącym ekspertem wysoko postawiony specjalista w ministerstwie. I to z własnej inicjatywy! Rząd próbuje trzymać dobrą minę do złej gry, ale nie da się ignorować wiszącego w powietrzu pytania: jeśli dwóch dziennikarzy tak niewielkim nakładem sił i środków może osiągnąć tak wiele, to co z polską branżą energetyczną robi rosyjski wywiad?

I tylko Janusz Korwin-Mikke nie ma żadnych problemów. Nie ruszyło go nawet to, że jednego z działaczy jego partii oskarżono o to, że celowo zarażał swoje partyjne koleżanki kiłą: w końcu jego partia nazywa się “Wolność”, tak działa wolny rynek, a w ogóle wszyscy są dorośli i niech się zarażają czym chcą. Korwin przyznał, że jedna z członkiń jego partii powiadomiła go o sytuacji ale “puścił to mimo uszu”. Jak będzie wyrok sądowy w tej sprawie, to może coś się z tym zrobi.

Tymczasem Korwin ma ważniejsze rzeczy do roboty – w końcu trzeba było pojechać na Pyrkon, największy w Polsce zlot miłośników fantastyki, science fiction, komiksów, gier planszowych i cosplayu. Niektórzy się z tego śmieją, ale ja akurat uważam, że kto jak kto, ale Korwin na zlocie miłośników fantastyki to właściwy człowiek na właściwym miejscu. I nawet jego muszka nikogo tam nie będzie śmieszyć – w końcu Pyrkon to miejsce, w którym nawet człowiek z telewizorem na głowie nikogo nie dziwi…


Fotografia: Lance Cpl. Cory D. Polom (Public Domain)
Tekst powstał dla portalu Britske Listy

Comments

comments

Dodaj komentarz